Situationship, czyli coraz popularniejszy wśród millenialsów rodzaj relacji. Na czym polega?

Więcej niż „friends with benefits”, mniej niż prawdziwy związek. Innymi słowy: to skomplikowane.
.get_the_title().

W sieci właśnie pojawiła się zajawka programu Ellen DeGeneres, której gościem tym razem był Michael B. Jordan – amerykański aktor znany m.in. z filmów „Creed”, „Czarna Pantera” czy „Fantastyczna Czwórka”. W umieszczonym na Instagramie The Ellen Show filmiku pada pytanie o relację mężczyzny z jego partnerką z przywołanego na zdjęciu balu maturalnego. W ciągu niecałych 2 minut Jordan stwierdza, że to tylko przyjaciółka, po czym zmienia określenie na „moja dziewczyna”, żeby na koniec uznać relację za „friends with benefits”. Jego mina wyraźnie wskazuje, że nie jest do końca przekonany, że którekolwiek z tych określeń jest właściwe. Być może martwi się, że chlapnął za dużo. A może była to relacja typu situatonship, ale nie znał tej nazwy?

Skoro sami zainteresowani nie potrafią często jednoznacznie stwierdzić, „czy to jest przyjaźń, czy to jest kochanie”, a może jeszcze coś innego, to nic dziwnego, że totalnie skonfundowana jest też ich rodzina i przyjaciele.

Paradoksem takiej relacji jest właśnie to, że osoby patrzące na nią z boku mogą albo uznać, że chodzi tylko o seks albo właśnie wręcz przeciwnie – wydawać im się może, że mają do czynienia z normalną, kochającą się parą.

Niekiedy nikt nie umie ocenić stopnia zażyłości takiej pary czy nawet dowiedzieć się o jej istnieniu – sami zainteresowani nieszczególnie się z tym pseudozwiązkiem obnoszą. Wspólne mieszkanie czy randkowanie na mieście nie jest wcale regułą.

via GIPHY

Trudno w ogóle mówić o istnieniu jakichkolwiek reguł, a nawet jeśli jakieś są, to niepisane, bo w situationship raczej nie rozmawia się uczuciach.

Takie rozmowy to przecież poważna i nieraz ciężka sprawa, a w tej relacji ma być łatwo, lekko i przyjemnie. Może i taka wizja nie brzmi najgorzej, ale ma to swoje minusy. Nawet jeśli związek trwa miesiącami, to brakuje w nim poczucia stabilizacji czy jakiejkolwiek pewności, że przetrwa jeszcze miesiąc dłużej. Zwłaszcza że wiele osób wchodzi w tę relację z założeniem, że będzie w niej tylko, dopóki nie pozna prawdziwej miłości albo przynajmniej kogoś ciekawszego. Wiele osób całymi latami tworzy wyłącznie relacje typu situationship, bojąc się bardziej zaangażować i nie czując się gotowymi na prawdziwy związek. Jednocześnie rzeczywistość social mediów, w tym głównie aplikacji do randkowania, tworzy cieplarniane warunki do stałego poszukiwania „lepszego modelu”.

Nie oznacza to wcale, że strony tej relacji ciągle intensywnie randkują i spotykają się z innymi osobami. Wręcz przeciwnie – jej niepisaną regułą często jest wyłączność, której sprzyja to, że spędza się ze sobą naprawdę dużo czasu, robiąc naprawdę fajne rzeczy.

Niemniej to trochę jak życie w bańce, poza którą istnieje też inny świat każdego z partnerów, który często pozostaje jego prywatną sprawą.

UrbanDictionary.com

Z czym więc właściwie mamy do czynienia, kiedy mowa jest o situationship? Z relacją dwojga ludzi, którzy spotykają się, rozmawiają, lubią ze sobą spędzać czas, uprawiać seks. Aż tyle i tylko tyle.

To, czego w tym układzie brakuje, żeby nazwać go związkiem, to zwykle miłość.

Jest sympatia, ciepłe uczucia, namiętność, z czasem nawet przywiązanie, ale i tak obie strony wiedzą, że to nie jest TO. Przynajmniej do czasu. Tkwią w situationship, bo w sumie jest im dobrze, a w każdym razie lepiej niż w pojedynkę. Samotność jest przecież prawdziwą plagą naszych czasów, a o jej negatywnych skutkach mówi się coraz więcej. Ponadto cierpimy z powodu braku dotyku – i emocjonalnie, i fizycznie, bo pozbawiony bliskości, czułości i bezpieczeństwa organizm wytwarza więcej hormonów stresu, które realnie odbijają się na naszym zdrowiu. Situationship stanowi antidotum, więc łatwiej jest sobie wytłumaczyć sens takiego pseudozwiązku.

Na pierwszy rzut oka zdawać by się mogło, że taka relacja to nic złego. Jeśli dwoje dorosłych ludzi się na nią godzi, satysfakcjonuje ich ona, spełnia ich potrzeby, to taki związek z nieokreślonym statusem ma sens. Tymczasem życie często weryfikuje takie założenia, bo w pewnym momencie relacja może stać się niesymetryczna.

Jedna z tworzących ją osób może się naprawdę zaangażować lub zakochać. A situationship nie przewiduje zakończenia pt. „I żyli długo i szczęśliwie”.

Może więc skończyć się złamanym sercem. Druga strona też zresztą ucierpi – straci przyjaciela, towarzysza rozmów i wspólnego spędzania czasu.

Zresztą tkwienie w takiej relacji, nawet bez żadnych dram i nieporozumień, nie jest na dłuższą metę niczym dobrym. Specjalizujący się w temacie związków psycholodzy zwracają uwagę na to, że situationship – mimo że z definicji ma być tymczasowym rozwiązaniem – zakrzywia nam obraz bycia z drugą osobą.

Tu nie ma poważnych rozmów, konieczności wypracowywania kompromisów, bycia dla siebie zawsze i wszędzie, na dobre i na złe.

Z czasem ten stan rzeczy zaczyna nam się podobać. Teoretycznie wiemy, że situationship ma być relacją na przeczekanie, ale z czasem wygrywa siła przyzwyczajenia i wygoda. A to usypia chęć zmiany, ustatkowania się iprzede wszystkim pracy nad sobą. I jak w takich warunkach odpowiedzieć na pytanie, czemu nie chcemy, boimy się lub nie możemy stworzyć trwałego związku?

via GIPHY

Póki co jednak ten trend rośnie w siłę. Wystarczy przecież kiwnąć palcem – i to czasem bardzo dosłownie, bo przez przesunięcie palcem w prawo – by za chwilę rozpocząć swój nowy, być może kolejny już situationship. Piszecie się na to?

Źródło zdjęcia głównego: serial „Euphoria” HBO
Test: KD

FUTOPIA