Previous Slide Icon Next Slide Icon
Play Daily Button Pause Daily Button
Exit Daily Button

’W drodze’, czyli fotograficzny projekt rodziny, która ucieka z miasta by cieszyć się pięknem dzikiej natury

Nie potrzebujemy do szczęścia nic więcej tylko drogi – mówi w rozmowie z nami fotograf Robert Ceranowicz. Niezwykły projekt 'W drodze' to zapis życia, pasji i podróży.
.get_the_title().

Po latach pracy w branży modowej i prowadzeniu własnych biznesów Robert i Kasia poczuli, że potrzebują oddechu i spokoju. Razem z dwójką dzieci zaczęli jeździć po Polsce i prowadzić autorski projekt fotograficzno-podróżniczy 'W drodze’. Od zawsze lubili odkrywać nowe miejsca, nawet te niezbyt odległe. W końcu takich niepoznanych zakątków jest wciąż jeszcze w Polsce bardzo dużo. Wystarczy spakować się do samochodu i wyjechać na kilka dni. Para zatem razem z nami spakowała się do MINI Countrymana i ruszyła w drogę w ramach wspólnego projektu VanLife. Zabrali ze sobą namiot montowany na dachu – dzięki niemu będą mogli spać wszędzie; bez ograniczeń odkrywać dzikie zakątki Polski. A Robert dokumentuje wszystko, robiąc zdjęcia naturze, krajobrazom i swoim najbliższym. To zapis życia, pasji i podróży.

F5: Prowadzicie bloga 'W drodze’, i takie też jest wasze życie – wiecznie w podróży, do tego z dzieciakami, z dala od cywilizacji i głównych dróg. Jak to się zaczęło? Skąd pomysł na spędzanie wolnego czasu z dala od miasta?

Kasia: Moi rodzice całe życie podróżują po świecie – lecą gdzieś, przejeżdżają tysiąc kilometrów na rowerach z grupą przyjaciół. Dużo jeździłam z nimi, a później sama. Sporo czasu spędzałam w Bieszczadach, gdzie mamy dom, w którym zasięg jest tylko w oknie na piętrze. Na pewno pobyt w Szwecji też odcisnął na mnie piętno. Jestem inżynierem środowiska, studiowałam w Sztokholmie i byłam zafascynowana podejściem Szwedów do życia, leśnymi przedszkolami, w których dzieci spędzają całe dni w lesie, odpoczywając w szałasach. Bliskie jest mi też szwedzkie powiedzenie: 'Nie ma złej pogody, jest tylko złe ubranie’. Ja też nawet jak pada, idę w góry.

Robert: Oboje ucieczkę z miasta mamy we krwi. Wszystkie sporty, które uprawiałem, zajawki związane z surfingiem, snowboardem, deską pozwalały mi oderwać się od miasta. Już będąc z Kasią, ruszyliśmy w kilkutygodniową podróż po Portugalii, podczas której okazało się, że z dzieciakami też można podróżować w ten sposób; spać na dziko, z dala od cywilizacji.

Nie potrzebujemy do szczęścia nic więcej tylko drogi.

Moje sesje fotograficzne często wyglądały podobnie, pakowaliśmy się z ekipą do kamperów i szukaliśmy w Europie ciekawych kadrów. W lutym pojechaliśmy z marką Femi Pleasure do Szkocji na Isle of Skye. Magia. Przyszedł więc taki moment, że chcieliśmy z Kasią spróbować żyć… 'w drodze’.

Kasia: Kiedy dzieci były malutkie, musiałam na pewien czas zrezygnować z podróży. Zosia i Karol podrośli, a w naszej rodzinie pojawił się Robert, który po swoich surferskich podróżach i wieloletniej przygodzie z fotografią modową poczuł, że nie chce dłużej siedzieć w Warszawie, że chce podróżować. Wyjechać na drugi koniec świata, jak się ma rodzinę, nie jest tak łatwo, szukaliśmy więc rozwiązania. Robert od wielu lat miał pomysł na wydanie albumu o Polsce, więc to była jakaś motywacja.

Robert: Tak, ale myślałem, że to plan na emeryturę. Wyobrażałem sobie, że jak będę stary, wsiądę w kampera i zjadę całą Polskę. Taki trip na koniec życia.

Kasia: Powiedziałam, że właściwie to czemu nie zrobić tego teraz. Nie mogę dzieciom zabrać taty, ani zrobić im przerwy w edukacji, do tego nadal pracujemy na zleceniach, ale wyprawy w Bieszczady czy na Suwalszczyznę są realne. Tam też jest dziko i można się zgubić chociaż na kilka dni. Tak zaczął się dokumentowany przez nas na Instagramie i blogu projekt fotograficzny 'W drodze’.

Zmęczyłeś się branżą modową, miejskim stylem życia?

Robert: Poczułem, że w tym świecie już się nie rozwinę, że to, co mogłem osiągnąć w modzie, osiągnąłem i na tym etapie życia potrzebuję czegoś innego. Wtedy byłem już z Kasią, ona ma dwójkę dzieci i jako ojczym musiałem to wszystko przewartościować. Ta rola jest dla mnie bardzo ważna.

Od początku myślałeś o nowym formacie, także w kontekście rozwijania swoich umiejętności fotograficznych?

Robert: Wydawało mi się, że jestem dobrym fotografem z dużym dorobkiem, ale tak naprawdę byłem nauczony wyłącznie fotografii modowej. Robiłem zdjęcia do gazet, na okładki płyt. Zdjęcie miało spełniać funkcje graficzne, dobrze siedzieć w określonym formacie. Fotografia modowa ma masę ograniczeń: model ma być blisko, dziewczyna uśmiechnięta, nawiązany kontakt wzrokowy. Po 10 latach w zawodzie okazuje, że nie robisz rzeczy na ścianę. Nie robię fine artu. Kiedy zacząłem być z Kasią, i nagle okazało się, że mam czteroosobową rodzinę, poczułem, że mam wyrobione nazwisko, ale też, że ciężko będzie ją utrzymać. Do tego dochodzi kwestia, że nie tak chciałem żyć.

Czy spanie na dziko, podróż bez większego planu, jest dla każdego?

Robert: Myślę, że tak. Chociaż moja pierwsza wyprawa to były nerwy i ekscytacja na zmianę. Czasem strach. Wiele razy podróżowałem kamperem, spałem gdzieś na dziko, ale zazwyczaj z ekipą.

Na pierwszy testowy wyjazd przygotowanym do podróżowania Defenderem pojechałem sam. Byłem tak podekscytowany, że zapomniałem połowy rzeczy, prawie zalałem diesla benzyną i tak dojechałem do Biebrzy.

Pierwszej nocy nie mogłem spać, wszystko wokół szumiało, dochodziły nieznane dźwięki. Ruszyłem dalej i zdałem sobie sprawę, że sam w lesie czuję się nieswojo, że nasłuchuję, staram się nie hałasować, natura trochę mnie przerażała. Więc czy to jest opcja dla każdego? Warto przekonać się osobiście.

Jakiego nastawienia powinniśmy szukać w sobie albo jak się przeprogramować? Kiedy jedziemy na wakacje all inclusive, mamy zagwarantowany pakiet wycieczek, animacje dla dzieci i wygodę, którą trudno porzucić.

Kasia: Ludzie z natury są leniwi.

Polacy lubią jeździć grupowo, boją się, że z własną rodziną będą się nudzić.

Boją się też spędzić trochę czasu sami ze sobą. Podróżując w ten sposób, musisz liczyć na siebie i bliskich, nikt ci nie pomoże, nikt za ciebie nic nie zaplanuje.

Robert: W Bretanii podczas naszej pierwszej długiej podróży z dziećmi po tygodniu zdaliśmy sobie sprawę, że mało o nich wiedzieliśmy i że możemy się lepiej poznać, dograć i sprawdzić jako rodzina. Jak zaczęliśmy prowadzić projekt 'W drodze’ i pokazywać nasze podróże z dzieciakami, otrzymywaliśmy sporo telefonów od znajomych, m.in. od Izy Pajak z rodziny Pajaków, czyli ludzi związanych z alpinizmem, z wyprawami, prowadzących świetną markę outdoorową. Iza teraz ma dzieci i zadzwoniła do mnie, do chłopaka z miasta, który wcześniej robił w modzie, żeby się upewnić, gdzie nad morzem można spać na dziko.

Co poleciłeś?

Robert: Okolice Lubiatowa, fajne na początek.

Jaki jest wasz ulubiony spot do spania na dziko w Bieszczadach?

Robert: Przełęcz Wyżniańska. Na Suwalszczyźnie niesamowite miejsce znajduje się w okolicach Stańczyków i poniemieckich mostów kolejowych zwanych akweduktami. W pobliżu znajduje się tzw. Carska droga, legalny wjazd w najpiękniejszą puszczę, jaką kiedykolwiek widzieliśmy. Bardzo lubimy Dolny Śląsk, zwłaszcza Góry Sowie i Stołowe, Kudowę Zdrój, Sokołowsko.

Jak wygląda wasz trip? Macie ustalone miejsce docelowe, region?

Kasia: Najpierw jest czas, jakim dysponujemy, później pora roku, która determinuje to, gdzie aktualnie jest najciekawiej i najpiękniej. Następnie decydujemy, czy chcemy jeździć na nartach, chodzić po górach, czy chcemy być nad wodą.

Często wsiadamy do auta i jedyne, co wiemy, to, że mamy do przejechania 300 kilometrów, a w drodze sprawdzamy, gdzie może być coś ciekawego.

Korzystamy z grup na Facebooku i podpowiedzi innych ludzi, którzy tak jak my chcą się gdzieś zgubić i zachwycić. Nie potrzebujemy prądu, ani campingu, jesteśmy niezależni. Szukając miejsca do spania celujemy w te odległe od ludzkich osad. Liczy się podróż i ta niewiadoma, czy uda się znaleźć fajne miejsce.

Zdarzają się niespodzianki?

Robert: W marcu pojechaliśmy z kumplem na Jurę Krakowsko-Częstochowską. Wymarzyłem sobie, że podjadę pod skałki. Kolega długo się zbierał i zanim dotarliśmy na miejsce, było już całkiem ciemno, więc jedyne co nam zostało, to wspierać się Google Maps. Skałek nie było widać, ale niedaleko był akwen wodny otoczony zielenią. Wjechałem między drzewa, a tu jedna przyczepa, druga, trzecia, płoty postawione, solary zamontowane. Następnego dnia rano okazało się, że to całkiem spore nielegalne obozowisko byłych górników ze Zgorzelca. Nie stać ich było na działki pod miastem, a żeby w nim nie siedzieć, kupili sobie przyczepy i znaleźli miejsce, w którym mogą spać na dziko. Ci ludzie tak jak my poczuli potrzebę bliskości z naturą, zmiany estetyki, powietrza, wody i lasów. Ta potrzeba jest niezależna od wykształcenia, czy pracy i na pewno odpowiedzią na nią była rozwijająca się już 20 lat temu agroturystyka.

Ale jej format się kończy.

Kasia: Tak, bo ludzie chcą więcej. Tylko większość boi się jeszcze wyjść poza utarte schematy. To też wynika z naszego trybu życia, mamy plan na wszystko, zawsze wiemy, gdzie jesteśmy i boimy się zgubić. Jak miałam 12-13 lat mój tata wymyślił 'wycieczkę z wiatrem’ – liczyła się idea jazdy bez planu. Pojechaliśmy do Augustowa pociągiem z rowerami, a potem przez 2 tygodnie jechaliśmy tam, gdzie zawiało. Jak nam się podobało miejsce, zostawaliśmy kilka dni, następnego ranka robiliśmy 50 km, kolejnego 5.

Moje pokolenie było wychowane na obozach harcerskich, wyjazdach pod namiot.

Lata 90. i rynek trochę to zweryfikowały. Dziś to wraca, są nowe rozwiązania, sprzęt staniał. Nie musisz już mieć kampera za 50 tys. zł, wystarczy namiot dachowy z relingami, który kupisz za 12 tys.. To bardzo fajne rozwiązanie, nieważne czy masz stare Volvo czy MINI. Do tego jest łatwy w obsłudze, waży 60 kg, można go wygodnie przechować, nie płacisz ubezpieczenia i masz go na całe życie. Jeździliśmy samochodem osobowym z namiotem dachowym we Francji, dzięki czemu mogliśmy wszędzie wjechać i zostać na noc. Zapłaciliśmy 800 zł za wszystkie noclegi, a cały wyjazd kosztował 6 tys.

Na ile idea dokumentowania zdjęciami waszych podróży determinuje wyjazdy?

Robert: Zdjęcia nie są celem samym w sobie, celem jest podróż. Podczas tej pierwszej podróży w góry dopiero co przygotowanym Defenderem pogoda była fatalna. Był pochmurny, szary dzień, mgła taka, że nic nie było widać, wszędzie leżał roztapiający się śnieg. Pojechałem też trochę bez formy. Miałem ciśnienie, żeby ruszyć z projektem 'W drodze’, rozreklamować go, więc polowałem na foty i cholernie mi na nich zależało. Taka walka. Więc jestem w tych górach, zasuwam z plecakiem, z niedobranym, za ciężkim sprzętem, aparat wisi mi na szyi, ledwo dyszę, jestem sam, leje mi na głowę, jest wilgotno, ciężko, jestem zmęczony… Nie mogę fotoggrafować, ale nagle poczułem, że jestem szczęśliwy. Myślę, że ruch, zmęczenie fizycznie i endorfiny dały mieszankę po której dostałem kopa. Dopóki to co robimy jest prawdziwe ludzie się tym jarają. Nawet jak to niebo jest szare i nie widać nawet połowy góry.

Najważniejsze nie jest to, że będę mieć super fotę, tylko też to, że chcę to po prostu przeżyć.

W końcu mówi się coraz więcej o minimalistycznym życiu. Nie tylko na poziomie designu, ale też liczby przedmiotów, które są nam potrzebne do życia.

Robert: Jak zacząłem wyjeżdżać, to do mojego vana pakowałem namiot, plecak i tysiące gadżetów. Później okazywało się, że naprawdę wystarczy kilka funkcjonalnych rzeczy.

Kasia: Przy pierwszej surfingowej wyprawie do Bretanii, kiedy pojechaliśmy Astrą kombi z dwiema deskami, Robert wymyślił, że kupimy cztery nieduże, zamykane, 30-litrowe torby z IKEA. Daliśmy radę spakować się do nich, mimo że mieliśmy m.in. pianki do pływania.

Jak jecie na waszych wyjazdach?

Robert: Mamy swoje patenty. Zawsze do samochodu robimy kluski z pesto, które jemy, nie wychodząc z samochodu. Jak jeździliśmy zimą, dobrze sprawdzała się żywność liofilizowana. Jak spaliśmy przy temperaturze prawie –10ºC w namiocie, trudno było nawet wodę ogrzać na gazie. Liofilizowana żywność sprawia, że jesz ciepły, smaczny, pełnowartościowy posiłek. To nie jest zupka chińska na oleju palmowym.

Ale te też się zdarzają.

Robert: Fanami zupek chińskich są dzieci, które mają pozwolenie na jedzenie ich tylko w górach. Kombinowanie jedzenia często jest też fajną zabawą. We Francji, w Normandii i w Bretanii można zbierać mule. Wstajesz rano, jak jest odpływ, idziesz na plażę jak na grzyby z wiaderkiem. Kupowaliśmy do tego francuskie wino za euro. Mule, wino, czosnek, bagietka i genialny obiad gotowy. W Portugalii kupowaliśmy ośmiornice i dorady na targu rybnym, do tego świeże zioła, czosnek, ognisko i wspólne gotowanie. Czasem częstowaliśmy surferów i poznawaliśmy ciekawych ludzi. Na Suwalszczyźnie robiliśmy grzanki z grzybami, które sami zbieraliśmy, lub kluski z jagodami. Czasem musisz zapukać do trzech gospodarstw w poszukiwaniu jajek, ale zazwyczaj nikt nie odmawia, zwłaszcza jak widzi dzieci.

Kasia: To wymaga trochę wyobraźni i nauczenia się siebie nawzajem. My już wiemy co kto robi, żeby było sprawnie. Urządzamy konkursy dla dzieciaków, kto szybciej rozbije namiot. Okazuje się, że w 10 minut jesteśmy w stanie rozpakować samochód, rozbić dwa namioty, wrzucić tam karimaty, rzeczy i śpiwory. Wielokrotnie jeździłam na sesje fotograficzne z noclegami w świetnych hotelach i często czekało mnie rozczarowanie.

Myślę, że satysfakcja z wyjazdów jest poza tą sztucznie stworzoną strefą komfortu i przeświadczeniem, że wszystko musi być podane, załatwione, a wtedy tylko będziesz się cieszył i odpoczywał… bo to tak nie jest.

To ty na własnych plecach musisz nieść ten plecak, trochę ryzykować i tam na końcu jest nagroda, poznanie siebie i bliskich. Niesamowity poziom wolności.

Gdzie teraz planujecie pojechać?

Kasia: Ciągnie nas na wschód. Gruzja, Kazachstan, Uzbekistan, Kirgizja – tylko to już jest większa i dłuższa wyprawa.

Co musi mieć samochód, żeby się sprawdzić podczas podróży?

Robert: To musi być samochód, który wszędzie wjedzie. Napęd 4×4 zawsze jest lepszy, bo możesz wjechać kolejne 200 metrów dalej w las, a to nieraz robi różnicę.

Album o Polsce i projekt W drodze jest formą samorealizacji. Co byś chciał przekazać jako fotograf odbiorcy?

Robert: Na pewno czuję się teraz bardziej spełniony. Zawsze coś sprzedawałem swoimi zdjęciami. Teraz też czuję, że sprzedaję, ale zajawkę, swoją wizję. Nie idę w totalny artyzm, ale mam większą motywację. Ktoś weźmie swoją córkę, syna i spędzi z nimi czas w lesie, zbuduje z rodziną głębszą relację. Nie wiem jakim fotografem się stanę. Dalej jestem zawodowym fotografem i tyle mi wystarczy.

Gdzie teraz jedziecie?

Robert: Myślę, że w Bieszczady nad jezioro. Popływałbym trochę, formę złapał.

TRAVEL