Previous Slide Icon Next Slide Icon
Play Daily Button Pause Daily Button
Exit Daily Button

Miasto jako narzędzie dominacji. Krytyka Le Corbusiera i modernistycznego formalizmu

Le Corbusier chciał zbudować „maszynę do mieszkania”. Wyszło narzędzie opresji i symbol epoki patriarchalnej, w której człowiek chciał zdominować naturę, historię i samego siebie.
.get_the_title().

Modernizm architektoniczny, zrodzony z ducha XX wieku, niósł ze sobą obietnicę „nowego ładu”. Z jednej strony miał być emancypacją człowieka z chaosu, biedy, ciasnoty i brudu miast XIX stulecia. Z drugiej strony, jak każda wielka utopia, zawierał w sobie zalążek totalizacji — przekonanie, że można narzucić światu i człowiekowi racjonalną formę, wyrysowaną cyrklem na papierze i wtłoczoną w beton.

Najbardziej symboliczną postacią tej ambicji był Charles-Édouard Jeanneret, znany jako Le Corbusier.

To on zaproponował wizję nowoczesnego miasta modernistycznego, miasta zgeometryzowanego, uporządkowanego, opartego na „maszynie do mieszkania”. Miasto Le Corbusiera miało być podzielone na funkcje: osobne strefy dla mieszkania, pracy, handlu, administracji, osobne dla rekreacji. Szerokie arterie miały służyć samochodom, a rozdzielone kwartały ludzkiej egzystencji zapewnić „racjonalny” porządek. To była wizja miasta jako mechanizmu, którego każdy trybik miał swoje miejsce.

Problem w tym, że ów mechanizm ignorował to, co w mieście najważniejsze: organiczną, żywą tkankę społeczną i naturalne potrzeby człowieka.

W efekcie powstała architektura nie tyle emancypacyjna, co opresyjna. Miasto modernistyczne, zamiast być wyrazem troski o człowieka, stało się symbolem patriarchalnej dominacji: człowiek – najpierw architekt, potem polityk czy planista, miał prawo podporządkować naturę, przeszłość i społeczeństwo jednemu wzorcowi, który sam uznał za słuszne. Le Corbusierowskie miasto to miasto „wyczyszczone” z chaosu. On sam widział w gęstej, chaotycznej zabudowie przedwojennego Paryża i Marsylii przestrzeń niehigieniczną, brudną, nieefektywną. Pragnął ją zastąpić „promiennym miastem” (Ville Radieuse), gdzie zabudowa unosiła się na słupach, uwalniając przestrzeń pod spodem, a życie ludzi rozdzielano niczym funkcje w fabryce: osobno mieszkanie, osobno praca, osobno rekreacja. Kluczowe w tej wizji były trzy elementy:

– Podział funkcjonalny: każde ludzkie działanie miało mieć swoją wyodrębnioną przestrzeń. Nie było tu miejsca na naturalne przenikanie się funkcji, jakie znamy z historycznych miast, gdzie warsztat sąsiadował z domem, a ulica była równocześnie placem spotkań, handlem i korytarzem komunikacyjnym.

– Supremacja samochodu: szerokie arterie komunikacyjne miały dominować nad miastem, a pieszy został zepchnięty na margines. Ruch pieszy miał być zorganizowany, zdyscyplinowany, wtłoczony w korytarze i przejścia, podczas gdy „przyszłość należała do samochodu”.

– Władza architekta-planisty: to on, niczym demiurg, miał wyznaczać formę ludzkiego życia. Miasto stało się polem eksperymentu, w którym to nie człowiek kształtował przestrzeń pod swoje potrzeby, lecz przestrzeń miała wymuszać określone zachowania człowieka.

W efekcie powstała architektura, która zamiast odpowiadać na naturalne potrzeby wspólnot narzucała im swoją abstrakcyjną logikę. To właśnie tu tkwi jej patriarchalny rdzeń: logika dominacji, a nie dialogu.

Le Corbusier nie był wyjątkiem. Modernizm, jako projekt cywilizacyjny, miał charakter głęboko patriarchalny. U podstaw tej wizji leży przekonanie, że człowiek (czytaj: mężczyzna, biały Europejczyk, inżynier, architekt) ma prawo i obowiązek narzucać światu formę. Natura jest czymś do ujarzmienia, chaos ludzki do zdyscyplinowania, a miasto do podporządkowania jednemu wzorcowi racjonalności. W tym sensie architektura Le Corbusiera była przedłużeniem industrialnego kapitalizmu i kolonialnej mentalności: planista nie negocjuje z tkanką społeczną, nie pyta o potrzeby mieszkańców, tylko narzuca im swoją „obiektywną” wizję. To logika nie dialogu, lecz dominacji — logika patriarchatu. Nie przypadkiem jego koncepcje zyskały największe uznanie w państwach autorytarnych, marzących o racjonalizacji i kontroli mas: od Vichy France po różne junty wojskowe w Ameryce Południowej. Miasto modernistyczne było w istocie politycznym narzędziem dyscyplinowania społeczeństw.

Najbardziej spektakularny przykład realizacji Le Corbusierowskiej wizji to Chandigarh w Indiach.

Miasto zaprojektowane od zera, z podziałem na sektory, szerokimi arteriami i monumentalną siedzibą władz. Miał to być symbol nowoczesnych Indii, odciętych od kolonialnej przeszłości. W praktyce Chandigarh okazało się miastem sztucznym, które nigdy nie ożyło jako prawdziwa tkanka społeczna. Monumentalne budynki służyły politycznym elitom, ale codzienność mieszkańców rozgrywała się w przestrzeniach nieformalnych, na bazarach, w spontanicznych osiedlach, które zaczęły obrastać wokół sterylnych sektorów. Modernistyczne miasta Ameryki Łacińskiej miały być wyrazem „cywilizacyjnego skoku”. Najbardziej znane przykłady to Brasíliá w Brazylii, zaprojektowana przez Lucio Costę i Oscara Niemeyera, wiernych kontynuatorów Le Corbusiera. Miasto pełne monumentalnych osi, geometrycznych układów, budynków na planie skrzydeł samolotu.

Efekt? Brasíliá do dziś jest krytykowana jako przestrzeń nieludzka.

Formalnie — idealne miasto modernistyczne. W praktyce — przestrzeń, w której codzienność jest męcząca, a spontaniczne życie społeczne musiało znaleźć sobie miejsce na obrzeżach, w satelickich slumsach i favelach. Favele São Paulo czy Rio de Janeiro są właśnie naturalnym, oddolnym protestem wobec modernistycznej logiki. Obok miasta formalnego wyrasta miasto nieformalne — organiczne, chaotyczne, ale odpowiadające na realne potrzeby ludzi. Porażką modernistycznego podejścia była również słynna osiedlowa katastrofa w St. Louis w USA. Kompleks Pruitt-Igoe, wzniesiony w latach 50. według modernistycznych zasad (wysokie bloki, rozdzielone funkcje, przestrzenie wspólne podporządkowane ruchowi samochodowemu), bardzo szybko popadł w ruinę. Stał się symbolem patologii, przestępczości i alienacji.

W 1972 roku wysadzono go w powietrze jako symboliczny koniec modernistycznej utopii.

Problem Le Corbusiera i jego naśladowców polegał na tym, że wierzyli w nadrzędność wizji nad rzeczywistością. Uznawali, że można stworzyć miasto „racjonalne” i że człowiek dostosuje się do formy. Tymczasem to forma musi wyrastać z człowieka, z jego potrzeb, relacji, zwyczajów. Architektura modernistyczna nie chciała odpowiadać na pytanie, jak ludzie żyją — ona chciała im powiedzieć, jak mają żyć. To właśnie dlatego obok modernistycznych sektorów zawsze wyrastała alternatywna, oddolna tkanka miejska — favelas, slumsy, nieformalne bazary, dzielnice „chaotyczne”, które w istocie były prawdziwie ludzkie. Dziś, z perspektywy stu lat, widać wyraźnie, że modernizm nie rozwiązał problemów miast, ale stworzył nowe. Jego dziedzictwem są blokowiska, które często budzą więcej frustracji niż poczucia wspólnoty, arterie komunikacyjne rozdzielające dzielnice zamiast je łączyć, a także porzucone eksperymenty urbanistyczne, które miały być utopiami, a stały się dystopiami. Le Corbusier pozostawił po sobie imponujące wizualizacje i efektowne slogany, ale jego logika okazała się ślepą uliczką. Była symbolem epoki patriarchalnej, która wierzyła, że natura i społeczeństwo mogą zostać zdominowane przez technikę i geometrię. Dziś wiemy, że to złudzenie.

Współczesna urbanistyka stawia na coś odwrotnego: na inkluzywność, różnorodność, słuchanie mieszkańców, na przestrzeń, która nie jest maszyną, ale organizmem.

Krytykując Le Corbusiera, krytykujemy nie tylko jednego architekta, ale całą epokę, w której człowiek – czytaj: mężczyzna, planista, technokrata – uważał, że ma prawo narzucać światu swoją wizję. Świat jednak zawsze odpowiadał inaczej. Favele, bazary, nieformalne dzielnice, codzienne praktyki mieszkańców – to one pokazują, że prawdziwe miasto nie daje się wtłoczyć w patriarchalne schematy. Miasto żyje wtedy, gdy jest inkluzywne, gdy uwzględnia różnorodność, gdy słucha mieszkańców, a nie wtłacza ich w geometryczne schematy.

ARCHITEKTURA