Dlaczego kawiarnie na całym świecie wyglądają identycznie?
Dużo rustykalnego drewna, wyeksponowana cegła, industrialne żyrandole, żarówki Edisona, słoiki z brązowym cukrem, białe logo, minimalistyczny i stonowany wystrój, jakieś kolorowe akcenty w postaci perskiego dywanu i półki zakurzonych książek. W menu sałatka z jarmużem i quinoa oraz tosty z awokado. Barista ubrany na czarno, oczywiście z wąsem i paroma tatuażami, perfekcyjnie tworzy serce z pianki na twoim latte. Ludzie popijają kawę, większość ma w uszach białe słuchawki, z głośników rozbrzmiewa coś nastrojowego, bardzo prawdopodobne, że to „Down” Marian Hill. Może być to Berlin, Nowy Jork, ale równie dobrze Stambuł, Bangkok, Kuala Lumpur czy Mińsk.
Co tłumaczy wysyp na całym świecie kawiarni-klonów, lecz wcale nie sieciówek? Z pewnością nie ten sam architekt wnętrz.
Nie chodzi tu też wyłącznie o kawiarnie – bary, restauracje, butiki czy współdzielone biura zaczynają wyglądać bardzo podobnie i jest to zdecydowanie styl kojarzony dotąd z Zachodem.
W reportażu dla Quartza Kyle Chayka, pisarz z Brooklynu, odwiedza kawiarnie zlokalizowane na czterech kontynentach, aby potwierdzić tezę o rozprzestrzenieniu się homogenicznego stylu – określonym przez niego jako „brookliński look”. Chayka zauważa, że mamy do czynienia z nowym zjawiskiem – kształtowaniem fizycznej przestrzeni przez rzeczywistość online, czego przykładem może być chociażby to jak Forsquare, Tripadvisor czy Instagram ze swoimi bazami rekomendacji i hashtagów odnośnie tego, gdzie zjeść i się pobawić, wytwarzają jednorodność stylu miejsc, dostosowaną do oczekiwań klienta.
Wpływ technologii na realne miejsca i na zachowanie ludzi w tych miejscach nowojorczyk określa terminem „AirSpace”.
Podobnie jak AirBnb przekształca klimatyczne, dotąd mieszkalne dzielnice w turystyczne getta, tak Tripadvisor wysyła wszystkich podróżujących biznesmenów do tej samej śniadaniowni. Industrialne meble i żarówki Edisona to symbole tworzące system znaków rozpoznawczych, które mają stworzyć wrażenie znajomego, bezpiecznego otoczenia. Odpowiada to potrzebom dobrze sytuowanej elity, która dużo podróżuje i odwiedzając dany kraj, chce poczuć jego charakter, nie wychodząc jednocześnie ze „swoich ciepłych kapci”. Można przemieszczać się do nowych miejsc zupełnie bezboleśnie, kosztuje to tyle wysiłku, co załadowanie nowej strony w przeglądarce – według pisarza możliwe jest nawet zjechanie całego świata bez opuszczenia bezpiecznej przystani „Airspace”.
Chayka kreśli apokaliptyczny wręcz scenariusz, gdzie budynek po budynku, kawiarnia po kawiarni, cały świat zaleje rzemieślnicza kawa i przechmielowana IPA.
„Bezlitosne zredukowanie doświadczania inności, różnorodności powoduje depersonalizację w ściśle psychiatrycznym słowa tego znaczeniu” – puentuje autor.
Można dodać, że taki stan rzeczy jest także zasługą procesu makdonaldyzacji czy raczej starbuckizacji. Chodzi o zjawisko polegające na uniformizacji życia społecznego, schematyzacji zachowań oraz standaryzacji oferowanych produktów i usług. George Ritzer, antropolog i autor teorii makdonaldyzacji, podkreśla, że konsument kuszony jest przewidywalnością – zawsze dostanie ten sam towar i usługę, niezależnie od współrzędnych geograficznych. Taki system ma być krzepić, wprowadzać stabilność i poczucie bezpieczeństwa, nie ma potrzeby nawet zapoznawać się z obcym językiem. Z punktu widzenia kulturowego jest to jednak niebezpieczne, ponieważ człowiek nie zastanawia się nad niczym – dlatego, bo nie musi. Wszystko będzie zawsze takie same – świat bez niespodzianek.
Chodzi jednak o to, że istotą tego procesu jest usuwanie alternatyw. Nagle nasz wybór staje się wyborem pozornym – jest wyborem tylko między różnymi wariantami makdonaldyzacji, jak między Pepsi a Coca-Colą.
Dochodzimy do paradoksu, kiedy nawet McDonaldy w różnych krajach różnią się od siebie bardziej znacząco niż kawiarnie w brooklińskim stylu – w Indiach kupimy wegetariańskie burgery z ziemniaków, w Niemczech kanapkę z wurstem, a w Chinach czarno-białe hamburgery jing i jang.
Jasne, że artystyczne, offowe miejsca nadal istnieją. Chodzi jednak o to, że knajpy zlokalizowane w centrum czy w turystycznych miejscach zostały pozbawione lokalności i charakteru, a zwiedzanie nowych miejsc zaczyna się robić tak banalne jak wrzucanie kolejnej fotki z wakacji w ujęciu typu „klasyk z Insta” kopiowanym przez tysiące innych osób.
Tekst: Dorota Linke
fot. Chłodna 25