Sztuka w przestrzeni mieszkalnej, czyli Oskar Zięta dla Skanska

Jeden z najbardziej rozpoznawalnych i uznanych polskich designerów Oskar Zięta zaprojektował wyjątkowe obiekty na pograniczu sztuki i designu dla nowej warszawskiej inwestycji mieszkalnej. Rozmawiamy z Oskarem Ziętą o wyzwaniach w projektowaniu, współpracy ze Skanska i roli sztuki w przestrzeni publicznej.
.get_the_title().

Holm House to ciekawa warszawska inwestycja, która właśnie powstaje na Mokotowie. Skanska, spółka mieszkaniowa o szwedzkich korzeniach buduje pierwsze w Polsce osiedle zgodne z normami certyfikatu „Obiekt bez barier”. Projekt uwzględnia potrzeby wszystkich, bez wykluczeń: rodziców z dziećmi, osób starszych i z niepełnosprawnościami. Na ułatwieniach skorzystają także młodzi aktywni ludzie. To tylko niektóre udogodnienia, jakie wprowadziła Skanska. Deweloper poszedł o krok dalej i w projekcie uwzględnił elementy sztuki. Do współpracy przy aranżacji przestrzeni wspólnych zaprosił jednego z najbardziej rozpoznawalnych polskich designerów – Oskara Ziętę, który podjął się wyzwania i stworzył swoje pierwsze lampy.

Prace Oskara Zięty można oglądać w Centrum Pompidou w Paryżu, a jego stołek Plopp znają chyba wszyscy zainteresowani wzornictwem.

Designer tworzący w autorskiej technologii FiDU tym razem zaprojektował obiekty – w tym pierwsze w swoim dorobku lampy – które na co dzień będą towarzyszyć mieszkańcom osiedla Holm House. Czym jest technologia FiDU? – To, co robimy przez lata, było uznawane przez inżynierów za błąd technologiczny. Nauczyliśmy się go jednak kontrolować i tak powstała technologia, która w największym skrócie polega na deformowaniu ciśnieniem wewnętrznym precyzyjnie wyciętych i zespawanych ze sobą geometrii blachy – tłumaczy Oskar Zięta.

Z projektantem umówiliśmy się na rozmowę podczas montażu jego pierwszych lamp. Praca designera nie kończy się w zaciszu jego studia – projektant przez wiele godzin nadzorował niezwykle trudny i pracochłonny montaż gigantycznych obiektów. Udało nam się jednak porozmawiać o wyzwaniu, jakim jest projektowanie w przestrzeni publicznej i kształtowaniu świadomości społeczności lokalnej.

F5: Jakie były wyzwania, jeśli chodzi o ten projekt? Jesteśmy też ciekawi, jak powstawały lampy?

Oskar Zięta: Ten projekt był eksperymentem z przestrzenią półpubliczną i publiczną zarazem. Chodziło nam o to, żeby płynnym ruchem wyjść z budynku Holm House na zewnątrz. Nasze lustra „reflection” znajdują się w środku w holu, natomiast projektem lamp chcieliśmy zaznaczyć obecność poza budynkiem – trochę „zaświecić na zewnątrz”. Zresztą nazwaliśmy te lampy roboczo „świetlikami” i to mocno oddaje ich charakter.

Czyli świetliki są punktem charakterystycznym w przestrzeni…

Tak, takim trochę punktem zbiorczym. Czymś, co w dzień jest widoczne, a gdy zapadnie ciemność, skupia uwagę – widać wtedy wyłącznie to miejsce. Nasze lampy jednocześnie nie „wydają” światła za mocno na zewnątrz. Nie są takimi zwykłymi lampami, których zadaniem jest oświetlanie przestrzeni wyjściowej.

Lampy również powstały w Twojej technologii FiDU?

Tak, ale tym razem nie są to zamknięte obiekty. Rozcięcie profilu pozwoliło zajrzeć do środka. To jest dla nas nowe technologicznie podejście, ale dzięki temu – jak możecie zobaczyć – w środku wykończyliśmy je kolorem. Zagraliśmy specjalną białą farbą, która dodatkowo odbija światło, przez co osiągnęliśmy efekt inspirowany właśnie świetlikami. Lampy są ze stali nierdzewnej, przez co mogą stać tak samo długo, jak długo będzie stał budynek i nic im nie zaszkodzi.

Czy dla Ciebie jest różnica między projektowaniem dla konkretnej osoby, projektowaniem obiektów wzornictwa przemysłowego a projektowaniem w przestrzeni publicznej?

Jest olbrzymia różnica. Dużo osób w naszej firmie jest z wykształcenia architektami. „Chełm z głowy” dla wszystkich architektów, bo to jest zupełnie inny zawód i inna odpowiedzialność niż projektanta wzornictwa przemysłowego, który projektuje rzeczy, które można przesunąć, zmienić, schować – one nie mają takiego rażenia swoją energią, swoim posadowieniem, takiej odpowiedzialności, jaką mają obiekty architektoniczne. Mieliśmy okazję popracować architektonicznie z naszym obiektem Nawa – oczywiście w małej skali, ale wystarczającej, żeby poczuć wpływ na otoczenie. Okazało się, że jednym elementem zmieniliśmy wiele – zostało to zauważone, a sama Nawa uzyskała tytuł „Innowacji w architekturze” w konkursie magazynu „Architektura-Murator”. Uruchomiliśmy przez wiele lat zapomnianą wyspę, której trudno było szukać na mapie miejskiego życia, zwłaszcza że nie można było nawet się na nią dostać. Mostek był zniszczony. Dzięki Nawie udało nam się uruchomić piękny obszar w centrum miasta, gdzie dzisiaj jest multum ludzi. Spotykają się, ludzie umawiają się tu na randki.

Nawa stała się atrakcją.

Tak. Co weekend mają tam teraz miejsce sesje ślubne. Jest to kawał fajnej przestrzeni w mieście, która była wcześniej nieużywana.

Dla Holm House powstały nie tylko lampy – w holu znalazły się wasze lustra, stół. Macie też coś dla każdego mieszkańca. Każdy dostanie wieszak – metalowe serce, które będzie mógł sobie sam wypiec w piekarniku. Skąd taki pomysł?

To jest nasz manifest technologiczny. Mieszkańcy będą świadomi, jak powstają nasze, a właściwie ich lustra, lampy, stół. To w końcu ich osiedle. Zbliżamy się w ten sposób naszą „kosmiczną” technologią do człowieka, który może sam przeprowadzić eksperyment we własnym domu w piekarniku. (Pod wpływem ciepła metalowe, płaskie i cieniutkie serce ze stali nabiera kształtu, pęcznieje i staje się twarde niczym głaz – przyp. redakcji). Bardzo to lubimy, to jest nasza misja od samego początku. Chcielibyśmy wysyłać nasze obiekty na płasko, ale to jest nierealne – są wtedy niefunkcjonalne i bardzo delikatne, można je zgiąć, zniszczyć. Dopiero po deformacji nabierają stabilności. Serduszka, które otrzymają mieszkańcy, po włożeniu do piekarnika nabierają tej trójwymiarowości. Bez żadnego narzędzia, bez tłocznia, sam ten materiał się formuje w coś „naturalnie pięknego” i energetycznie logicznego.

Pierwszy raz pracujesz z deweloperem w Polsce nad projektem artystycznym?

Nie jest to pierwszy projekt, ale pierwszy raz w przestrzeniach apartamentowych. W Polsce to jest coś stosunkowo nowego. Na zachodzie każdy inwestor, który buduje ma obowiązek zaangażowania pewnych środków finansowych na sztukę – to się nazywa „Kunst am Bau”, czyli „sztuka przy budowie” i zakłada uwzględnienie odpowiedniej procentowo kwoty na współpracę z artystą, designerem już na etapie projektowania. Tak jest w Szwajcarii, Austrii, Niemczech.

Dlaczego zdecydowali się na taki ruch?

W Szwajcarii dodatkowo deweloper musi zlecić prace artystyczne u lokalnego artysty. Inwestor rozmawia bezpośrednio z artystą, który mieszka gdzieś w okolicy. To aktywizuje lokalną społeczność wokół nowego obiektu w przestrzeni publicznej, rodzi pewne pojednanie ludzi sztuki i biznesu, może też pączkować dalszymi działaniami, już prywatnymi. Sztuki w budownictwie jest tam bardzo dużo. Podróżując po Szwajcarii, można zauważyć, że tam zawsze jest jakaś płaskorzeźba, płyta, rzeźba, która stoi przed budynkiem lub specjalnie stworzona terakota. W Anglii jest podobnie.

Deweloperzy uznali, że ten element artystyczny jest istotny?

On jest istotny, bo skala budowania dzisiaj jest nie do ogarnięcia. Architekci są w stanie zrozumieć ten większy wolumen – zwykły człowiek, mieszkaniec porusza się w swojej własnej skali i to ona jest dla niego istotna. Sztuka pozwala na zejście do skali człowieka. 20 lat temu deweloperzy stawiali budynki, wyjście i koniec, był budynek, była granica i potem wychodziłeś w realny świat, który był różny. Dzisiaj są obowiązki, które narzuca miasto, plany miejscowe, często deweloper musi wybudować drogę do inwestycji albo zająć się drobną rewitalizacją okolicy. Dziś deweloperzy i architekci chcą myśleć o przestrzeni publicznej, do której wprowadzają budynek.


Malowanie budynków w okolicy, sadzenie drzew?

Tak. To jest super, bo to wymaga od deweloperów przejęcia pewnych kosztów. Fajne jest to, że myślimy o tej przestrzeni publicznej, deweloperzy myślą lub są nawet troszeczkę do tego zmuszani. To działa na korzyść nas wszystkich – mieszkańców miasta, dzielnicy. Nikt jednak nie powiedział deweloperowi, że musi postawić jakąś rzeźbę – to jest jego działanie. I to, że takie rzeczy się dzieją, nas cieszy!

Budynek, dla którego projektowałeś, to tzw. inwestycja przełamująca bariery architektoniczne, ubiegająca się o certyfikat „Obiekt bez barier”. Brałeś to pod uwagę to, że jest dedykowany także osobom niepełnosprawnym, starszym, rodzicom z dziećmi? 

U nas nie ma barier. Staramy się bariery łamać i przechodzić do projektowania w bardziej bezczelny sposób. Nie widzę jakiejkolwiek podstawy, żeby inaczej myśleć o osobach niepełnosprawnych w naszej branży. Te osoby odczuwają piękno tak samo.

Zapytaliśmy Skanska dlaczego zdecydowali się zaprosić Oskara Ziętę do współpracy i tym samym włączyć design na światowym poziomie do projektu osiedla mieszkaniowego.

– Budując Holm House, chcieliśmy stworzyć osiedle przyjazne do życia zarówno pod względem rozwiązań architektonicznych, jak i estetyki – mówi Agnieszka Karwala, menadżer projektu w spółce mieszkaniowej Skanska. – Współpraca z Oskarem Ziętą była kolejnym krokiem w stronę projektowania przestrzeni zapewniających komfort i umożliwiających obcowanie ze sztuką na co dzień. Jednocześnie ten unikalny i innowacyjny rodzaj wzornictwa wpisuje się w nasze rozumienie piękna – jest naturalny i wykonany w ekologicznej technologii. Dlatego wierzymy, że docenią go także mieszkańcy Holm House i to niezależnie od ich wieku oraz etapu życia – tłumaczy Agnieszka Karwala.

Agnieszka Karwala, menadżer projektu w spółce mieszkaniowej Skanska

DESIGN