The Line – fatamorgana pustyni i symbol końca epoki ropy naftowej
Zjednoczone Emiraty Arabskie już wcześniej pokazały światu swoją wizję „nowoczesności” – Dubaj z Burdż Chalifa, najwyższym wieżowcem na świecie, symbolem nieograniczonych ambicji. Ale wystarczy przypomnieć, że ten sam budynek nie jest podłączony do kanalizacji, a ciężarówki codziennie wywożą z niego nieczystości, żeby zobaczyć, jak bardzo cała ta nowoczesność jest atrapą. To urbanistyka oderwana od rzeczywistości, która nie ma nic wspólnego z ideą zrównoważonego rozwoju, sprawiedliwości czy inkluzywności.
W tym sensie The Line – futurystyczne miasto na pustyni, rozciągnięte niczym linia przez 170 kilometrów piasku – wpisuje się w tę samą logikę: kto wyżej, kto mocniej, kto bardziej.
To mentalność starej epoki industrialnego kapitalizmu, a nie wizja prawdziwie nowoczesnego miasta. Arabia Saudyjska próbuje tym projektem dogonić Dubaj, a może i przeskoczyć go, bo wie, że to właśnie ZEA zyskały pozycję globalnego hubu między Azją, Europą i Ameryką Północną. Dubaj stał się miejscem, gdzie spotyka się świat, podczas gdy Rijad musi dopiero udowodnić, że ma coś więcej niż ropę. Problem w tym, że The Line jest projektem absurdalnym zarówno w koncepcji, jak i w realizacji. Pomysł, by zamknąć miliony ludzi w lustrzanym korytarzu o wysokości setek metrów, nie ma nic wspólnego ze zrównoważeniem. Te fasady z refleksyjnego szkła, zamiast ograniczać ingerencję w środowisko, staną się barierą dla migracji ptaków, sztucznym murem, który zniszczy naturalne procesy ekosystemu. Sama skala inwestycji to groteska. Projekt zakładał stworzenie pionowego miasta dla dziewięciu milionów mieszkańców, pozbawionego samochodów, z błyskawiczną kolejką i pełną infrastrukturą w zasięgu kilku minut pieszo. W zamyśle saudyjskich decydentów miała to być przestrzeń nowej urbanistyki, ekosystem technologiczny i wizytówka przyszłości. Jednak praktyka szybko zderzyła się z ograniczeniami. Obecnie faktyczna budowa koncentruje się na fragmencie liczącym około 2,4 kilometra długości, tzw. Hidden Marina, który ma w najlepszym wypadku pomieścić 200–300 tysięcy osób. W porównaniu do pierwotnych obietnic 170 kilometrów to zaledwie symboliczny wycinek.

Ten projekt bardziej niż realnym planem urbanistycznym jest kampanią PR-ową.
Arabia Saudyjska ma ogromny potencjał ekonomiczny, większy niż Zjednoczone Emiraty, ale przez lata nie potrafiła zająć w światowej wyobraźni miejsca, jakie zajął Dubaj. Vision 2030 i takie inwestycje jak The Line mają to zmienić – mają pokazać, że kraj jest futurystyczny, nowoczesny i gotowy na świat po ropie. Tylko że paradoks polega na tym, że im bardziej projekt udaje wizję przyszłości, tym bardziej przypomina rozwiązania z przeszłości: monumentalne, kosztowne, niezrównoważone, zaprojektowane pod pokaz siły, a nie pod prawdziwe potrzeby mieszkańców. Brakuje w nim szczegółowości, brakuje odpowiedzi na pytania, jak miałaby działać codzienność w takim miejscu, jak zapewnić inkluzywność, jak rozwiązać problemy energetyczne, wodne, społeczne. Zamiast tego dostajemy efektowne wizualizacje – lśniące renderingi, które robią wrażenie na konferencjach i w folderach promocyjnych.
The Line nie jest niczym więcej jak kolejną fatamorganą pustyni – błyszczącą, widowiskową, ale w gruncie rzeczy mało realistyczną i głęboko problematyczną.
I to właśnie jest największy paradoks państw naftowych. W czasach, gdy świat dyskutuje o równości, dostępności, adaptacji do zmian klimatycznych i sprawiedliwym dostępie do zasobów, one dalej próbują budować swoje symbole potęgi tak, jakby wciąż żyły w epoce ropy i industrialnego wyścigu zbrojeń.