Nowy brand Justina Biebera, czyli bunt jeszcze nigdy nie był tak nudny

Pierwsza kolekcja marki House of Drew nie zachwyca.
Paleta nude albo paleta nudna, jeśli ktoś woli, od razu przywodzi na myśl skojarzenia ze średnio udanymi odzieżowymi kolekcjami od Yeezy.
Chociaż West i jego żona od kilku lat usilnie promują neutralną gamę kolorystyczną, nie da się powiedzieć, że w wydaniu House of Drew jest ona w jakikolwiek sposób intrygująca. Justin bardzo postarał się, aby zarówno kolory, jak i fasony oraz przede wszystkim zdjęcia promujące kolekcję, niewyraźnie, aczkolwiek jednoznacznie mamrotały pod nosem motto „I don’t care”.
Jeśli więc za styl, który mocno przyklaskuje apatycznej aparycji, trzeba zapłacić kilkaset dolarów, to ta obojętność naprawdę sporo kosztuje. Może ekonomiczniej (i ekologicznie) iść do second-handu, kupić 5 kilo ubrań za 20 złotych i w ten sposób manifestować swoje „nicmnietonieobchodzi?”. Oczywiście, wbrew logice, to rozwiązanie nie znalazło fanów wśród wyznawców Biebera, bo kilka setów z kolekcji wyprzedało się w ekspresowym tempie.
Ubrania są unisexowe, więc może chociaż w ten sposób można sobie podzielić koszty spodni, koszul i bluz z logo nawiązującym do Nirvany.
Patrząc na kolekcję Biebera, trudno nie pomyśleć o tym, że kiedyś w przejawie buntu tworzyły się takie tendencje w modzie jak punk, glam rock czy hippie.
Dzisiaj bunt oznacza jednolitą paletę kolorów, obojętny i mętny wzrok oraz totalny brak energii.
Z takim entuzjazmem trudno cokolwiek zawojować, zwłaszcza branżę mody.
Tekst: Malwa Wawrzynek
Zdjęcia: House of Drew