Jameson i Warsaw City Sessions, czyli impreza, której nie możemy zapomnieć. Zobaczcie koniecznie!
Warto wspomnieć, że Jameson zapoczątkował swój projekt w zeszłym roku, organizując podobne imprezy w dwóch odległych miastach – Seulu i Toronto. Tegorocznymi punktami na tegorocznej imprezowej mapie marki był z kolei Bangkok, Berlin i Warszawa.
Warsaw City Sessions polegała na swego rodzaju grze miejskiej, podczas której odwiedzaliśmy zaskakujące lub niedostępne na co dzień miejsca.
„Poziomy Miasta”, bo tak brzmiało hasło imprezy, odnosiły się do lokalizacji, które dosłownie zmieniały swoje wysokości.
Na początku znaleźliśmy się na dachu jednego z najwyższych wieżowców Warszawy, Ō22, by móc wznieść toast na wysokości.
Kolejnym przystankiem były kultowe i licznie odwiedzane Pawilony, czyli symbol nocnego życia stolicy.
Tam czekała atrakcja, której wielu z nas zawsze chciało spróbować, a mianowicie, tworzenie murala Warsaw City Session, który przez miesiąc będzie można zobaczyć na tyłach Nowego Świata.
Jako że Jameson nie pozwolił nam się nudzić, przystanków na trasie było sporo i gdy nasze ręce zmęczyły się sprayowaniem, w ruch poszło szkło i shakery. Warsztaty barmańskie czas start!
Lokalizacja ponownie nas nie zawiodła. Swoje popisowe drinki z Jamesonem w roli głównej mieszaliśmy w kamienicy Adama Bromke z 1912 roku. Istny szał, jeśli chodzi o wystrój i grę zielonych świateł.
Stamtąd przenieśliśmy się na powietrze i na zabytkowy peron Stacji Muzeum, gdzie czekał na nas Jameson Caskmates oraz jego degustacja w plenerze. Do tego zwiedzanie starych wagonów i ekscytacja przed ostatnią już miejscówką na mapie.
Do tego momentu już nałapaliśmy niesamowitych wrażeń, ale wiedząc z doświadczenia, że najlepsze zawsze zostawia się na koniec, intrygował nas ostatni punkt programu.
Okazał się on najbardziej niecodziennym widokiem jaki mogliśmy sobie wyobrazić – wylądowaliśmy w podziemiach stacji metra Plac Wilsona, do których dostaliśmy się przez ukryte w wywiewie wentylacyjnym wejście.
Imprezowa aranżacja industrialnej przestrzeni, do której zeszliśmy powaliła nas totalnie.
Zielone światła jako jedyne świecące punkty w ciemności, muzyka z podziemnej DJ-ki, Jameson bar i fluorescencyjne ślady naszych stóp brzmią jak dobre bajery – i takie właśnie były!
Tak, tej imprezy nie zapomnimy nigdy i pewnie właśnie o to chodziło Jamesonowi. Odlot!
Wieczór zakończyliśmy w warszawskiej klubokawiarni „Między Nami”, gdzie jedzeniu i wymianie wrażeń nie było końca.
Dzięki Jameson!
Tekst: Marta Mankiewicz
Zdjęcia: Marcin Oliva Soto