Jak Holandia zmieniła swoje podejście do polityki hydrologicznej
Holandia od dawna stoi nad wodą, w sensie zarówno dosłownym, jak i symbolicznym. Duża część jej terytorium leży poniżej poziomu morza lub jest zagrożona zalewem przez rzeki, szczególnie Ren, Mozę (Meuse) i IJssel. To geograficzne położenie sprawiło, że kwestia zarządzania wodą nie jest tam problemem dodatku, lecz kluczową częścią państwowej tożsamości, planowania przestrzennego, gospodarki i architektury. Przez wieki Holendrzy nauczyli się budować groble, wały, tamy, śluzy, pompownie wszystko po to, by ujarzmiać wodę, by ją trzymać za murami, by chronić osady i pola przed gwałtownymi powodziami. Klasycznym momentem załamania się dotychczasowej strategii była powódź z 1953 roku, znana jako Watersnoodramp, która uderzyła w Holandię z niesłychanym nasileniem – sztorm morski, wysokie fale, pęknięcia wałów, ogromne podtopienia, tysiące ofiar i ogromne straty materialne. Powódź z 1953 roku zadziałała jak katalizator. Rząd holenderski, inżynierowie i cała instytucjonalna machina państwowa stanęły przed zadaniem budowy wielkiej infrastruktury bezpieczeństwa wodnego. Efektem była ustawa Delta Law i powołanie Delta Works — wielkiego programu budowlanego, obejmującego tamy, zapory sztormowe, groble, śluzy, bariery przeciwpowodziowe, które miały na celu zamknięcie estuariów, skrócenie linii brzegowej, podniesienie wałów morskich. W ramach Delta Works zrealizowano wiele monumentalnych struktur: m.in. Oosterscheldekering — zaporę sztormową w estuarium Eastern Scheldt, barierę Maeslantkering, która chroni Rotterdam, czy zaporę Hartelkering. Wszystkie te konstrukcje reprezentowały maksymalne podejście do oporu: budujemy tak mocne i wysokie bariery, że woda nie ma szans wedrzeć się przez nasze umocnienia.
To było podejście defensywne, budujące dystans między naturą a ochroną cywilizacji.
Przez dziesięciolecia ta strategia dominowała: wały były wzmacniane, morze było trzymane przez tamy i zapory, estuaria zamykane, systemy pompowe modernizowane, inwestowano w materię techniczną. Ale stopniowo pojawiały się przeciwności i ograniczenia. Z jednej strony koszty rosnących umocnień były coraz większe, z drugiej strony zmiany klimatu, podnoszenie się poziomu morza, częstsze ekstremalne opady, większe przepływy rzek, sprawiały, że tradycyjne systemy stawały się coraz mniej efektywne albo wręcz nieadekwatne. Kiedy wał puszczał, skutki były katastrofalne, bo nagromadzony wodny potencjał eksplodował. Woda zrywała bariery, niszczyła wszystko na swojej drodze.
W odpowiedzi na te wyzwania Holandia zaczęła przesuwać podejście od strategii całkowitego odcięcia się od wody, „wyrzucenia” natury w kierunku strategii, która można nazwać adaptacyjną.
Uznano, że woda będzie się pojawiać, że powodzie czy przynajmniej okresowo są nieuniknione, ale że możemy tak projektować przestrzeń, infrastrukturę, system użytkowania terenu, by minimalizować szkody, zwiększać odporność, dawać naturze określoną rolę. Jednym z kluczowych przykładów tej zmiany jest projekt Room for the River (po niderlandzku Ruimte voor de Rivier). Program ten rozpoczął się w około 2006–2007 roku. Holenderski rząd postanowił, że zamiast polegać wyłącznie na wysokości i sile wałów, grobli i tam to da się rzekom więcej miejsca na rozlanie się, gdy poziom wody będzie wysoki. W ramach Room for the River przygotowano ponad 30 lokalizacji, gdzie podejmowane są konkretne działania takie jak: przesuwanie wałów bliżej lądu, co daje więcej obszaru dolinom rzecznym; pogłębianie i poszerzanie bocznych kanałów (side channels), by mogły przyjąć nadmiar wody; tworzenie terenów zalewowych, które są projektowane tak, by w momencie wysokiej wody mogły być okresowo zalewane, odciążając główne wały; budowa kanałów obejściowych („flood bypasses”), gdzie woda może być skierowana, by ominąć miejscowo zabudowane części doliny; usuwanie przeszkód w korytach rzek, które ograniczają przepływ, więc mostów, wałów bocznych lub struktur hydrotechnicznych, które powodują spowolnienie lub spiętrzenie wód.

Na przykład w Nijmegen powstał kanał obejściowy (bypass channel) nad rzeką Waal pomiędzy historyczną częścią miasta i północnym brzegiem. To tworzy coś w rodzaju wyspy rzeczonej, parku rzeczonego, który pełni rolę zarówno ochronną przed powodzią, jak i rekreacyjną, ekologiczną. Projekt przewiduje, że pewne ścieżki czy przestrzenie będą okresowo zalewane – to się liczy, że woda przyjdzie, i że projekt się z nią liczy.

Innym elementem tej zmiany jest program Room for the River 2.0, którego celem jest przygotowanie obszarów rzecznych Holandii na przyszłe wyzwania ze strony zmian klimatycznych, bardziej intensywnych opadów, zmian w dostępności wody, większych odchyleń hydrologicznych zarówno powodzi, jak i okresów suszy. Program ten stawia sobie pięć kluczowych funkcji rzek: odprowadzanie nadmiaru wody (water discharge), żeglowność, dostęp do wody pitnej i świeżej, jakość ekologiczna i gospodarka przestrzenna / ekonomiczny rozwój przestrzeni.
Ale zmiana strategii to nie tylko nowe programy. To także zmiana mentalności, instytucji, regulacji i procesów partycypacji mieszkańców.
Holenderskie instytucje zarządzania wodą — takie jak Rijkswaterstaat — zaczęły traktować problemy hydrologiczne nie jako coś, co można wyeliminować, lecz jako coś, z czym się żyje, co można przewidzieć, kontrolować częściowo, adaptować. Pojawiają się przepisy przestrzenne, które wymagają pozostawienia miejsc dla czasowego zalewania, pewnych „polderów rozlewiskowych”, terenów zielonych mogących pełnić funkcję magazynów wody. Mieszkańcy są konsultowani, zwraca się uwagę na wartości krajobrazowe i ekologiczne, by wały czy groble nie burzyły dziedzictwa kulturowego rzek, by przestrzeń rzeczna miała też walory przyrodnicze i społeczne. Warto zaznaczyć, że ta zmiana nie nastąpiła od razu po powodzi 1953. W pierwszych dekadach po tym zdarzeniu dominowało podejście defensywne: budowa Delta Works, grobli, tam, zamykanie estuariów, budowanie barierek.
Było to podejście, które miało jedną główną tezę: aby nigdy więcej woda nie weszła tam, gdzie nie chcemy. Ale wraz z upływem lat stało się jasne, że całkowite odcięcie się od wody ma swoje granice zarówno techniczne, kosztowe, jak i ekologiczne oraz społeczne.
Załamania wałów lub ich przepełnienie, osiadanie terenu (jak w wielu deltach), ingerencja w ekosystemy morskie i rzeczne, utrata siedlisk, degradacja przyrody — to wszystko okazało się ceną, jaką Holandia musiałaby płacić, jeśli utrzymuje jedną, bardzo sztywną strategię. Wspomniane wcześniej Delta Commission, przewodzona m.in. przez Ceesa Veermana, była jedną z instytucji, która wskazała potrzebę, by Holandia zaczęła patrzeć dalej — myśleć wielowarstwowo:
ochrona, adaptacja, współpraca z naturą, elastyczność.
Warto też wspomnieć o kilku konkretnych technikach i rozwiązaniach projektowych, które ilustrują tę zmianę. Oprócz przesuwania wałów i tworzenia kanałów obejściowych mamy: retencję terytorialną — tworzenie lub przywracanie terenów zalewowych, także polderów, które w normalnych warunkach mogą służyć rolnictwu albo przestrzeni publicznej, ale w czasie powodzi wypełniają się wodą i przejmują jej nadmiar. Głębsze boczne kanały, kanały boczne, które pozwalają rzece „oddychać” — czyli rozlewać się i odpływać bez niszczenia wałów głównych. Zmniejszanie przeszkód przepływu: czasem mosty, zapory boczne lub inne struktury hydrotechniczne trzeba przebudować lub usunąć, by nie blokowały odpływu wody ani nie powodowały spiętrzeń. Projekty krajobrazowe, które pozwalają na tymczasowe zalewanie ścieżek, parków, bulwarów — przestrzenie publiczne projektowane tak, że kiedy przyjdzie wysoka woda, zamieniają się w kanały lub zbiorniki retencyjne, a kiedy woda spłynie — służą mieszkańcom do spacerów, rekreacji, integracji społecznej.
Dodatkowo, stosuje się naturalne rozwiązania, tak zwane: przywracanie mokradeł, wydm, systemów piaskowych, które absorbują falę sztormową lub łagodzą przepływ wód rzecznych, zastosowanie roślinności nadrzecznej, bioróżnorodności jako elementu strukturalnego krajobrazu wodnego.
Co ważne, nowe projekty uwzględniają, że intensywność opadów i przebieg sezonów hydrologicznych się zmieniają — nie da się już założyć, że rzeki będą się zachowywać tak, jak przed latami. Modelowanie klimatyczne, scenariusze wysokiej wody, zarządzanie powodziowe oparte na obserwacjach i prognozach staje się częścią codziennego planowania przestrzennego. Planiści, architekci, inżynierowie wodni muszą myśleć w perspektywie zmienności — być gotowi na rok, w którym woda będzie bardzo wysoka, i na lata, gdy jej będzie mniej, ale też na połączenie tych ekstremów. Holandia więc dziś jest przykładem, doskonałym studium przypadku, jak po wielkiej tragedii, jaką była powódź z 1953 roku, można najpierw odpowiedzieć strategią całkowitej kontroli — budowaniem zapór, tam, wałów, zamykaniem estuariów — a potem, w miarę jak warunki się zmieniają — dostosować strategię do rzeczywistości, która wymaga elastyczności, uznania, że natura, woda, żywioły nie znikną, nie da się ich całkowicie wypchnąć za wały i tamy. Lepiej jest projektować tak, by mieć z nimi dialog: by przestrzeń miejska i wiejska była przygotowana, by woda miała drogę, by była możliwość tymczasowego zalewania, by były obszary retencyjne, tereny zalewowe, by infrastruktura była odporna, by wartości krajobrazowe, ekologiczne i społeczne były częścią decyzji hydrologicznych, a nie tylko kosztem.