Previous Slide Icon Next Slide Icon
Play Daily Button Pause Daily Button
Exit Daily Button

Koniec mitu 'tragedii wspólnego pastwiska’

Coraz mniej pytamy „kto powinien to posiadać?”, a coraz częściej „jak zorganizować współkorzystanie, żeby zasób trwał i służył wielu?”
.get_the_title().

„Wspólne pastwisko” to jedna z najsłynniejszych przypowieści nowożytnej ekonomii. Garrett Hardin opisał ją w 1968 roku: wyobraźmy sobie pastwisko, z którego każdy może korzystać. Racjonalny, w rozumieniu wąsko pojętego własnego interesu, pasterz wprowadza więc jeszcze jedną krowę, bo zysk z dodatkowego zwierzęcia przypada jemu, a koszt zgryzienia trawy rozkłada się na wszystkich. Jeśli każdy zrobi to samo, wspólny zasób zostaje zniszczony.

Morał, jaki w kulturze masowej szybko się utrwalił, był prosty: to, co wspólne, kończy się tragedią. Remedium brzmi: prywatyzować, grodzić, karać.

Ta opowieść błyskawicznie wyszła poza podręczniki. Trafiła do esejów, wykładów MBA, publicystyki, stając się memem intelektualnym epoki globalizacji: porządki rynkowe są skuteczne, wspólnotowe naiwne. W latach 80. i 90. „tragedia wspólnego pastwiska” bywała przywoływana, by uzasadniać sprzedaż majątku publicznego, deregulację łowisk, leśnictwa, usług komunalnych. Zadziałała siła metafory: jedna krótka scena i wszystko wydaje się jasne. Problem w tym, że Hardin opisywał w istocie nie „wspólnotę”, lecz brak reguł, otwarty dostęp, w którym nikt nie ma obowiązków, a granice i odpowiedzialność są rozmyte. Historyczne wspólnoty zasobów – od alpejskich pastwisk po systemy irygacyjne w Azji – nie funkcjonowały jak bezpański ugór. Miały strażników sezonu, z góry uzgodnione limity, sankcje, mechanizmy rozwiązywania sporów i zasady przyjmowania nowych użytkowników. Innymi słowy: instytucje. Ten brak rozróżnienia między otwartym dostępem a dobrze rządzonym dobrem wspólnym rozbroiła Elinor Ostrom.

W 2009 roku otrzymała Nagrodę Nobla w dziedzinie ekonomii za wieloletnie, empiryczne badania tego, jak ludzie realnie zarządzają wspólnymi zasobami. Wykazała, że „tragedia” nie jest prawem natury.

Powstaje wtedy, gdy brakuje przejrzystości, granic, monitoringu i wspólnie ustalonych zasad. Kiedy te elementy istnieją, wspólnoty potrafią utrzymywać zasoby przez pokolenia – nierzadko skuteczniej niż zewnętrzna biurokracja czy czysta prywatyzacja. Ostrom nie pisała manifestu przeciw rynkom czy państwu; pokazała, że istnieje trzecia droga: dobra wspólne rządzone przez użytkowników na podstawie czytelnych, lokalnie dopasowanych reguł, z mechanizmami sankcji i rozstrzygania konfliktów oraz z uznaniem tych praw przez otoczenie instytucjonalne. Od tamtej pory zmieniła się także kultura opowiadania o „pastwisku”. Z jednej strony wciąż wraca fatalistyczny skrót – wygodny w debatach o rybołówstwie, wodzie, klimacie. Z drugiej, do głównego nurtu przebiło się pojęcie commons: nie romantycznej „bezpańskiej łąki”, lecz architektury współdzielenia. W miastach widzimy to w postaci ogrodów społecznościowych, bibliotek narzędzi, spółdzielni energetycznych, wspólnych warsztatów i fablabów; w kulturze – w ruchu wolnego oprogramowania, Wikipedii i licencjach Creative Commons; w gospodarce – w kooperatywach mieszkaniowych czy platformach spółdzielczych.

We wszystkich tych przypadkach kluczem jest nie brak własności, tylko inne jej rozumienie: własność wspólna, współzarządzana, z prawami i obowiązkami.

Nowoczesność dopisała do tej historii kolejny rozdział. Technologie, które służyły kiedyś głównie do skalowania rynków, dziś pomagają skalować współzarządzanie. Tanie czujniki, zdjęcia satelitarne i systemy telemetryczne czynią monitoring łowisk, lasów czy ujęć wody realnym i względnie tanim. Rejestry danych – od miejskich logbooków budynków po cyfrowe paszporty materiałowe – pozwalają widzieć, kto, kiedy i jak korzysta z zasobu. Platformy komunikacyjne umożliwiają deliberację i negocjacje w czasie rzeczywistym, a inteligentne taryfy i kontrakty (niekoniecznie „krypto”, częściej po prostu przejrzyste algorytmy rozliczeń) rozdzielają koszty i korzyści sprawiedliwiej niż proste normy „kto pierwszy, ten lepszy”. W energetyce prosumenckiej liczniki dwukierunkowe i lokalne wspólnoty energii zamieniają sieć w dobro wspólne, a nie wyłącznie w rynek. W danych – pojawia się idea data commons i trustów danych, które pozwalają społecznościom decydować, jakie informacje udostępniają i na jakich zasadach.

To nie znaczy, że „pastwisko” przestało być zagrożone. Kryzys klimatyczny i utrata różnorodności biologicznej są podręcznikowymi przykładami potencjalnej tragedii dóbr wspólnych w skali planety.

Ale właśnie dlatego wnioski z Ostrom są dziś ważniejsze niż kiedykolwiek: zamiast automatycznie sięgać po prywatyzację albo centralną kontrolę, warto projektować reguły współdzielenia czyli jasne granice, monitorowanie przez samych użytkowników, stopniowane sankcje, tanie procedury rozwiązywania sporów, i co kluczowe uznanie tych instytucji przez prawo. W ten sposób ewoluuje też nasza kultura: od prostego mitu o „chciwych pasterzach” do dojrzałej opowieści o zarządzaniu złożonością. Coraz mniej pytamy „kto powinien to posiadać?”, a coraz częściej „jak zorganizować współkorzystanie, żeby zasób trwał i służył wielu?”. W świecie, w którym informacja, energia i infrastruktura są coraz bardziej sieciowe, własność prywatna nie jest jedynym, ani zawsze najlepszym narzędziem efektywności. Nowoczesne technologie i praktyki współpracy uzbrajają wspólnoty w instrumenty, których kiedyś nie miały: wiedzę o stanie zasobu w czasie rzeczywistym, przejrzystość reguł, sprawczość użytkowników.

SPOŁECZEŃSTWO