Mit przeludnienia przerzuca winę za zmiany klimatyczne z bogatych na biednych

Póki będziemy chcieli kontrolować dzietność w biednych krajach globalnego południa, nic nie zmieni się w kwestii faktycznego zużycia zasobów i emisji gazów cieplarnianych, za co w rzeczywistości odpowiadają bogate społeczeństwa północy.

Strach przed przeludnieniem zaczął się już w XVIII wieku, gdy anglikański duchowny Thomas Malthus wydał książkę na temat korelacji między przyrostem ludności a poziomem zamożności społeczeństwa – we wzroście demograficznym upatrywał zagrożenia klęski głodu i ubóstwa i dlatego był przeciwnikiem pomocy materialnej dla ludzi biednych.

Malthus uznawał, że niepowstrzymany wzrost wykładniczy liczby ludności doprowadzi do zapaści.

Kolejnym kamieniem milowym w dyskursie dotyczącym przeludnienia jest książka Paula Ehrlicha o tytule ‘The Population Bomb’, wydana po raz pierwszy w 1968 roku, która podnosiła obawy w związku z wykorzystaniem zasobów naturalnych przez szybko wzrastającą populację świata. Wówczas zaczęła pojawiać się narracja o związku między liczbą ludności a zmianami klimatu lub nawet o konieczności redukcji populacji w celu ograniczenia problemu globalnego ocieplenia.

Problem z teoriami Malthusa, Ehrlicha i innych polega m.in. na tym, że liczba ludności nie rośnie wykładniczo i nic nie wskazuje, aby tak miało być.

Obalanie mitów

Populacja rośnie obecnie o 50 proc. wolniej niż przed 1965 rokiem. Obecnie na świecie żyje około 7,9 miliarda ludzi. Do 2064 roku liczba ta ma wynieść 9,7 miliarda – będzie to, według prognoz 'The Lancet’, najwyższa przewidywana liczba ludności. Następnie populacja zacznie maleć i koło 2100 roku wyniesie 8,8 mld.

Wzrastająca liczba ludności może budzić obawy w związku z pozyskaniem pożywienia dla tak dużej grupy. To jednak nieuzasadnione. Według Organizacji ds. Wyżywienia i Rolnictwa przy ONZ tempo światowej produkcji żywności przewyższa wzrost populacji. Ludzie w samych zbożach wytwarzają wystarczającą ilość kalorii, by wyżywić od 10 do 12 miliardów ludzi. Jednak głód i niedożywienie utrzymują się na całym świecie. Dzieje się tak, ponieważ około 55 proc. uprawianej żywności jest przeznaczone na karmę bydła, wytwarzanie paliwa i innych materiałów lub zwyczajnie się marnuje, mówi Joel Cohen, badacz z Uniwersytetu Rockefellera w Nowym Jorku. A to, co pozostaje do spożycia, nie jest równomiernie rozdzielone — bogaci mają dużo, biedni mało. Wody też nie brakuje w skali globalnej, mimo że 1,2 miliarda ludzi żyje na obszarach, na których jest jej niedobór.

Bez wątpienia do utrzymania ludzkiego życia niezbędne są zasoby. Musimy jeść, musimy mieć schronienie i przemieszczać się z miejsca na miejsce. Jednak ani zużycie tych zasobów, ani wpływ tego zużycia nie są równomiernie rozłożone. Według wyliczeń demografa Lymana Stone’a Stany Zjednoczone, gdzie ubóstwo cierpi około 7,7 proc. populacji, mogą wyżywić dodatkowe 25 proc. ludzi więcej, niż obecnie zamieszkuje kraj – poprzez spożywanie produkowanego pokarmu, zamiast wysyłania go na eksport.

Photo by Jonathan Kemper on Unsplash.

Image

Nicholas Eberstadt

demograf z American Enterprise Institute

Problem przeludnienia tak naprawdę nie jest problemem przeludnienia. To problem ubóstwa. Zamiast jednak badać, dlaczego istnieje ubóstwo i jak w sposób wspierać rosnącą populację, socjologowie i biolodzy debatują nad definicjami i przyczynami przeludnienia.

Czasopismo naukowe ‘Nature’ uznało w 2015 roku problem przeludnienia za mit naukowy, który służy do odwracania uwagi od problemu nadmiernego zużycia surowców w krajach rozwiniętych.

Przerzucenie winy z bogatych na biednych

Mówiąc krótko – mit przeludnienia próbuje połączyć overconsumption z overpopulation, wykorzystując ukryte założenie, że ludzie zużywają surowce jednakowo, a więc jeśli jest ich więcej, to zużycie również rośnie. Jest to jednak założenie błędne. W rzeczywistości pół miliarda najbogatszych ludzi na świecie – zaledwie 6,5 proc. populacji – odpowiada za 50 proc. światowej emisji dwutlenku węgla. Nowoczesny, zamożny styl życia, z uzależnieniem od samochodu, podróżami lotniczymi, szybką modą i wielkimi domami ma ogromny wpływ na stan naszej planety. Jest tylko jeden sposób, aby skutecznie łagodzić niebezpieczne zmiany klimatyczne: postęp polityczny, geograficzny i społeczny. Populacja ma z tym niewiele wspólnego. Zanieczyszczenia i nierówność, będące wynikiem nowoczesnego kapitalizmu, są źródłem naszych ekologicznych zmartwień.

Rewolucja przemysłowa, która jako pierwsza połączyła wzrost gospodarczy ze spalaniem paliw kopalnych, a więc emisją gazów cieplarnianych, miała miejsce w XVIII-wiecznej Wielkiej Brytanii. Eksplozja działalności gospodarczej, która zaznaczyła okres powojenny znana jako ‘Wielkie Przyspieszenie’, spowodowała gwałtowny wzrost emisji i w dużej mierze miała miejsce na globalnej północy. Dlatego bogatsze kraje, takie jak USA i Wielka Brytania, które wcześniej uprzemysłowiły się, ponoszą większy ciężar odpowiedzialności za historyczne emisje gazów cieplarnianych. W 2018 roku najwięksi emitenci na świecie – USA i Chiny – odpowiadali za prawie połowę światowych emisji CO2. Wysokie wskaźniki zużycia zasobów w tych regionach generują o tyle wiele więcej dwutlenku węgla niż ich odpowiedniki w krajach o niskich dochodach, że nawet fakt, że te drugie mają trzy do czterech miliardów ludzi więcej, nie ma żadnego znaczenia. Należy również wziąć pod uwagę nieproporcjonalny wpływ korporacji. Sugeruje się, że zaledwie 20 firm zajmujących się paliwami kopalnymi przyczyniło się do 1/3 wszystkich współczesnych emisji CO2.

Badanie ONZ wykazało, że nierówności w krajach i między nimi sprawiają, że są one mniej skuteczne w walce ze zmianami klimatu. Analitycy stwierdzili, że brak spójności społecznej i koncentracja władzy w rękach zamożnych ludzi – którzy są bardziej odizolowani od najgorszych skutków zmian klimatu – sprawia, że narody są mniej skłonne do podejmowania tego rodzaju wspólnych działań. Z kolei skutki ocieplenia nieproporcjonalnie szkodzą społecznościom o niskich dochodach, co jeszcze bardziej pogłębia nierówności. Aby osiągnąć zrównoważone społeczeństwo, powinniśmy również oddzielić konsumpcję od mierników postępu i wzrostu. Zamiast skupiać się wyłącznie na PKB narody mogą dążyć do ulepszenia wskaźnika znanego jako Human Development Index, który uwzględnia również takie rzeczy, jak średnia długość życia i dostęp do edukacji. Mogliby nawet pójść o krok dalej i przyjąć HDI ‘dostosowany do presji planetarnej’, która nagradza kraje promujące rozwój społeczny bez zwiększania emisji gazów cieplarnianych i zużycia zasobów. To, zdaje się, bardziej miarodajny wskaźnik postępu ludzkości.

Problemem są więc skrajne nierówności, nadmierna konsumpcja najbogatszych ludzi na świecie oraz system, który przedkłada zyski nad dobrobyt społeczny i ekologiczny. Na tym należy skupić uwagę. Mit przeludnienia natomiast przerzuca winę zużycia zasobów i nadmiernych emisji z bogatych na biednych.

Photo by Андрей Курган on Unsplash.

Procent emisji CO2 zależnie od populacji i majątku. Źródło: Oxfam.

Mit przeludnienia ma podłoże rasistowskie i eugeniczne

Społeczności wyrządzające najmniej szkód naszemu klimatowi, z których większość mieszka lub pochodzi z globalnego południa, zdaniem zwolenników teorii przeludnienia powinny ponosić winę za skutki kryzysu klimatycznego. Największy wzrost ludności zachodzi głównie w krajach afrykańskich oraz azjatyckich i wraz ze wzmożoną migracją do krajów rozwiniętych rozpoczęła się kampania antyimigracyjna, wykorzystująca retorykę przeludnienia przeciwko ludziom poszukującym lepszego życia. Jeden z najbardziej znaczących epizodów związanych z narracją antyimigracyjną i przeludnieniem miał miejsce niecałe 20 lat temu, w Sierra Club, wielkiej amerykańskiej organizacji prośrodowiskowej, która była rozdarta podziałami w kwestii opinii na imigrację. Grupa członków opowiadała się za ostrym ograniczeniem imigracji, twierdząc, że Stany Zjednoczone powinny raczej ograniczać niż zwiększać swoją populację. Twierdzili oni, że otwarta polityka imigracyjna kraju szkodzi środowisku, sprowadzając biednych imigrantów i czyniąc ich bogatszymi, zwiększając w ten sposób ich wpływ na środowisko. Oczywiście przysięgali, że ksenofobia nie ma z tym nic wspólnego. Retoryka wykorzystująca mit przeludnienia została więc wykorzystana przeciwko imigrantom, stała się popularna i była, siłą rzeczy, rasistowska.

W tej ideologii ‘zbyt wielu ludzi’ to zawsze zbyt wielu ludzi pewnego rodzaju – powiedziała Betsy Hartman, była dyrektorka programu populacji i rozwoju w Hampshire College. – To po prostu odsuwa dyskurs od prawdziwego problemu: kto ma władzę i jak zorganizowana jest gospodarka.

Hartman zwraca uwagę na inne przykłady: wielu założycieli amerykańskiego ruchu ochrony przyrody było zagorzałymi eugenikami; całe plemiona rdzennych Amerykanów zostały zmuszone do opuszczenia swoich ziem, aby rząd Stanów Zjednoczonych mógł założyć parki narodowe; niedawno sprawcy masowych strzelanin w meczetach w Nowej Zelandii i Walmartcie w El Paso przytaczali tzw. ‘ekofaszystowskie’ obawy dotyczące przeludnienia i degradacji środowiska. Oczywiście obawa dotycząca przeludnienia nie musi wynikać z rasistowskich pobudek – to najczęściej źle ukierunkowane zmartwienie dotyczące przyszłości naszej planety, zwykły mit, który bezrefleksyjnie istnieje w przestrzeni publicznej. Należy jednak zwrócić uwagę na jego podłoże i na to, że nie powinien być tak dużym zmartwieniem, jak dysproporcja ekonomiczna prowadząca do nadmiernej konsumpcji. To na nierównościach powinna skupić się uwaga grup enwironmentalistycznych.

Zdjęcie główne: Chuttersnap/Unsplash
Tekst: Miron Kądziela

TU I TERAZ