Previous Slide Icon Next Slide Icon
Play Daily Button Pause Daily Button
Exit Daily Button

Zakwestionowanie własności prywatnej to warunek konieczny dalszego rozwoju cywilizacyjnego ludzi

'Mam 14 mieszkań na wynajem. W 8 nikt nie mieszka.' Jak długo godzić się będziemy jako wspólnota na takie absurdy?
.get_the_title().

Wielu z nas traktuje pojęcie własności prywatnej jako coś naturalnego, niemal ontologicznie wrodzonego, jakby potrzeba posiadania była wpisana w ludzką naturę od zarania dziejów. Jakby posiadanie czegoś – ziemi, domu, samochodu, firmy, patentu, treści cyfrowej czy nawet ciała – było czymś równie oczywistym jak grawitacja. To, co w danym czasie uznawano za „naturalne”, było w rzeczywistości efektem historycznego procesu, w którym władza, przemoc, ideologia i potrzeba kontroli kształtowały pojęcie własności. W filozofii politycznej, od Arystotelesa przez Johna Locke’a aż po współczesnych liberałów, własność jest traktowana jako fundament wolności jednostki. Locke twierdził wręcz, że prawo do życia, wolności i własności to naturalne prawa człowieka. Tymczasem z perspektywy antropologicznej i historycznej własność prywatna to stosunkowo nowy koncept. Pierwotne wspólnoty ludzkie przez dziesiątki tysięcy lat istnieli bez potrzeby formalnego przypisywania własności do jednostek. Wśród łowców-zbieraczy dominował model wspólnotowy, w którym dostęp do zasobów jak wody, żywności, schronienia był oparty na zasadach dzielenia się i wzajemności. Własność w dzisiejszym rozumieniu pojawiła się dopiero wtedy, gdy człowiek przestał być mobilny i zaczął osiadać czyli wraz z rewolucją neolityczną.

Własność prywatna nie jest naturalnym atrybutem ludzkości, lecz raczej wynalazkiem cywilizacyjnym, który powstał w określonych warunkach ekonomicznych i środowiskowych.

To właśnie wtedy, około 10 tysięcy lat temu, gdy człowiek przeszedł z trybu życia łowiecko-zbierackiego do osiadłego rolnictwa, pojawiła się potrzeba gromadzenia zasobów. Magazynowanie zboża, hodowla zwierząt, użytkowanie ziemi, wszystko to wymusiło ustanowienie granic, prawa do użytkowania i w końcu: pojęcia własności. Wraz z rozwojem struktur agrarnych powstały pierwsze miasta-państwa, zinstytucjonalizowane formy prawa, a także hierarchie społeczne zbudowane na nierównym dostępie do ziemi. Z tej perspektywy własność nie tyle była naturalnym wynikiem ewolucji, ile odpowiedzią na zmianę trybu życia.

To nie własność stworzyła cywilizację, lecz cywilizacja oparta na osiadłości i nadwyżkach wymusiła koncept własności.

Kolejnym krokiem w jej utrwaleniu był system feudalny. W średniowiecznej Europie ziemia, podstawowe dobro produkcyjne była podzielona hierarchicznie. Formalnie należała do monarchy, a dalej przekazywana była wasalom, którzy z kolei oddawali jej użytkowanie chłopom. W tym modelu własność była funkcją władzy i lojalności, a nie indywidualnego prawa. Ruch w kierunku własności prywatnej w jej nowoczesnym rozumieniu przyspieszył dopiero w epoce nowożytnej wraz z upadkiem feudalizmu i rozwojem kapitalizmu. Kapitalizm bowiem opiera się na własności jak ciało na szkielecie. Już w XVII wieku, w czasach wczesnego kapitalizmu handlowego, pojawiły się instytucje finansowe i giełdy, które umożliwiły obrót nie tylko towarami, ale również prawami własności. W Holandii i Anglii rozkwitły kompanie handlowe takie jak Brytyjska Kompania Wschodnioindyjska, które działały na podstawie udziałów kapitałowych i posiadały ogromne terytoria. W XIX wieku, w trakcie rewolucji przemysłowej, własność środków produkcji stała się podstawą społecznego podziału klasowego: właściciele fabryk, kapitaliści  i robotnicy najemni, proletariat funkcjonowali w systemie, gdzie prawa własności wyznaczały miejsce w hierarchii społecznej. Współcześnie przykładów potwierdzających kluczową rolę własności w kapitalizmie dostarczają największe korporacje świata, jak Amazon czy Alphabet, których wartość opiera się głównie na własności intelektualnej, danych i infrastrukturze cyfrowej. Ich dominacja na rynku nie wynika jedynie z innowacyjności, ale z możliwości akumulowania i obrony własności zasobów niematerialnych, co tylko umacnia nierówności strukturalne w skali globalnej.

To właśnie prawo do posiadania i dziedziczenia prywatnej własności, do jej obrotu i akumulacji, stworzyło destrukcyjny współczesny model gospodarczy.

Rewolucja przemysłowa w XVIII i XIX wieku dodatkowo utrwaliła ten paradygmat. Powstała klasa kapitalistów, której źródłem siły była nie tylko ziemia, ale przede wszystkim środki produkcji: fabryki, maszyny, patenty. Własność przestała być tylko agrarna – stała się technologiczna, finansowa, intelektualna. Z czasem doszliśmy do punktu, w którym większość zasobów planety – czy to materialnych, czy cyfrowych jest skoncentrowana w rękach niewielkiej grupy ludzi. Oligarchizacja majątku, której symbolem jest hipoteza Thomasa Piketty’ego, stawia poważne pytania o przyszłość naszego systemu.

Piketty w swoim przełomowym dziele „Kapitał w XXI wieku” pokazał, że stopa zwrotu z kapitału (r) jest z reguły większa niż tempo wzrostu gospodarczego (g). Oznacza to, że ci, którzy mają, zyskują szybciej niż reszta społeczeństwa. W rezultacie bogactwo się kumuluje, a nierówności narastają.

System sam z siebie nie niweluje tych różnic, on je pogłębia. Co więcej, kapitalizm oparty na własności prywatnej wymaga nieustannego wzrostu. Inwestycje muszą się zwracać. Aby się zwróciły, musi rosnąć konsumpcja, produkcja, eksploatacja. Planeta musi nieustannie dostarczać więcej energii, surowców, powierzchni, pracy. Problem w tym, że planeta już nie może. Zmiana klimatu, kryzysy bioróżnorodności, niedobory wody, erozja gleb, to wszystko sygnały, że dotarliśmy do ściany.

Ekonomia oparta na wzroście przestaje być funkcjonalna w świecie skończonych zasobów.

A teraz najważniejsze pytanie: czy możliwe jest zbudowanie nowego modelu cywilizacyjnego bez zakwestionowania pojęcia własności prywatnej? Czy możliwe jest przejście do gospodarki postwzrostowej, regeneratywnej, cyrkularnej, jeśli nadal obowiązywać będzie zasada „to moje i tylko moje”? Wydaje się, że nie. Własność prywatna jest bowiem nie tylko instytucją prawną – jest też fundamentem naszego myślenia. To ona każe nam myśleć w kategoriach posiadania, zysku, dziedziczenia, kontroli. To ona buduje mur między mną a tobą, moim a wspólnym.
Ale co by się stało, gdybyśmy zaczęli myśleć inaczej? Wyobraźmy sobie świat, w którym zasoby naturalne nie są własnością państw ani korporacji, lecz są zarządzane przez lokalne społeczności w duchu odpowiedzialności międzypokoleniowej. W miastach mogłyby powstać dzielnice oparte na modelu wspólnotowym, gdzie mieszkańcy wspólnie decydują o gospodarce energetycznej, wodnej, mieszkaniowej, a także o lokalnej produkcji żywności. Technologie open source rozwijałyby się szybciej dzięki swobodnemu przepływowi wiedzy, a innowacje nie byłyby blokowane przez patenty, lecz dostępne każdemu, kto potrafi je wdrożyć. W skali makro, gospodarki mogłyby przyjąć model „ekonomii misji”, skoncentrowanej nie na zysku, lecz na realizacji celów społecznych i ekologicznych. Przykładowo, kraje mogłyby tworzyć międzynarodowe fundusze wspólnego dobra finansujące innowacje służące łagodzeniu zmian klimatu lub wspierające systemy zdrowia w najbiedniejszych rejonach świata. Taki model zakładałby nie tylko redystrybucję bogactwa, ale także współwłasność kluczowych zasobów, jak technologie odnawialne czy infrastruktura cyfrowa.W tej wizji przyszłości zamiast konkurencyjnej walki o zysk dominowałaby współpraca nie z przymusu, lecz z racjonalnego zrozumienia, że w świecie skończonych zasobów trwałość systemu zależy od zdolności do jego współdzielenia.

Takie podejście nie oznaczałoby końca indywidualnych aspiracji, lecz ich redefinicję: nie poprzez posiadanie, lecz poprzez uczestnictwo i wkład we wspólnotę.

Być może właśnie w takim kierunku ewoluuje nasze pojęcie nowoczesności – od własności ku odpowiedzialności.? Gdybyśmy potraktowali dobra jak ziemię, wodę, powietrze, wiedzę, dane nie jako przedmioty własności, lecz jako wspólne zasoby? Idea dóbr wspólnych (commons) nie jest nowa. Przez wieki istniały wspólnoty wiejskie zarządzające pastwiskami, lasami, rzekami. Nawet dziś mamy przykłady takich form współdzielenia: Wikipedia, wolne oprogramowanie, banki nasion, spółdzielnie energetyczne. Problem polega na tym, że są to wyspy na oceanie prywatności. I choć coraz więcej ludzi mówi o współwłasności, kooperatywach, ekonomii obwarzanka, to nadal funkcjonujemy w systemie, którego DNA jest wpisana własność prywatna.

Oczywiście nie brakuje argumentów za własnością prywatną. Twierdzi się, że to ona motywuje do pracy, innowacji, inwestycji. Że prywatne jest lepiej zarządzane niż publiczne. Że bez własności nie ma wolności.

Historia uczy, że instytucje, które wydawały się wieczne, potrafiły się zmieniać. Niewolnictwo, monarchie absolutne, systemy kastowe – wszystko to trwało wieki i wydawało się niezniszczalne. A jednak upadły.

FUTOPIA