Życie w bałaganie źle wpływa na nasze zdrowie
Szafa się nie domyka, ale nie mamy w co się ubrać. Od dłuższego czasu uprawiamy tsundoku, czyli kupujemy więcej i więcej książek, które tworzą piramidki w kącie pokoju. O wolne miejsce coraz trudniej. Przestrzeń zajmują nowe domki dla kota, a rower stacjonarny obecnie służy jako wieszak na torebki czy wór z ciuchami, które już niebawem na pewno obfotografujemy i wrzucimy na jakiś portal aukcyjny. Funkcjonujemy w takich warunkach przez całe miesiące czy lata, nie mając sobie nic do zarzucenia w kwestii porządków, bo przecież regularnie odkurzamy dywan i myjemy podłogi.
Lekarze kiwają jednak z dezaprobatą głowami i uprzedzają, że żyjąc w takim zagraceniu, szkodzimy swojemu zdrowiu.
Bowiem jeśli nawet przyzwyczailiśmy się do takiej scenerii i jedno z krzeseł zostało już oficjalnie poświęcone na chairdrobe, czyli stojak na ubrania, to wcale nie znaczy, że taki rozgardiasz nie ma już na nas żadnego wpływu. Da się tak żyć, ale co to za życie? Według psychologów – pełne nerwów. Rozgardiasz jest bowiem niesamowicie stresogenny. Nie możemy niczego znaleźć, czujemy się przytłoczeni ilością posiadanych rzeczy, nie jesteśmy w stanie w pełni korzystać ze swojego lokum.
Jeśli mieszkamy z kimś, to bałagan może negatywnie przekładać się na nasze relacje. I nie chodzi o sprzeczki wynikające z różnic charakteru między bałaganiarzem a pedantem. Joseph Ferrari z DePaul University w Chicago zwraca uwagę na to, że rzeczy, które należą do nas, sprawiają, że czujemy się dobrze w swoim domu czy też w innym miejscu – dlatego personalizujemy i dekorujemy różnymi drobiazgami biurka w pracy czy szafki w szatniach.
Zbyt duża ilość tych rzeczy oznacza jednak, że mamy do nich niewłaściwy stosunek, przypisujemy im zbyt wielką wagę. Dzieje się to kosztem naszej relacji z danym miejscem, a co ważniejsze – z współmieszkańcami, czyli naszą rodziną czy bliskimi.
We własnym domu przestajemy czuć się jak w domu, a to dostarcza nam niemałą dawkę stresu.
W badaniu przeprowadzonym przez Uniwersytet w Kalifornii okazało się, że u kobiet, które same określają swoje mieszkania jako zagracone, w trakcie dnia zwiększa się poziom hormonu stresu – kortyzolu.
U tych, które nie mają takich problemów, poziom i depresyjny nastrój maleją. A stres to przecież czynnik chorobotwórczy – zatruwa nasze zdrowie psychiczne i, pośrednio lub bezpośrednio, fizyczne.
Napięcie mięśni, bóle głowy, spadek libido, problemy ze snem, brak apetytu lub nadmierny apetyt, ciągłe poczucie zmęczenia – to tylko kilka negatywnych efektów, jaki może na nas wywierać.
W długofalowej perspektywie grozi to chorobami serca, nadciśnieniem, otyłością oraz całym wachlarzem zaburzeń i chorób psychicznych.
To jak, gotowi na letnie porządki? Pozbądźcie się niepotrzebnych wam rzeczy bez żalu, bo można dać im drugie życie. Zrobicie coś dobrego dla siebie, dla innych i dla planety!
Zdjęcie główne: Greta Schölderle Møller/Unsplash
Tekst: KD