Previous Slide Icon Next Slide Icon
Play Daily Button Pause Daily Button
Exit Daily Button

5 azjatyckich piosenek, którymi rozbujacie każdą imprezę

Zebraliśmy dla was kilka bangerów z Dalekiego Wschodu, przy których rozkręcicie w domu niezapomniane silent disco.
.get_the_title().

Azjatycki rynek muzyczny jest z pewnością jednym z najciekawszych na świecie – zwłaszcza jeśli weźmiemy pod uwagę ogromną wyobraźnię twórców i ich specyficzne, bezkompromisowe poczucie estetyki. Niestety w tym nadmiarze obco wyglądających znaczków, np. podczas przeglądania zasobów YouTube’a w poszukiwaniu perełek, łatwo się pogubić. Postanowiliśmy wybrać więc dla was 5 tamtejszych kawałków, od których parkiet – choć póki co niestety tylko ten w waszych domach – powinien zapłonąć.

1. Suiyoubi no Campanella – „Chupacabra”

Mocarne dropy, sterylna produkcja, reżyser klipu (Dir.F): geniusz (niuanse jak ten smok w 1:03!) albo na kwasie (wszystko pozostałe) czy melodyka dająca złudzenie przebywania w dobrze nagłośnionym klubie.

A to przecież zaledwie fundamenty, w oparciu o które pełnię swojego talentu może pokazać Komuai, jedna z najbardziej zwariowanych, a przy tym cholernie kreatywnych współczesnych artystek.

Czasem uraczy nas więc czyściutkimi wokalnymi partiami, czasem agresywnym żeńskim hip-hopem, a w jeszcze innych momentach sama ubarwi „Chupacabrę” chórkami. Przypatrzcie się tylko uważnie, jak wiele montażowo (synergia audio i wideo) dzieje się tu od 1:59 do 2:44. Szaleństwo. A przecież, odrzucając już nawet te wszystkie konteksty i patrząc tylko piosenkowo, to wciąż świetny, melodyjny numer do wielokrotnego repeatowania.

2. Kyary Pamyu Pamyu – „Kira Kira Killer”

O twórczości Kyaru, będącej prawdziwą gwiazdą na koreańskim rynku, pisałem już na naszych łamach w kontekście jej fenomenalnego „Kimino Mikata”.

Jeszcze większa kumulacja endorfin drzemie jednak w innym utworze artystki, czyli „Kira Kira Killer” – a konkretnie we wjeżdżającym dokładnie od 1:00 refrenie.

Euforyczna melodia wraz z kolejnymi wyliczankami różnych słów kodujących podświadomość na dobrą zabawę składa się tu na piękną, melancholijną wręcz całość. Zwłaszcza jeśli nasze myśli pobiegną gdzieś w stronę wspomnień beztroskiego dzieciństwa. Dzieła dopełnia kolorowy teledysk, w którym, jak to zwykle u Pamyu Pamyu, wszystko rządzi się nieco surrealistycznymi, baśniowymi prawami i obfituje w wiele ciekawie użytych motywów.

3. LOONA (Yves) – „New”

Widząc nazwę LOONA, odruchowo myślicie o „Bailando”? Nie, nie, dalej jesteśmy w Korei Południowej i mowa tu o jednym z najciekawszych popowych składów z tego kraju. Niezwykle oryginalny był już w jego przypadku sam sposób kompletowania supergrupy, polegający na stopniowym prezentowaniu nowych członkiń piosenkami, w których pełniły one rolę wokalnych liderek. Co więcej, prawie wszystkie tracki trzymały świetny poziom.

I tak właśnie docieramy do wspomnianego „New”, czyli utworu, którym furorę zrobiła dziewiąta z dziewczyn, a więc Yves.

Jej głos na tyle rewelacyjnie wpasował się bowiem w ociekającą neonami i błyskiem dyskotekowej kuli synthpopową aranżację, że niemal z marszu otrzymaliśmy jeden z najlepszych tanecznych kawałków 2017 roku. Zapętlać, zwłaszcza ten uzależniający chorus, można bez końca. Warto dodać, że piosenka jest też przy okazji wyrazem wsparcia wobec społeczności LGBT.

4. Yurika Kubo & Inori Minase – „More One Night”

I pomyśleć, że takie przeboje pojawiają się czasem jako flagowe muzyczne numery w japońskich anime. „More One Night” ma właśnie takie źródło i pochodzi z „Shojo Shumatsu Ryoko”. Co tu dużo gadać – dostajemy zwiewny, wciągający od pierwszej nutki, inteligentny songwritersko dziewczęcy pop afirmujący życie, w którym wokalna kooperacja Yuriki Kubo i Inori Minase przebiega wręcz wzorowo.

5. Perfume – „One Room Disco”

Wybór jednego utworu z przebogatego dorobku Perfume (ostatnio polecałem „Magic of Love”) to zadanie niemal niewykonalne, dlatego postawiłem na kawałek, którego tytuł idealnie pasuje do dzisiejszych czasów.

W „One Room Disco” kultowy japoński girlsband znów uwodzi melodyjnością i kreatywnością – za warstwę muzyczną w całości odpowiada Yasutaka Nakata – pokazując jak mogłaby brzmieć Kylie Minogue, gdyby jeszcze trochę pogmatwać jej (gwoli ścisłości: świetne) aranżacje.

Całości dopełniają niekonwencjonalne rozwiązania scenograficzne i choreograficzne, dzięki czemu teledysk to jeden z tych, których po obejrzeniu już się nie zapomina.

Tekst: WM

KULTURA I SZTUKA