Ależ to się rozjechało… Jak upadali Abstrachuje?

Był taki moment, nie tak dawno temu, kiedy chłopaki z Abstrahuje byli praktycznie bogami polskiego YouTube’a. Pamiętacie te czasy? Jeszcze nie było Tiktoka, a YouTube nie był tak rozwalony przez algorytmy, że jednego dnia promuje gotowanie na survivalu, a drugiego tajemnice reptilian. Był moment, kiedy polski internet miał swoich kilku królów, a Abstrahuje byli na samym szczycie tej piramidy. I nie chodziło o jakieś niszowe klimaty, tylko o absolutnie mainstreamowe, wiralowe treści. Skecze o typach ludzi na siłowni, w pracy, na randce. Wszyscy je znali. Nawet twoja mama znała. Nawet twój stary podśmiechiwał się cicho, jak mu pokazałeś odcinek „Typy ludzi na imprezie”. To było wtedy.
Abstrahuje byli definicją sukcesu na YouTube – uosobieniem tego, co się stało z siecią: z piwnic i amatorskich filmów nagle do telewizji śniadaniowej i poważnego biznesu.
Bo przypomnijmy – jako redakcja F5 poznaliśmy ich na samym początku drogi, chwilę po tym, jak wylądowali na słynnych kanapach w Dzień Dobry TVN i nawet zaprosiliśmy do udziału w sesji okładkowej jednego z numerów w 2014 roku.
Wtedy jeszcze byli świeżakami – rozbawionymi, trochę onieśmielonymi tym, że świat offline nagle się nimi zainteresował. Ale już wtedy dało się wyczuć, że każdy z nich miał trochę inne ambicje i cele. Najbardziej „napalony” na sukces, najbardziej spięty i nastawiony na to, żeby zrobić z tego biznes życia był Pasut, który wyznawał zasadę, że na pinie i stresie zbudowany jest ten świat. Robert miał tę aurę faceta, który trochę cię zagada, trochę przekona, trochę przemyci za dużo sprzedaży w rozmowie. Był zorientowany na sukces – ale taki chwilowy, niespokojny, związany z jakimś dealem, żeby złapać jak najwięcej, póki się da. Był skuteczny – ale mało organiczny. Jakby wiedział, że to nie potrwa wiecznie, więc chciał wycisnąć wszystko od razu. Masny z kolei był zupełnie innym typem. Bardziej zamyślony, spokojniejszy. Widać było, że ma ambicje artystyczne, że chce czegoś więcej niż tylko internetowych żartów o typach ludzi. Że to dla niego miało być trampoliną do robienia „czegoś poważniejszego”, bardziej filmowego, bardziej autorskiego. Ale też było czuć, że ta jego powaga trochę gryzie się z resztą ekipy.
Bo na koniec dnia YouTube rządził się wtedy prostym prawem: im szybciej, głośniej i śmieszniej, tym lepiej.
A Czarek? Czarek był i jest gdzieś pomiędzy. Taki człowiek-mem, najbardziej naturalny w tym wszystkim. On serio wydawał się cieszyć tym, co robią. Najbardziej się utożsamiał z tym formatem, z tą energią. Ale też sprawiał wrażenie gościa, który nie do końca ma plan na coś więcej. Po prostu lubił robić te filmiki, bawić się formą, wygłupiać się do kamery i śmiać się z absurdów codzienności. I jako jedyny robi do dzisiaj na ich oficjalnym kanale na YT. Widzowie ich kochali. Algorytmy ich promowały. Pojawili się w TVN, w gazetach. Szybko poszło też w biznes. Założyli firmę, która na papierze wyglądała jak polskie Studio 71 albo lokalny BuzzFeed. Robili własne serie, pomagali młodszym twórcom, inwestowali w dodatkowe kanały. Pamiętacie te świąteczne zdjęcia, które wrzucali? Kilkadziesiąt osób na firmowej wigilii, podpisy w stylu „nasza rodzina” i śmiechy z dużą choinką w tle. Wyglądało to wtedy jak polski sen startupowy. I to nie było tylko pozowanie. Oni naprawdę wtedy byli czymś w rodzaju mini-imperium. Otworzyli nawet własny klub – BAR w Warszawie. Imprezy, znajomości, celebryci, influencerzy, wódka lane strumieniami. Totalna popkulturowa ekstraklasa warszawki.
Ale – i tu robi się ciekawie – to wszystko było napompowane do granic.
Problem w tym, że Abstrahuje przegrzali temat. YouTube się zmieniał, ludzie się zmieniali, a oni zostali trochę w tym samym miejscu. Formuła „typy ludzi na czymśtam” zaczęła się ludziom nudzić. Byli tak rozpoznawalni, że każdy kolejny filmik był kalką poprzedniego. Nie potrafili tej formuły odświeżyć. Ale firma dalej musiała się kręcić. Wynagrodzenia, biuro, montażyści, operatorzy. Koszty były potężne. No i – według informacji, które przewijały się potem w wywiadach i artykułach – ich kasa zaczęła się kończyć. W pewnym momencie mieli długi i minusowy rachunek bankowy. Biznes im się posypał. Żeby się ratować, musiał wejść inwestor zewnętrzny, który de facto przejął firmę i zaczął ją restrukturyzować. Ratunek? Tak. Sukces? Raczej nie. Bardziej ostatnia deska ratunku, żeby nie skończyć z komornikiem. W praktyce oznaczało to, że musieli oddać stery. Ich własny projekt, który budowali z takim rozmachem, przestał być w pełni ich. I tu właśnie zaczęły się schody personalne. Bo każdy z nich miał inne ambicje i cele, i to, co było siłą na początku, stało się problemem. Masny odszedł pierwszy. W sumie to było do przewidzenia. On zawsze chciał robić coś bardziej artystycznego. Tylko że jak to często bywa – te bardziej ambitne projekty nie są specjalnie zasięgowe. Masny chciał filmów z większą głębią, bardziej osobistych, mniej pod publikę. I faktycznie – robił swoje kanały, miał swój styl, swoje rzeczy. Ale nie oszukujmy się – to nie były hity na miarę Abstrahuje. Raczej nisza, dla tych, którzy naprawdę chcieli go dalej oglądać.
Pasut z kolei… no cóż. Tam ambicja zawsze była ogromna, ale chyba nie do końca wiadomo była jaka.
Po odejściu z Abstrahuje jego kariera zrobiła zakręt w kierunku, którego chyba mało kto się spodziewał. Patostreamy i dragi. I to nie jakieś półśmieszne, ale naprawdę obrzydliwe, poniżej poziomu. Wulgaryzmy, prowokacje, oskarżenia o wykorzystywanie nieletnich – coś, co jeszcze parę lat wcześniej było nie do pomyślenia. Facet, który występował w TVN-ie z uśmiechem na ustach, nagle zaczął robić content przypominający najgorsze ścieki polskiego internetu. I nie ma co ukrywać – to była żenada. Trudno o bardziej spektakularny upadek wizerunkowy. Z kolesia z reklam i spotkań z markami – do gościa, którego YouTube powinien zbanować na zawsze. Z całej trójki został Czarek. On został przy kanale Abstrahuje – choć tak naprawdę to już nie jest „Abstrahuje” w dawnym sensie. Bo tamten klimat, tamta formuła, ta energia – wszystko to wyparowało. Czarek próbuje robić podobne rzeczy jak kiedyś. Typy ludzi, skecze. Ale czuć, że to już nie jest świeże. To odgrzewany kotlet. Ludzie się zmienili, internet się zmienił, ale on jakby się zatrzymał. Nie ma już tej iskry, tej chemii między nimi. Jest trochę smutno. Jak patrzenie na zespół, który kiedyś wyprzedawał stadiony, a dziś gra covery w remizie.
Patrząc na nich z perspektywy lat, widać, że ten rozpad był właściwie nieunikniony. Bo oni nigdy nie chcieli dokładnie tego samego. Masny chciał artystycznego wyrazu. Pasut chciał sukcesu tu i teraz, kasy, fejmu, dealów. Czarek chciał robić memiczne filmiki i się tym cieszyć. Na początku to była ich siła – bo każdy wnosił coś innego. Był balans. Ale jak już wjechały duże pieniądze, duża firma, wielki hype – zaczęło się robić poważnie. I wtedy te różnice ich rozbiły. A biznes? Biznes był potworem, który trzeba było karmić kolejnymi odcinkami, seriami, zleceniami. I w którymś momencie to już nie było o pasji, tylko o targetach i Excelach. I nie ma w tym nic złego – ale trzeba to umieć prowadzić. A oni nie umieli. Historia Abstrahuje jest trochę przestrogą. Dla wszystkich, którzy nagle osiągną sukces w sieci. Bo moment fame’u trwa krótko. Algorytm działa, póki dajesz mu to, co chce. Ludzie klikają, póki nie znudzą się formułą.
Trzeba mieć naprawdę dużo pokory i stabilne podstawy, żeby w mediach budować trwały projekt. Tu ich zabrakło
Na końcu wszystko sprowadza się do jednej rzeczy, której internet nie wybacza – braku wiarygodności. To właśnie ona jest źródłem tej słynnej konsekwencji w działaniu, bez której nie da się zbudować ani utrzymać długoterminowego projektu medialnego. Możesz zmieniać formaty, możesz ewoluować jako twórca, ale jeśli nie masz spójności i uczciwości w tym, co robisz – widzowie to natychmiast wyczują. Internet ma krótki attention span, ale ma piekielnie czuły radar na fałsz. I to chyba najlepiej tłumaczy, dlaczego pewne projekty się rozlatują. Jeśli zespół ciągnie w różne strony, jeśli każdy ma inny cel i inną definicję sukcesu, to w którymś momencie pęka najważniejsze – wspólna historia, którą sprzedajesz widzowi. Bo ludzie nie chcą tylko śmiesznych filmików. Chcą wiedzieć, komu poświęcają czas i suba. Chcą kupować opowieść o kimś, kto jest prawdziwy i spójny.