Dlaczego filmy są coraz dłuższe?

Długie filmy to nie nowość. Zarówno Przeminęło z wiatrem, jak i Kleopatra czy Dawno temu w Ameryce trwały około 4 godzin, a JFK, Titanic czyli Lista Schindlera – po 3. A jednak filmy i tak robią się coraz dłuższe. Średnia długość kinowej superprodukcji w 2002 roku wynosiła 1 godzinę 59 minut – i to mimo tego, że największymi hitami były wtedy dwie pierwsze części Władcy Pierścieni, które nie należały do najkrótszych.
Dziś, ponad 20 lat później, średni czas trwania filmu wydłużył się o 13 minut.
Czasem bywa wręcz ekstremalnie, bo przecież nowy film Martina Scorsese, Czas krwawego księżyca, trwa aż 3 godziny 26 minut, Oppenheimer to 3 godziny, Mission: Impossible Dead Reckoning Part One – 2 godziny 45 minut, podobnie ostatnia część Johna Wicka. Nawet tegoroczna Mała Syrenka trwa ponad 2 godziny, a przecież mówimy o filmie dla dzieci!
Teoretycznie to wbrew zdrowemu rozsądkowi. W końcu nasza zdolność koncentracji systematycznie słabnie i coraz bardziej przyzwyczajamy się do szybkich, tiktokowych formatów. Do tego podczas pandemii kompletnie odzwyczailiśmy się od chodzenia do kina. Może więc – paradoksalnie – za wydłużeniem się czasu trwania filmów przemawia jakaś logika.

Coraz mniej prawdopodobne jest, że obejrzymy w domu ekstremalnie długą produkcję, bo oderwie nas od niej tysiąc spraw. Dzięki seansowi kinowemu będziemy się z kolei mogli wygodnie rozsiąść i faktycznie na te trzy godziny wyłączyć dźwięk w telefonie i zapomnieć o rzeczywistości. Wybranie się na ekstremalnie długi seans zyskuje rangę specjalnego wydarzenia, no i mamy poczucie, że dobrze wydaliśmy pieniądze na – drożejące przecież – bilety. Istnieją jednak dowody na to, że publiczność wcale nie kocha tak długich filmów – amerykańskie studia filmowe są wręcz zdania, że im dłuższy film, tym mniej liczną widownię będzie miał. Odpada choćby cała grupa rodziców, którzy na czas seansu muszą załatwić opiekę nad dziećmi – a tu każda kolejna godzina ma znaczenie.
Filmy nie są więc długie, bo widzowie tego chcą. Są takie, bo chcą tego reżyserzy.
A studia filmowe nie mają już takiej mocy, by ich przed tym powstrzymać – w końcu mało kto dysponuje odwagą potrzebną do tego, by pociąć film takiego giganta jak Scorsese, prawda? Stawiając warunki, studia ryzykują, że twórcy pójdą do konkurencji – a nią są dzisiaj platformy streamingowe, które generalnie za bardzo nie obchodzi, ile trwa film.
Dziś organizuje się także mniej pokazów testowych. A to właśnie dzięki nim reżyser mógłby zorientować się, że jego film powinien zostać odrobinę skrócony. Teraz ten pomysł przychodzi im do głowy za późno – jak w przypadku Alejandro Iñárritu, który skrócił Bardo o 22 minuty dopiero po niezbyt udanym pokazie na festiwalu w Wenecji.
Nic dziwnego, że reżyserzy, jeśli mają taką możliwość, wolą robić dłuższe filmy.
W końcu można w nich pokazać więcej, zwłaszcza na poziomie bardziej rozbudowanego scenariusza. Ale może jest w tym też podświadoma chęć podtrzymywania magii kina, o której w epoce mnożących się serwisów streamingowych zdarza się nam zapominać.
Tekst: NS
Zdjęcie główne: Czas krwawego księżyca