Skąd biorą się nasze preferencje seksualne? Z genów czy kultury?

To architektura cyfrowa decyduje, jak wygląda dziś „seksowność”.
.get_the_title().

To pytanie powraca jak bumerang, ilekroć mówimy o tożsamości, miłości, pożądaniu i tym, co nas kręci. W debacie publicznej często ścierają się dwa podejścia: z jednej strony mamy biologów ewolucyjnych, którzy twierdzą, że nasze preferencje seksualne mają swoje źródło w genetyce, w dziedziczonych przez pokolenia strategiach przetrwania. Z drugiej – socjologów, antropologów i psychologów kulturowych, którzy wskazują, że pożądanie kształtuje się pod wpływem otoczenia, norm społecznych, przekazów medialnych i wychowania.

Prawda – jak to zwykle bywa – leży gdzieś pośrodku. A może… całkiem gdzie indziej?

Zacznijmy od biologii. Zwolennicy genetycznego podejścia wskazują, że nasze preferencje seksualne – a przynajmniej ich część – mogą być zakodowane w naszej biologii. Klasyczne teorie ewolucyjne mówią: mężczyźni są „zaprogramowani” do poszukiwania cech związanych z płodnością (np. młodość, proporcje ciała, wygląd skóry), a kobiety – do preferowania zasobów, siły, stabilności. Te strategie miałyby zapewnić sukces reprodukcyjny w dawnych warunkach. Brzmi to może jak banał, ale tego typu wzorce znajdują potwierdzenie w badaniach prowadzonych na przestrzeni dekad. Na przykład psycholog David Buss w swoich szeroko zakrojonych badaniach międzykulturowych (obejmujących ponad 10 tysięcy osób z 37 krajów) wykazał, że mężczyźni częściej wskazują urodę jako ważny czynnik przy wyborze partnerki, a kobiety – status materialny i społeczną dominację. Pewne uniwersalne tendencje rzeczywiście się pojawiają.

Ale tu wchodzi kultura. I nie wchodzi cicho – tylko z buta.

Bo o ile możemy mieć biologiczne predyspozycje do określonych reakcji czy upodobań, to już sama ich ekspresja, a nawet zakres tego, co uznajemy za atrakcyjne, jest niezwykle zmienny w czasie i przestrzeni. W jednym kraju uznaje się za pociągające krągłości, w innym – ascetyczne, niemal chłopięce sylwetki. W jednej epoce zachwycano się bladą skórą (bo świadczyła o tym, że nie trzeba pracować w polu), w innej – opalenizną (bo oznaczała, że możesz sobie pozwolić na wakacje). W popkulturze lat 90. królowały chude modelki, dziś Instagram pęka w szwach od pośladków w stylu brazylijskim. Czy nasze geny zdążyły się aż tak szybko zmienić? Raczej nie. To kultura wyznaczała, co nas „kręci”. Pewne kultury fetyszyzują długą szyję (np. plemię Kayan w Birmie), inne – małe stopy (jak w Chinach przez setki lat), jeszcze inne – tuszę ciała (w niektórych społecznościach afrykańskich oznaczała ona bogactwo i płodność). Gdyby preferencje seksualne były czysto biologiczne, tego rodzaju różnorodność byłaby trudna do wytłumaczenia. Ale jest – i to na masową skalę.

Co więcej, nasze upodobania ewoluują nawet w czasie życia jednej osoby.

Ktoś, kto jako nastolatek szukał ekscytacji, w dorosłości może poszukiwać emocjonalnego bezpieczeństwa. Czy zmieniają się jego geny? Nie. Zmieniają się konteksty, wartości i doświadczenia. A co z orientacją seksualną? Tu sprawa jest bardziej złożona. W przypadku tożsamości seksualnej istnieje sporo dowodów na to, że pewne cechy mogą mieć komponent biologiczny. Badania nad bliźniętami jednojajowymi wykazały, że jeśli jeden z bliźniaków jest homoseksualny, drugi ma większe prawdopodobieństwo, by także być homoseksualnym niż przypadkowa osoba z populacji. Ale nie oznacza to, że orientacja jest „zapisana” w genach w sposób zero-jedynkowy. Jest to raczej wynik złożonego splotu czynników biologicznych, hormonalnych, środowiskowych i kulturowych.

Niektórzy naukowcy mówią wręcz o „plastyczności seksualnej”, która pozwala jednostce na pewną elastyczność w reagowaniu na bodźce i doświadczenia życiowe.

W tym kontekście warto wspomnieć o zjawisku „sexual imprinting” – czyli pewnego rodzaju „wdrukowywania” wzorców atrakcyjności w dzieciństwie lub wczesnej młodości. Możemy np. podświadomie preferować osoby przypominające nam opiekunów z dzieciństwa, albo osoby, które wiążą się z jakimś intensywnym przeżyciem emocjonalnym. To pokazuje, że nasze preferencje to nie tylko sprawa DNA, ale też biografii. Nie możemy też pominąć roli współczesnych technologii. W erze Tindera, Instagrama i algorytmów nasze preferencje seksualne są nieustannie formatowane przez obrazy, które do nas trafiają. Scrollujemy setki zdjęć dziennie – nieświadomie „uczymy się”, co uznajemy za atrakcyjne, a co nie.

To nie geny – to architektura cyfrowa decyduje, jak wygląda dziś „seksowność”.

Widzimy określony typ ciała, ubrania, zachowania – i nasz mózg dostosowuje się do tego, co często widzi. Efekt czystej ekspozycji (ang. mere exposure effect) robi swoje.

KULTURA I SZTUKA