Previous Slide Icon Next Slide Icon
Play Daily Button Pause Daily Button
Exit Daily Button

Polacy zrobili się tak uprzejmi, że przepuszczają pojazdy na drogach podporządkowanych. WTF??

Bogactwo i koślawie rozumiana poprawność zrodziły w Polsce karykaturę uprzejmości.
.get_the_title().

Trudno nie zauważyć, że Polska ostatnich lat przypomina trochę niezgrabnego nastolatka, który nagle urósł o trzydzieści centymetrów i nie bardzo wie, co zrobić z tymi długimi kończynami. Z jednej strony zachwyca się własnym odbiciem w lustrze: biurowce, autostrady, lotniska, raporty o eksporcie usług IT, które idą w dziesiątki miliardów złotych i pozwalają nam dumnie wypinać pierś na tle regionu. Z drugiej – potyka się o własne sznurowadła w postaci drobiazgów, które demaskują całkowicie nieprzetrawioną cywilizacyjnie przemianę.

Bo oto w tej naszej nowoczesnej Polsce ludzie na drodze potrafią zatrzymać się na pierwszeństwie przejazdu tylko po to, żeby uprzejmie przepuścić kogoś z podporządkowanej.

Nie chodzi o zwykłą uprzejmość – bo z nią przecież nie ma problemu. Chodzi o karykaturę uprzejmości, ten moment, kiedy przyzwoitość przestaje być cnotą i staje się formą społecznego ADHD. Gest miły i bezinteresowny zamienia się w akt sabotażu wobec reguł, które istnieją po to, żebyśmy wszyscy przeżyli do wieczora. Zdarzyło mi się to wczoraj i mogłem mieć przez to stłuczkę. Kierowca na drodze z pierwszeństwem – wyraźnie zadowolony z własnej empatii – złożył hołd idei nowej, cywilizowanej Polski. Nacisnął hamulec, zapraszając eleganckim gestem ręki zaskoczonego kierowcę z podporządkowanej. Nagle na jezdni powstała etyczna utopia – anarchiczna wspólnota wzajemnego ustępowania, w której znaki drogowe przestają obowiązywać, a pierwszeństwo ustala się na zasadzie moralnego casting call: kto dzisiaj bardziej zasługuje na przywilej przejazdu? Prawie uderzyłem w samochód przed sobą, odgrywający teatralny gest polskiej gościnności. Musiałem gwałtownie hamować, bo najeżdżałem mu na bagażnik. Mogłem mu wjechać, czyniąc z tego spektakularny pomnik polskiej uprzejmości, tej nowej, cywilizowanej, wysokorozwiniętej, ociekającej rozwojem PKB.

Na tym tle te 50 czy 60 miliardów złotych eksportu usług IT – liczba, która z roku na rok puchnie jak dumnie wypchany portfel – jawi się jak obietnica i przekleństwo zarazem.

Bo tak, polski eksport usług informatycznych faktycznie osiągnął rozmiary, o których kilkanaście lat temu nie mogliśmy marzyć. Jesteśmy europejskim liderem w regionie, jednym z kilku największych w UE. Kiedy patrzy się na te liczby można poczuć satysfakcję. Ale nie dajmy się też zwieść tej liczbie, bo jej znaczenie jest paradoksalne. Polska eksportuje te dziesiątki miliardów złotych usług IT głównie dlatego, że świetnie nauczyła się być użyteczna dla innych. Potrafi błyskawicznie dostosować się do cudzych potrzeb, zamienić swoje zasoby intelektualne w usługę. Jesteśmy mistrzami zaprogramowanej uprzejmości, w sensie niemal dosłownym. Miliony linii kodu wytwarzanych w Krakowie, Warszawie, Wrocławiu i Gdańsku to cyfrowy odpowiednik tamtego kierowcy, który wbrew znakom zatrzymuje się, żeby ustąpić komuś z podporządkowanej.

I tak samo jak ten gest na drodze, nasza narodowa skłonność do sprzedawania swojej elastyczności i grzeczności ma dwie strony.

Z jednej strony to źródło dumy. Dowód, że się rozwinęliśmy, że jesteśmy na wysokim poziomie cywilizacyjnym. Z drugiej nieustanna pułapka, w której próbując być uprzejmi, stwarzamy nieoczekiwane niebezpieczeństwo. Bo w tej wielkiej, rozbuchanej uprzejmości kryje się coś głęboko polskiego ten gest, który zyskuje na znaczeniu wtedy, gdy wykracza poza zasady. Bo co to za sztuka przestrzegać przepisów? Prawdziwa cnota, zdaje się mówić ten kierowca, polega na tym, żeby wyjść ponad litery znaków drogowych i ustąpić nawet wtedy, gdy nie trzeba. A może właśnie dlatego. To trochę jak nasze poczucie gościnności, które potrafi być zniewalające. Słynne: „Nie przyjmuję odmowy, jeszcze jednego!” przy stole. Albo „Ale musisz spróbować, bo się obrażę!”. Ta osobliwa logika, w której uprzejmość zamienia się w opresję.

W tym sensie gest ustąpienia pierwszeństwa na głównej drodze nie jest anomalią, tylko doskonałą metaforą naszej kultury.

Ale przecież ten gest to także wyraz aspiracji. Chcemy być lepsi. Chcemy być cywilizowani. Oto Polska, która jeszcze trzydzieści lat temu była szarą, postsowiecką krainą, dziś chce być jak Zachód i nawet na drodze próbuje naśladować coś, co wyobraża sobie jako zachodnią kulturę jazdy. Choć może zrozumiała ją opacznie. W Europie Zachodniej rzeczywiście jest uprzejmiej na drogach ale uprzejmość tam polega na płynności i przewidywalności, na szacunku do zasad. Tam przepuszcza się pieszego na pasach, bo to prawo. Ale nie łamie się reguł, żeby „być miłym” kosztem bezpieczeństwa.

Nasz problem polega na tym, że lubimy manifestacyjną wersję uprzejmości – teatralną, trochę pokazową. Jakbyśmy chcieli na siłę pokazać, że nie jesteśmy już tymi dzikimi ze Wschodu.

Ta sprzeczność jest może najbardziej fascynującym aspektem polskiej nowoczesności. Nieustannie żyjemy na przecięciu tradycji i modernizacji. Mamy mentalność folwarczną i aspiracje do klasy średniej z Lejka Krzemowego. Chcemy być Szwajcarią, ale wciąż nie wiemy, czy nam bardziej imponuje protestancka dyscyplina, czy słowiańska ułańska fantazja. Polska uprzejmość drogowa jest więc nie tylko problemem bezpieczeństwa, ale i socjologicznym dokumentem przemiany. Bo oto bogacimy się, PKB na głowę rośnie, coraz więcej ludzi ma paszporty i doświadczenie zagraniczne. Co więcej, uczymy się także nowych form miękkiej komunikacji. Polacy są coraz bardziej świadomi tego, jak mówić, jak wyglądać, jak się prezentować. I dlatego na drodze nie potrafimy już być tak brutalni, jak kiedyś. Coraz trudniej nam kogoś chamsko wyprzedzić na trzeciego. Coraz bardziej wstyd zatrąbić. Nie chcemy być źli. Chcemy być mili. Wydaje nam się, że uprzejmość załatwi wszystko.

Tyle że nie rozumiemy jeszcze, że prawdziwa uprzejmość polega na szanowaniu reguł. Na tym, żeby każdy znał swoje miejsce w układzie – nie w sensie feudalnym, tylko umownym, społecznym.

Na drodze to znaczy: stosować się do znaków. Bo znaki drogowe nie są instrumentem opresji, tylko formą kontraktu społecznego, który pozwala nam się przemieszczać bezpiecznie. Ten kontrakt nie potrzebuje nadmiarowej uprzejmości. Nie potrzebuje teatralnych gestów. Wystarczy, że każdy będzie robił to, co powinien.

SPOŁECZEŃSTWO