Koniec epoki. Gianluigi Buffon żegna się z Juventusem

Bramkarz-instytucja po 17 latach odchodzi z drużyny Starej Damy.
.get_the_title().

Mistrzostwo świata w 2006 roku, rekordowe 176 występów dla reprezentacji Włoch i (prawie rekordowe) 640 meczów rozegranych w Serie A. Do tego 5 tytułów najlepszego bramkarza świata według IFFHS, 160 spotkań w europejskich pucharach, imponujące indywidualne statystyki i trudna do zliczenia ilość wyróżnień na lokalnym i globalnym podwórku. Przede wszystkim jednak 17 lat spędzonych w jednym klubie – Juventusie, z którym czterdziestoletni Gianluigi Buffon, bo o nim mowa, postanowił w końcu się pożegnać. 17 lat, w trakcie których 9 razy sięgnął ze Starą Damą po scudetto, a jedyne, czego w klubowej piłce nie osiągnął, to upragnione zwycięstwo w Lidze Mistrzów, choć kilka razy – w tym w bieżącym sezonie – był tego bardzo bliski.

We współczesnym futbolu przywiązanie do barw klubowych coraz częściej staje się podrzędne wobec ukierunkowanych na kosmiczne zarobki ruchów transferowych, z kuriozalnym kazusem Neymara na czele, przez co zmierzch kariery Buffona siłą rzeczy wywołuje rzewne westchnięcie za nieco bardziej romantycznymi czasami Maldiniego, Puyola czy Gerrarda.

Buffon nie zostawił bowiem Juventusu nawet w czasie największego kryzysu, czyli w sezonie 2006/2007, gdy jako świeżo koronowany mistrz świata zgodził się na grę w relegowanym karnie do Serie B klubie, by pomóc mu wrócić do elity.

Tą decyzją (podobnie jak inna legenda – Alessandro Del Piero) na dobre skradł serca fanów drużyny z Turynu, a miejsca w bramce nie oddał aż do dziś. Jeśli dodamy do tego jego charyzmę, zaangażowanie i ogromny wpływ na drużynę w szatni, śmiało możemy pokusić się o określenie go mianem herosa na miarę wszystkich bohaterów naszego ostatniego printu. Tak naprawdę, abstrahując od wyliczonych wyżej pokrótce osiągnięć,

ten facet najbardziej szanowany jest przecież za to, że stanowi w często zepsutym, prymitywnym i napędzanym żądzą zysku piłkarskim świecie bastion przyzwoitości, będąc po prostu wartościowym człowiekiem.

Świetnym tego przykładem jest chociażby jego błyskawiczna – co ze względu na pozycję na boisku ma pewnie w zwyczaju – interwencja, gdy włoscy kibice zaczęli niegdyś wygwizdywać francuski hymn.

Także przejęcie, z jakim zawsze wyśpiewywał własną narodową pieśń porusza i pokazuje, jak wiele znaczyła dla niego gra w reprezentacji.

Gra w reprezentacji skończona nieco nieszczęśliwie, bo Włosi, jak na złość, po raz pierwszy od… 1958 roku nie zakwalifikowali się na Mundial. Także występy w Lidze Mistrzów Buffon zakończył niefortunnie, bo czerwoną kartką za pretensje w stronę arbitra, który w ostatniej akcji ćwierćfinałowego meczu podyktował rzut karny dla Realu Madryt. Gdyby Napoli – do czego wcale nie było daleko – zagrało jeszcze gigantowi z Turynu na nosie, tak jak w bezpośrednim meczu, i zgarnęło scudetto, ten pożegnalny sezon w Juve mógłby być wyjątkowo pechowy.

Przez całą karierę w Parmie (która, co symboliczne, właśnie powróciła do Serie A), Juventusie i reprezentacji Gianluigi Buffon czarował jednak oczywiście przede wszystkim wspaniałymi interwencjami. Oto pamiętna dziesiątka wyselekcjonowana spośród wielu z nich wraz z oryginalnym komentarzem.

Polscy kibice nie mają chyba jednak nad czym rozpaczać, bo przywilej zostania następcą bramkarza Juventusu na długie lata otrzymał Wojciech Szczęsny, który wielokrotnie wypowiadał się o będącym jego idolem Włochu w samych superlatywach. Pierwszy sezon w drużynie Starej Damy miał zaś naprawdę obiecujący i udany, notując 21 występów i zyskując dużą sympatię oraz zaufanie ze strony kibiców.

Buffon nie kończy jeszcze kariery. To, czy trafi na krótko do PSG bądź Liverpoolu, jak chciałyby media, czy też podąży w jakimś egzotycznym kierunku, rozstrzygnie się w najbliższym czasie. Pewna epoka we włoskiej piłce dobiegła jednak końca, a Gianluigi, ze swoimi 876 spotkaniami, w tym wieloma wybitnymi, które rozegrał w seniorskiej karierze, na dobre zapisze się pewnie w historii futbolu gdzieś obok Dino Zoffa, Lwa Jaszyna czy Petera Schmeichela. Byłoby wspaniale, gdyby za kilkanaście lat to samo (lub prawie to samo) można było napisać o mającym to szczęście, by podpatrywać jeszcze swojego mistrza od kuchni Wojciechu Szczęsnym.

Tekst: Wojciech Michalski

SURPRISE