Kultura lajkry, czyli jak wylewający się brzuch stał się manifestem stylu

Dawno, dawno temu – czyli jakieś dwie dekady wstecz – istniała niepisana zasada, że pewnych rzeczy się po prostu nie robi. Na przykład: nie zakłada się obcisłego, fluorescencyjnego stroju bezpośrednio na goły, czteropokoleniowy brzuch. Nie pokazuje się ud napiętych tylko dlatego, że są. I nie ściska się swojego ciała niczym kaszanki w folii termokurczliwej, jeśli od dekady omija się siłownię szerokim łukiem.
Ale to wszystko było przed epoką rowerowej iluminacji, kiedy to kultura amatorskiego kolarstwa objawiła się pięćdziesięciolatkom niczym święty Graal późnego wieku średniego.
Bo oto mamy nowy fenomen: mężczyzna w lajkrze. To nie jest już jakiś Janek z korpo, co lubi przejechać się na rowerze po lesie. Nie. To nowoczesny wojownik asfaltu, który z twarzą skupioną jak alpinista na szczycie Mont Blanc, przemierza miejskie arterie z zawrotną prędkością 24 km/h. W pełnym rynsztunku. Czyli: kask aerodynamiczny (z brodą wystającą spod spodu jak pianka do golenia), koszulka w barwach Tinkoff-Saxo (żeby nie było, że Decathlon), no i lajkry. Te legendarne, obcisłe lajkry, w których każdy fałd zyskuje prawo do własnej biografii. I tu zaczyna się kulturowy fenomen, który może zbadać tylko socjolog na krawędzi załamania nerwowego. Bo przecież ten sam facet, który przez lata nie chciał wyjść na plażę bez koszulki, teraz z dumą prezentuje oponę, która pamięta każdy wieczór z serem pleśniowym i winem z Biedronki. I nie tylko się tego nie wstydzi – on wręcz uważa, że to należy do stroju bojowego. Gdybyś pięć lat temu zapytał go, czy założy legginsy i przejedzie się przez centrum miasta, oskarżyłby cię o zniewagę męskości, rodziny i konstytucji. Ale teraz?
Teraz to styl życia, pasja, szosa.
To właśnie kultura – ta potężna, niewidzialna siła – potrafi wpakować dorosłego mężczyznę w strój, który jeszcze dwie dekady temu zakładali tylko zawodowi kolarze i niemowlęta. Kultura mówi: „to jest profesjonalne, aerodynamiczne, modne”. I nagle brzuch nie jest już brzuchiem. Jest kulą oporu powietrza. Udo nie jest wylewające się bokiem – to potencjał mięśniowy czekający na przebudzenie. Każda niedoskonałość, która w stroju kąpielowym byłaby powodem do zasłaniania się ręcznikiem, w stroju kolarskim staje się emblematem przynależności.
Co więcej, ci kolarze nie jadą już po prostu na rowerze. Oni jadą z narracją.
Jadą, żeby pokonać swoje limity, swoje „ja z wczoraj”, swoją wagę startową z komunii świętej. Ich aplikacja śledząca przejazdy wysyła do nich SMS-y o treści: “Jesteś bohaterem”. A żona pyta tylko, czy na pewno trzeba trzy godziny po bulwarze jechać w stroju, w którym wszystko wygląda jakby miało wybuchnąć. Bo o to chodzi: kiedy kultura pozwala – wszystko staje się możliwe. Kultura legitymizuje, nadaje sens. Nagle coś, co wygląda jak skrajne szaleństwo w lustrze, staje się aktem odwagi i pasji w oczach grupy na Facebooku „Rowerowa Mafia Gassy”.