Mózg vs. binge-watching – co sprawia, że nie możemy oderwać się od Netflixa i spółki?

Jedni robią to niemalże każdej nocy. Inni – tylko w drodze wyjątku, ale z takim samym entuzjazmem. Binge-watching, czyli oglądanie kilku odcinków czy nawet całego sezonu serialu za jednym posiedzeniem, jest zjawiskiem powszechnym. Sprawdzamy, czemu tak się dzieje i czy coś dobrego z tego wynika.
.get_the_title().

Platformy streamingowe zmieniły nasze podejście do oglądania filmów i seriali. Kto jeszcze pamięta czasy, kiedy sprintem leciało się do domu, żeby zdążyć na nowy odcinek swojej ulubionej serii? A czekaliśmy na niego cały tydzień, więc tym bardziej było to takie nasze małe, prywatne święto. Teraz możemy wybierać z bogatej oferty Netflixa, Showmaxa czy HBO GO.

Nie wiemy, czy życia nam starczy na obejrzenie wszystkiego, co nas interesuje. Zwłaszcza, że wciąż przecież powstają nowe produkcje.

Chociaż okazuje się, że gonienie z kolejnymi odcinkami ulubionych seriali, łykanie ich jeden po drugim, idzie nam naprawdę dobrze. Nielsen Media Research – firma specjalizująca się w telemetrycznych badaniach oglądalności – przedstawiła wyniki badań, według których aż 361 tysięcy osób obejrzało wszystkie 9 odcinków drugiej serii „Stranger Things”. I to pierwszego dnia, po pojawieniu się online.

Według badań Netflixa z 2017 roku aż 61 proc. widzów pochłania od 2 do 6 odcinków jednym ciągiem. Najczęściej są to pozycje z gatunku horror, thriller lub sci-fi.

Źródło: RAWPIXEL/Unsplash

Naukowcy postanowili przyjrzeć się tematowi i sprawdzić, czy za tymi serialowymi maratonami kryje się zwykła ciekawość tego, co się wydarzy w następnym odcinku, czy w naszym mózgu dzieje się coś więcej. Pierwszy wniosek jest dość oczywisty i żeby do niego dojść nie potrzebna jest zaawansowana nauka. Binge-watching sprawia nam frajdę. Lubimy to. Relaksuje nas, odstresowuje.

I, jak przy każdej przyjemnej czynności, mózg reaguje, produkując dopaminę – hormon szczęścia.

To sprawia, że chcemy angażować się coraz bardziej i bez końca w czynność, którą wykonujemy – w tym wypadku oglądanie kolejnego odcinka. Dopamina jest jakby naturalną, wewnętrzną przyjemną nagrodą dla organizmu za bieżące działania. Można nawet powiedzieć, ze wprawia go w stan pozytywnego, biologicznego haju.

Z neurologicznego punktu widzenia, przy uzależnieniu od binge-watchingu działa taki sam mechanizm, co w przypadku uzależnienia od heroiny czy seksu – tłumaczy psycholożka kliniczna, dr Renee Carr. – Nasze ciało nie jest wybredne, jeśli chodzi o źródło przyjemności zapewniające mu dopaminiowego kopa.

via GIPHY

Nasze maratony przed komputerem czy telewizorem napędzane są też tym, jak bardzo angażujemy się w wydarzenia oglądane na ekranie. Nasze mózgi zakodowują losy bohaterów – seriali czy książek – jak „prawdziwe” wspomnienia. Dlatego oglądanie ulubionej serii aktywuje te same obszary mózgu, które uruchamiają się, gdy uczestniczymy w jakimś wydarzeniu w realu. To sprawia, że emocjonuje nas fabuła, życiw bohaterów i jest dla nas ważne, jak dana historia się skończy. Ciężko jest się od niej oderwać w połowie akcji.

Na siłę więzi, jaka łączy nas z serialowymi postaciami, a która potem prowadzi do kompulsywnego oglądania kolejnych odcinków, wpływa forma naszego zaangażowania.

A tych wyróżnia się kilka rodzajów. Może to być identyfikacja, kiedy z danym bohaterem łączy nas bardzo wiele, jeśli chodzi o cechy charakteru, wyglądu, jego pochodzenie czy na przykład sytuację rodzinną. Życzeniowa identyfikacja ma miejsce wtedy, kiedy serial uruchamia naszą wyobraźnię w kierunku pragnienia życia takim życiem, jakie śledzimy na ekranie. Trzeci rodzaj to parasocjalna interakcja, czyli poczucie, że moglibyśmy zaprzyjaźnić się z danym bohaterem, bo świetnie go rozumiemy i wyznajemy takie same wartości.

Źródło: Thibault Penin/Unsplash

Przeniesienie się do serialowego świata jest też świetnym pogromcą stresu dnia codziennego. Angażując się w fabułę, często udaje nam się zapomnieć o problemach – mózg chwilowo je blokuje, bo jest zajęty czymś innym. Co ciekawe, na ekranie możemy znaleźć sposób na swoje bolączki. Doktor Carr uważa, że często postaci bywają dla nas wzorem do naśladowania.

W życiu osobistym czy zawodowym możemy posiłkować się takimi samymi rozwiązaniami problemów, co nasz bohater.

Sam fakt, że on również ma przed sobą różne wyzwania, przy całej naszej empatii do niego, może być dla nas pocieszeniem, że nie tylko nam jest trudno.

Wydaje nam się, że mamy dość argumentów przemawiającym za tym, że nasze maratony serialowe są w pełni usprawiedliwione. Bing-watching ma tyle zalet, czy też skłaniających nas ku niemu mechanizmów, że nie starczyło nam miejsca w artykule na pokazanie wad. Spoiler alert – takie też istnieją, ale o tym wie każdy, kto zasnął na biurku w pracy po skończeniu oglądania ostatniego odcinka sezonu o godzinie 4:00 rano.

via GIPHY

Tekst: Kinga Dembińska

SURPRISE