Czeka nas nowy porządek na Bliskim Wschodzie

To, co widzimy to dopiero początek...
.get_the_title().

W połowie 2025 roku konflikt między Izraelem a Iranem wszedł w nową, znacznie bardziej niebezpieczną fazę. Seria wzajemnych ataków, które rozpoczęły się od spektakularnej izraelskiej operacji lotniczej na irańskie instalacje nuklearne i wojskowe, wyznacza nie tylko eskalację militarnego napięcia w regionie, ale ujawnia też strategiczną intencję Izraela: całkowite obezwładnienie, a nawet obalenie irańskiego reżimu.

Izrael nigdy nie ukrywał, że irański program nuklearny postrzega jako egzystencjalne zagrożenie.

Jednak w przeszłości jego działania ograniczały się głównie do sabotażu, operacji wywiadowczych i nacisków dyplomatycznych. Operacja „Rising Lion”, przeprowadzona w czerwcu 2025 roku, była czymś zupełnie innym: zmasowanym, wielopoziomowym atakiem na ponad 100 celów w głębi terytorium Iranu. Wśród nich znalazły się ośrodki badawcze, kompleksy wojskowe, zakłady energetyczne oraz infrastruktura komunikacyjna. Izrael po raz pierwszy od lat uderzył tak szeroko i głęboko, przy użyciu pełnego arsenału nowoczesnych technologii: od dronów, przez myśliwce F-35, aż po cyberataki.

Warto zauważyć, że nie były to jedynie działania mające na celu chwilowe zatrzymanie irańskiego programu nuklearnego. Ich skala i precyzja sugerują długofalową strategię.

Premier Izraela Benjamin Netanyahu wprost zasugerował, że celem państwa żydowskiego jest nie tylko zniszczenie zagrożenia nuklearnego, ale też doprowadzenie do upadku obecnej władzy w Teheranie. W jego publicznych wystąpieniach pojawiły się wezwania do irańskiego społeczeństwa o sprzeciw wobec rządzących ajatollahów. To już nie tylko wojna technologii i wywiadów, ale także wojna ideologii i narracji. Dlaczego konflikt ten nie zakończy się szybko? Po pierwsze, Izrael zbyt głęboko zaangażował się militarnie, by teraz się wycofać. Po drugie, Iran – mimo dotkliwych strat – nie pozostaje bierny. Odpowiedział masowym ostrzałem rakietowym i atakami dronów na izraelskie cele cywilne i wojskowe. W tym wymiarze wojna przybrała klasyczną formę odwetu i kontrataku, z ryzykiem dalszej eskalacji w stronę regionalnego konfliktu. W grę wchodzi aktywizacja sojuszników Iranu – Hezbollahu w Libanie, Huti w Jemenie, milicji w Iraku i Syrii.

Każdy kolejny dzień zwiększa prawdopodobieństwo otwarcia wielu frontów.

Trzeba również zrozumieć, że dla Izraela nie chodzi już wyłącznie o obronę terytorium. Chodzi o długoterminowe zabezpieczenie regionu przed tym, co w Tel Awiwie określa się jako „irańską oś destabilizacji”. Reżim w Teheranie nie tylko rozwija broń atomową, ale też finansuje i uzbraja grupy terrorystyczne, ingeruje w sprawy wewnętrzne sąsiadów i prowadzi politykę konfrontacyjną wobec Zachodu. W tym świetle Izrael nie widzi możliwości trwałego pokoju bez trwałego osłabienia lub zmiany władzy w Iranie. Oznacza to strategię przypominającą te, które Stany Zjednoczone prowadziły wobec Iraku w latach 90. i 2000. – z jednym wyjątkiem: Izrael działa sam, ale rząd ma pełne poparcie tamtejszego społeczeństwa, co potwierdza najnowszy sondaż, opublikowany w „Jerusalem Post”.

55% Izraelczyków popiera uderzenie na Iran, w tym 34% uważa, że powinno się ono odbyć natychmiast i bez amerykańskiej zgody, a kolejne 21% jest za działaniem, lecz dopiero po zielonym świetle Waszyngtonu.

Na arenie międzynarodowej konflikt budzi coraz większe obawy. Stany Zjednoczone, choć oficjalnie nawołują do deeskalacji, w praktyce udzielają Izraelowi poparcia – przynajmniej w zakresie dostępu do informacji wywiadowczych i technologii wojskowej. Europa jest podzielona: jedne państwa nawołują do mediacji, inne – z uwagi na zależność energetyczną – pozostają bierne. Rosja i Chiny, tradycyjni partnerzy Iranu, na razie ograniczają się do dyplomatycznych ostrzeżeń, ale ich dalsze zaangażowanie może znacząco wpłynąć na losy konfliktu. W najbardziej prawdopodobnym scenariuszu czeka nas długotrwała kampania zbrojna – bez wyraźnego końca, ale i bez możliwości powrotu do dawnego status quo. Iran, mimo strat, nie upadnie z dnia na dzień. Przeciwnie – każde kolejne uderzenie może paradoksalnie wzmacniać pozycję twardogłowych elit reżimu, które przedstawiają sytuację jako świętą wojnę przeciwko Zachodowi. Z drugiej strony Izrael, raz rozpocząwszy ofensywę, nie może sobie pozwolić na zatrzymanie. Utrata przewagi militarnej i politycznej byłaby interpretowana jako porażka – zarówno wewnętrznie, jak i w regionie.

TU I TERAZ