Don’t mess with the White Boy

Żeby po 20 latach znowu być na ustach wszystkich, Eminem nie musiał nawet nagrać dobrego albumu. Wystarczyło naobrażać większość newschoolowej sceny.
.get_the_title().

Zaledwie rok po wydaniu poprzedniego albumu, który był przecież comebackiem po długiej przerwie, amerykański raper wypuszcza niespodziewanie nowy krążek do sieci i w owej sieci wrze. Prawie dekadę temu Eminem rozliczał się głównie z własnymi demonami na osobistych, post-odwykowych „Relapse” i „Recovery”, a w zeszłym roku powrócił niezbyt udanym, krytykowanym zarówno przez dziennikarzy jak i przez fanów krążkiem. Podupadająca kariera tak mocno zirytowała rapera, że wziął się do roboty i nagrał swój najbardziej agresywny album od… właściwie chyba od początku kariery. Lista tych, których tu zwyzywał jest całkiem spora.

Już sama okładka nawiązująca do wybuchowego debiutu Beastie Boys „Licensed To Ill” świadczy o buńczucznym charakterze płyty. Pokazuje też coś innego – Eminem tęskni za dawnymi czasami rapu i wiele rzeczy w tym gatunku go dziś wkurza. Niestety wkurza go także odbiór jego poprzedniej płyty, zmiażdżonej przez krytykę.

Większa część „Kamikaze” poświęcona jest atakom na prasę i krytykujących ostatnie dokonania rapera kolegów po fachu.

Źródło: Variety

Choć mogłoby się wydawać, że krążek powstał tylko po to, by autor mógł znaleźć ujście dla swojej frustracji, zaskakujące jest to, jak trafne są niektóre spostrzeżenia na temat muzycznego rynku i jak bardzo Slim Shady jest znów w opozycji do tego, co aktualnie jest modne. O tym jak dobrym jest obserwatorem showbiznesu pisaliśmy zresztą niedawno. Współczesne problemy polityczne i rasowe także pojawiają się na płycie. Raper nie szczędzi ostrych słów pod adresem Donalda Trumpa. Nie to jednak wywołuje taki szum medialny, bo znienawidzonego przez wielu Amerykanów prezydenta podsumował już w wydanym dwa lata temu „Campaign Speech”. Najmocniej na „Kamikaze” wybrzmiewa atak Eminema na współczesną scenę hip-hopową.

Popowy i miałki – za taki został powszechnie uznany zeszłoroczny „Revival”. Eminem atakuje współczesny komercyjny rap, wytykając mu miałkość i nazywając go „mumble rapem”.

Dostaje się na „Kamikaze” zarówno królowi muzycznych streamingów Drake’owi, jak i całemu zastępowi młodych gwiazd hip-hopu. Kiedy Em zaczynał karierę istniał jeszcze etos trueschoolowego rapu, więc nic dziwnego, że ciężko mu się dziś odnaleźć na rynku zdominowanym przez raperów funkcjonujących bardziej na zasadach memów, niż mówiących o „czymś” ulicznych poetów. Amerykanin jest więc bezlitosny dla takich współczesnych idoli jak Lil Yahty, Lil Pump, Lil Xan, wypominając im, że oprócz przydomka „lil” nie mają nic więcej z tego, co miał Lil Wayne.

Eminem, który miał już w przeszłości całkiem sporo beefów z innymi raperami, tutaj właściwie co chwila kogoś atakuje i otwiera nowe konflikty, które pewnie w przyszłości pójdą dalej. „Afrykanerskich dziwaków” z Die Antwoord zdążył obrazić już na poprzedniej płycie, wymawiając niewłaściwie ich nazwę i mamy dziś na „Kamizaze” kontynuację tego wątku w utworze „Greatest”. Na reakcję zainteresowanych nie trzeba było długo czekać.

Co ciekawe swoje razy dostają nie tylko debiutanci, ale też i cenieni raperzy z niemałym już dorobkiem. Vince Staples został wywoławany, bo skrytykował kiedyś muzykę najbardziej znanego białego rapera. Przyzwyczajony do pochwał ze strony najbardziej znanych (nomen omen) graczy w tej branży, nie może się pogodzić z tym, że przez nowe gwiazdy jest hejtowany.

Jeszcze dalej idzie Em w dissie na kontrowersyjnego Tylera, The Creatora, który nie tak dawno wyznał w jednym utworze, że jest homoseksualistą, a z Shadym miał konflikt od jakiegoś już czasu. Tekst singlowego „Fall” zdążył wywołać sporo kontrowersji. Słynny muzyczny vloger Anthony Fantano z „The Needle Drop” oburza się głównie o to, że Eminem jest w swoim dissie też nieco anachroniczny. Homofobiczne wtręty uznaje za passe w 2018 roku, co tylko potwierdza staroświeckie podejście artysty do rapowej sceny, znanej sprzed lat z homofobicznego smrodu, a dzisiaj już właściwie całkowicie zliberalizowanej. Eminem jest też przewrotny, bo oprócz krytyki czarnoskórych gwiazd hip-hopu z wytatuowanymi twarzami, zwraca też uwagę na zaprzedanie się białych raperów.

Niestety dla naszego bohatera recenzja jego najnowszej produkcji uzyskała na portalu Pitchfork ocenę zbliżoną do „Revival”, co może oznaczać kolejne nieprzespane noce dla artysty i być może kolejny, jeszcze mocniejszy manifest w przyszłości.

Poniżej jeszcze manual, który na pewno pomoże zrozumieć ten album

Tekst: MW

TU I TERAZ