Previous Slide Icon Next Slide Icon
Play Daily Button Pause Daily Button
Exit Daily Button

Parodia serialu true crime, czyli 5 powodów, dla których warto obejrzeć „American Vandal”

Seriale true crime to gatunkowy hit ostatnich lat. Dzięki niemu wiele zapomnianych zbrodni ponownie trafiło na nagłówki gazet i doczekało się zamknięcia albo przynajmniej rzetelnego powiadomienia opinii społecznej o błędach popełnionych przez organy ścigania. Seriale te mają określoną strukturę – wypowiedzi świadków okraszone są zwykle stonowaną muzyką, dynamiczne zwroty akcji komentowane przez narratora i refleksję zamykającą. Gdzie tu miejsce na parodię?
.get_the_title().

Jak się okazuje, wszystko można sparodiować, nawet materiały mające walor edukacyjny i częstokroć walczące o sprawiedliwość dla ofiar. Twórcy serialu „American Vandal” udowodnili, że dobra parodia to może być pean pochwalny na cześć wykpiwanego tematu, nawet jeśli nic na to początkowo nie wskazuje. Jeśli jesteście fanami „Making a Murderer”, „Schodów”, „The Keepers” albo serialu „Przeklęty: Życie i śmierci Roberta Dursta”, to podajemy wam pięć powodów dla których warto obejrzeć „American Vandal” – serial bezlitośnie parodiujący produkcje true crime:

1. Od tematu ważniejsza jest jego prezentacja

„American Vandal” to składająca się z dwóch sezonów produkcja Netflixa opowiadająca fikcyjne zdarzenia w formie serialu dokumentalnego. Relacjonuje przypadki wandalizmu w dwóch amerykańskich szkołach. Filmowcami wyjaśniającymi okoliczności zdarzeń w pierwszym i drugim sezonie są uczniowie szkoły, w której doszło do pierwszego z tajemniczych wydarzeń.

Peter Maldonado (Tyler Alvarez) i Sam Ecklund (Griffin Gluck) sprawdzają dla nas, kto narysował 27 penisów na 27 autach należących do nauczycieli uczących w ich szkole, a w drugim sezonie zgłębiają sprawę osoby, która zatruła lemoniadę w szkolnej stołówce, doprowadzając do masowego ataku biegunki wśród uczniów.

„American Vandal” został stworzony przez Tony’ego Yacendę („Pillow Talking”), Dana Perraulta („Honest Trailers”) i Dana Laganę („Zach Stone Is Gonna Be Famous”). W 2017 roku był wielką niespodzianką dla widzów, którzy początkowo mogli spodziewać się jedynie rubasznej i niezbyt ciekawej rozrywki, na którą wskazywał opis serialu. W gruncie rzeczy jednak ani narysowane penisy, ani też zatrucie pokarmowe uczniów nie jest kluczowe. Ważniejszy jest proces dochodzenia do prawdy i ukazanie mechanizmów rządzących serialami dokumentalnymi, których nadrzędnym celem jest odkrycie sprawcy przestępstwa i ujawnienie jego motywacji.

„American Vandal” jest świetny w demaskowaniu dosyć oczywistych trików budujących atmosferę w true crime – odpowiednia muzyka, tło, na którym siedzą świadkowie zdarzeń oraz poważny i skupiony głos narratora.

2. Zeznania świadków okraszone stonowaną ścieżką dźwiękową

Nie ma znaczenia to, czy serial opowiada o morderstwie sprzed lat, czy ataku szalonego grafficiarza na szkolnym parkingu – grunt to odpowiednie zbudowanie nastroju do rozmowy o wydarzeniu. Dlatego też słuchając uczniów opowiadających o narysowanych penisach (jak wyglądały, kto rysował podobne, co rysunek mówi o jego autorze) albo strategii zatrucia lemoniady, żeby spowodowała masową biegunkę – mamy wrażenie, że to niezwykle poważny temat, którym zajmuje się teraz cały świat. Rozmówcy są skupieni, dokładni w relacjach, skrupulatni, tak jakby była to sprawa życia lub śmierci. I w tych właśnie momentach widać, że twórcy doskonale się bawią, tworząc satyrę na współczesne społeczeństwo.

W końcu w dobie mediów społecznościowych każdy drobiazg relacjonowany na YouTubie staje się sprawą wagi państwowej, a każda sprzeczka między influencerami okraszana jest tuzinem oświadczeń.

Pamiętacie jak dwie polskie blogerki obraziły się na siebie, gdy jedna oskarżyła drugą o to, że ta w tym samym momencie obcięła włosy i zabrała jej „moment”? No właśnie.

3. Nagłe zwroty akcji

W serialu, jak w każdym rasowym true crime, są oczywiście zwroty akcji. Śledzi się je z takim samym napięciem, niezależnie od tego, czy chodzi o życie Roberta Dursta, czy autora rysunków na aucie nauczycieli. Pokazuje to, że opanowanie mechanizmów danego gatunku sprawia, że możemy opowiedzieć o wszystkim, co przyjdzie nam do głowy, a ktoś zechce tego posłuchać – grunt to odpowiedni zestaw narzędzi.

Czym innym są zwroty akcji w sprawie aktu wandalizmu, a czym innym przy brutalnym morderstwie, jednak oglądając „American Vandal” jesteśmy tak samo zaangażowani i skupieni jak podczas seansu „Making a Murderer”.

4. Dwupiętrowa intryga

Peter i Sam nie poprzestają jedynie na wyjaśnieniu zagadki. Szukają zwykle drugiego dna, chcą poznać sprawcę, zrozumieć jego motywacje, dotrzeć do niego i spróbować mu pomóc.

Wygłaszają więc refleksje natury psychologicznej, socjologicznej, a nawet filozoficznej. Widzowie słuchają tego z uwagą, nie pamiętając, że chodzi tu tylko o kilka niezręcznych rysunków.

Można się z tego śmiać albo uznać, że tylko Amerykanie są w stanie z największego drobiazgu zrobić sprawę nadnaturalnych rozmiarów. Nie bez powodu to właśnie w Stanach prężnie rozwinęły się programy rozrywkowe, w których tematy są najbardziej błahe (jak choćby wszystkie reality show z udziałem celebrytów).

5. Kto tu właściwie jest ofiarą?

Zarówno w pierwszym, jak i w drugim sezonie zdemaskowani sprawcy pokazują, że do popełnienia aktów wandalizmu popchnęły ich złożone czynniki, a to nie pozwala zaszufladkować tytułowych wandali jako jednoznacznie „złych”.

Serial po wskazaniu, „kto jest przestępcą”, dość dobitnie przypomina, że każdy zasługuje na drugą szansę. To ciekawe rozwiązanie scenariuszowe, biorąc pod uwagę fakt, że mowa o parodii true crime, a nie o serialu z misją odpowiedzialności społecznej w tle.

„American Vandal” dużo miejsca poświęca także życiu uczniów w epoce mediów społecznościowych i pokazuje problemy, które jeszcze kilkanaście lat temu nie istniały. Mówi o cyberprzemocy i wskazuje, jak sobie z nią radzić. Poza tym, sporo w nim żartów autotematycznych i odniesień do współczesnej popkultury.

Znacie „American Vandal”, a może dopiero planujecie oglądać?

TU I TERAZ