Previous Slide Icon Next Slide Icon
Play Daily Button Pause Daily Button
Exit Daily Button

Piątek na giełdach był początkiem kryzysu, korekty, czy tylko pojedynczym tąpnięciem?

Na dziś, bazując na danych i komunikatach, przeważa scenariusz korekty, nie kryzysu, choć tolerancja rynku na złe wiadomości wyraźnie się skurczyła.
.get_the_title().

Piątkowy wstrząs na Wall Street, po zapowiedziach Donalda Trumpa o nowych cłach na Chiny, nie był zwykłym wahnięciem rynku, ale testem na kruchość wycen w epoce wysokich oczekiwań wobec technologii. Indeksy spadły najmocniej od kwietnia, S&P 500 zjechał o 2,7 procent, a Nasdaq o 3,6 procent czyli około 820 punktów, co domknęło tydzień pod znakiem strat i gwałtownie podniosło zmienność. Źródłem ruchu były zapowiedzi ceł sięgających nawet 100 procent oraz perspektywa ostrzejszych kontroli technologicznych, na które rynek zareagował ucieczką z aktywów wzrostowych i z techu w bezpieczniejsze przystanie. To, co jeszcze kilka dni wcześniej wynosiło indeksy na historyczne maksima, w kilka godzin stało się paliwem do wyprzedaży, ponieważ inwestorzy zaczęli dyskontować nie tylko ryzyko wojny handlowej, lecz także pytanie o jakość zysków w segmencie sztucznej inteligencji. Czy to początek większej korekty, a może nawet kryzysu. Zanim odpowiemy, trzeba nałożyć kilka warstw kontekstu. Po pierwsze, piątek nie wydarzył się w próżni. Jeszcze na początku tygodnia S&P 500 i Nasdaq biły rekordy, korzystając z falowania kapitału wokół transakcji i inwestycji w AI.

Wystarczyła jednak jedna geopolityczna iskra, by rynek przypomniał sobie o tym, że wyceny są rozciągnięte, a narracja o szybkim monetyzowaniu chmury i przede wszystkim modeli AI jest co najmniej iluzoryczna.

Po drugie, w tle toczy się realna dyskusja o jakości zysków w łańcuchu AI. Seria analiz i publikacji podnosi, że wynajmowanie mocy obliczeniowej niekoniecznie jest tak marżowe, jak zakładano, a część najbardziej rozgrzanych spółek dysponuje przychodami zależnymi od koniunktury inwestycyjnej bardziej niż od stabilnego popytu końcowego – więcej pisaliśmy o tym tutaj. Dodać do tego należy chłodniejszy odbiór ostatnich premier narzędzi, w tym krytyczne głosy po debiucie GPT 5, który dla wielu okazał się mniej przełomowy niż oczekiwano, co osłabiło wiarę w szybki, szeroki przełom produktywny. Głośne teksty o podsycaniu bańki nie są już tylko publicystyką, lecz realnie wpływają na sentyment, zwłaszcza gdy zbiegną się z negatywnym bodźcem politycznym.

Zmienność wraca w momencie, gdy gospodarka światowa jest w stanie ani gorącym, ani zimnym.

Prognozy MFW i OECD mówią o umiarkowanym wzroście rzędu 3 procent globalnie w latach 2025 i 2026, z miękko opadającą inflacją w krajach G20 oraz sporą rozbieżnością między regionami. Stany Zjednoczone mają wciąż solidny popyt wewnętrzny, lecz inflacja w okolicach 3 procent nie daje pełnego komfortu decydentom, a rynek pracy wysyła sygnały ochłodzenia. Strefa euro odbija wolniej, z inflacją bliżej celu, ale z niską dynamiką popytu. W takim otoczeniu każdy wstrząs handlowy może działać jak mnożnik niepewności, bo wyceny nie mają już wielkiego bufora bezpieczeństwa. Polityka pieniężna w USA wchodzi w fazę sporów o tempo luzowania. Fed po wrześniowej obniżce utrzymuje stopy w przedziale 4 do 4,25 procent i jest podzielony co do dalszych ruchów. Część decydentów ostrzega przed uporem inflacji i skutkami ceł, część wskazuje na ryzyka dla rynku pracy i sygnalizuje gotowość do kolejnych cięć. Dla rynku akcji ta dwoistość oznacza krótkookresowe wahania wycen, ponieważ każdy nowy odczyt inflacyjny i każde twarde słowo z FOMC może przechylać wagę pomiędzy wyceną zysków a kosztem kapitału.

Sytuację niewątpliwie podgrzewa zapowiedź ze strony administracji Trumpa 100 procentowych ceł i ostrzejszych kontroli technologicznych.

To nie jest zwykły sygnał negocjacyjny, który można zlekceważyć. W grę wchodzi ryzyko realnych przerw w łańcuchach dostaw, zwłaszcza gdy nerwem sporu stają się metale ziem rzadkich i komponenty niezbędne dla sektorów chipów, energii oraz obronności. Każde dokręcenie śruby w handlu wpływa na inflację kosztową i na marże, a tym samym na zdolność spółek do dowożenia konsensusu zysków w 2026 roku. Piątkowa reakcja rynku nie była histerią, lecz szybkim przeliczeniem, jak zmienne polityczne przełożą się na przepływy pieniężne w kolejnych kwartałach. Czy mamy do czynienia z początkiem korekty lub być możemy kryzysku. Na to pytanie najlepiej odpowiada logika scenariuszy. Scenariusz bazowy zakłada, że piątkowe tąpnięcie pozostanie korektą w ramach rynku w trendzie wzrostowym. Warunki dla takiej tezy są trzy. Po pierwsze, szybkie doprecyzowanie ścieżki ceł, najlepiej z oknem na deeskalację przed wejściem stawek w życie, co już bywało stosowane jako instrument negocjacyjny. Po drugie, sezon wyników musi potwierdzić, że marże w segmencie AI i półprzewodników nie topnieją tak szybko, jak boi się rynek, a CAPEX po stronie klientów przekłada się na realne projekty i kontrakty, nie tylko na komunikację. Po trzecie, Fed nie powinien retorycznie karać rynków za piątkowy wstrząs, tylko utrzymać przekaz o stopniowym balansowaniu między inflacją a zatrudnieniem. Jeśli te trzy warunki się zmaterializują, korekta wyczyści przegrzane pozycje i odda miejsce powolnemu powrotowi popytu.

Scenariusz ryzyka przewiduje, że piątek to dopiero początek bardziej klasycznego rynku w dół, z szeroką przeceną aktywów wzrostowych.

Tu zapalnikami są trzy elementy. Po pierwsze, wejście wyższych ceł w życie bez ścieżki wyjścia i z kontrsankcjami po stronie Chin, zwłaszcza na strumienie surowców krytycznych. Po drugie, seria rozczarowań wynikami w spółkach AI, która odetnie narrację o szybkiej monetyzacji i wymusi obniżki konsensusu zysków. Po trzecie, zwrot Fedu ku twardszej retoryce w reakcji na inflacyjne ryzyko ceł, co podniesie dyskonto przyszłych przepływów pieniężnych. W takim układzie spadki przestaną być rotacją i zamienią się w rewizję wycen całego koszyka growth, z przeniesieniem kapitału do jakościowego value oraz do gotówki i obligacji. Pierwsze sygnały tego myślenia były widoczne już w piątek, gdy inwestorzy uciekali w dług i sprzedawali najszerszy tech. Gdzie w tym wszystkim miejsce dla tezy o spowolnieniu AI. Najuczciwiej powiedzieć, że mamy do czynienia z normalizacją oczekiwań. Hossa oparta na kilku wielkich nazwach i na kapitale inwestycyjnym w infrastrukturę obliczeniową była podatna na wahania sentymentu. Wystarczyła mieszanka chłodnych recenzji nowych modeli, pytań o marże chmury i geopolitycznego szoku cenowego, by rynek przestał płacić każde mnożniki.

To nie przekreśla długiego trendu cyfryzacji i automatyzacji, ale oznacza, że ścieżka monetyzacji będzie bardziej zróżnicowana, zależna od specyfiki branż, a cykl inwestycji klientów może być bardziej falisty.

Innymi słowy, obietnice zostają, tylko wyceny wracają do proporcji z zyskami. Dobra wiadomość jest taka, że kluczowe liczby są jawne. Indeksy pokazały w piątek skalę wrażliwości na cła, Nasdaq stracił około 820 punktów, S&P 500 182 punkty, Dow niemal 900 punktów, a rynek przerzucił kapitał w obligacje i defensywę. Zła wiadomość brzmi, że przy wycenach opartych na wielkich narracjach polityka znów stała się ważniejsza od wyników. Jeśli to ma być tylko korekta, szybko zobaczymy stabilizację w komunikatach Białego Domu i Pekinu oraz spokojniejszy język Fedu, a w raportach spółek twarde potwierdzenie, że inwestycje w AI przekładają się na przepływy pieniężne. Jeżeli natomiast dostaniemy kaskadę ceł i chłodny sezon wyników, to piątek zapiszemy jako pierwszy dzień dłuższego marszu na południe, nie dramatu gospodarczego, ale porządnej rewizji wycen. Na dziś, bazując na danych i komunikatach, przeważa scenariusz korekty, nie kryzysu, choć tolerancja rynku na złe wiadomości wyraźnie się skurczyła.

 

TU I TERAZ