Tato Hemingway, zimna elektronika, ukraiński ambient. Oto 5 dobrych płyt z 2017, które mogły ci umknąć

Niepodrabialny polski hip-hop? Lodowata muzyka klubowa? Ukraiński post-rock? Oto 5 albumów z ubiegłego roku, o których nie było głośno, choć zasługują na waszą uwagę.
.get_the_title().

Jaki to był rok w muzyce? No cóż, nie ma co się łudzić, że w dobie takiego rozdrobnienia ktokolwiek jest w stanie nadążyć w pojedynkę za wszystkimi wartymi uwagi nagraniami. Jeśli chodzi o ekstraklasę: Ruch Muzyczny powie nam jedno, Glissando drugie, skupiające się na umownej alternatywie i co lepsze serwisy muzyczne trzecie, niezależni krytycy-erudyci, hołubiący autorskie poszukiwania barwnych, znanych kilkunastu osobom wydawnictw, czwarte, prowadzone przez ekspertów w danych szufladkach tematyczne „fanpejdże” piąte, sensowne magazyny kulturalne i stacje radiowe szóste, zaprzyjaźniona z powyższym towarzystwem wyszukiwarka internetowa siódme, globalne agregatory recenzji i ocen ósme, a obcykani znajomi dziewiąte.

I bądź tu mądry, gdy tak mocno napiera druga liga. Bo przecież Spotify chce powiedzieć (a nawet powiedziało) dziesiąte, youtube’owa karta „na czasie” jedenaste, stawiające sobie za punkt honoru metrum 4/4 w puszczanych piosenkach radia dwunaste, a telewizja i odpalający dźwięk na cały regulator sąsiad z naprzeciwka trzynaste. I tak pewnie doliczylibyśmy do setki. Niemniej, skoro wszyscy są przekonani, że promują coś fajnego – najwyraźniej rok był udany, a co najlepsze, do dowolnej klasy rozgrywkowej można przystąpić (bądź w każdej chwili przenieść się) bez konieczności przebijania się przez żmudne eliminacje.

Dla niżej podpisanego dwudziestka artystów, którzy swoim nowym materiałem w zeszłym roku zachwycili najbardziej (w linkach możecie posłuchać reprezentatywnych utworów) to:
Alvvays, Chino Amobi, Angles 9, Arca, Ariel Pink, William Basinski, Bjork, Blanck Mass, Carbon Based Lifeforms, Charli XCX, Jacaszek, Kelela, Mark Eitzel, Mount Eerie, The Magnetic Fields, The National, Thundercat, Toro y Moi, Ulver, Stefan Wesołowski O ile jednak oni, a przynajmniej większość z nich, rezonują w powszechnej świadomości dość mocno, o tyle kilka świetnych krążków naprawdę łatwo było przeoczyć. Poniżej pięć propozycji, do sprawdzenia których szczerze zachęcam.

1. Kauan – „Kaiho”

Ukraina, ambient, post-rock. Które z tych trzech słów na pozór nie do końca pasuje do pozostałych? Nic bardziej mylnego. Jeśli tęsknicie za białą zimą i rozglądacie się za kojącymi, leniwie sączonymi melodiami przy których można bezwiednie oddać się różnym melancholijnym wspominkom, „Kaiho” sprawdzi się znakomicie.

Posłuchajcie tylko jak delikatnie, na tle falującego morza i lodowatego wiatru, rozkwita otwierające tracklistę „Lapsenmuisto”.

Wszyscy fani Sleep Party People i „I’m Not Human At All” poczują się jak w domu. A im dalej w setlistę, tym bardziej kojąco (choćby rozczulające „Siiville Nousu”…) – warto zresztą zagłębić się w całą dyskografię grupy.

2. Kamil Pivot – „Tato Hemingway”

W jaki sposób, niemal od niechcenia, nagrać płytę, która z powodzeniem może walczyć o miano hiphopowego krążka roku w Polsce? Właśnie tak, jak zrobił to Kamil Pivot – wziąć żelazko w dłoń, zaśmieszkować w tytule z Taco Hemingwaya i skupić teksty wokół życia rodzinnego. Że co – spytacie? No dobra, uściślijmy, teksty – a konkretnie gry słów, przerzutnie, swoboda w budowaniu inteligentnych dwuznaczności – są przepyszne, a do tego dochodzą (paradoksalnie) slackerskie bity i styl, który, hmm… gdyby chcieć przenieść zblazowanie Maca DeMarco na hip-hop i ubarwić je dużą dawką poczucia humoru, mogłoby to brzmieć właśnie tak. Uważne przesłuchanie takich kawałków jak „Mapa Chile” i „Mandarynki” powinno zresztą rozwiać wszystkie wątpliwości. W mojej ocenie, poza Piernikowskim i, chwilami, choć to już bardziej ostentacyjne uderzanie różnymi „prawdami” po oczach, Sariusem, nikomu w zeszłym roku nie udało się wzlecieć w naszej rapgrze na taką wysokość. Ale to już oczywiście subiektywne sprawy.

3. Spinvis – „Trein vuur dageraad”

Lubicie Mew, Mansun albo Built to Spill? Jeśli tak, twórczość Erika de Jonga – Holendra nagrywającego jako Spinvis – z pewnością przypadnie wam do gustu. Sposób prowadzenia melodii jest bowiem u niego dość podobny („Broken Chairs”! BtS) i aż dziw bierze, że mimo obecności na rynku od dobrych piętnastu lat w Polsce jest to postać tak skrajnie nieodkryta. Jego nowe wydawnictwo, „Trein vuur dageraad”, eksploruje popowe rubieże, które szczególnie docenią wrażliwcy, a na rozgrzewkę sprawdźcie podlinkowane wyżej „Hallo, Mandaag” oraz „Van de bruid en de zee”.

4. Bing & Ruth – „No Home of the Mind”

Ambient trzymał się w zeszłym roku naprawdę mocno (Basinski, Eno, GAS, ale i choćby nasz Michał Jacaszek). Label 4AD – tak, to ci, którzy dali niegdyś światu Cocteau Twins – wciąż ma się doskonale i obdarował nas kolejnym w swej historii dotykającym duszy wydawnictwem, czyli trzecim longplayem Bing & Ruth. Przestrzenne dźwiękowe pejzaże wyczarowane przez ten, wbrew nieco mylącej nazwie, siedmioosobowy projekt, poruszają nie tylko melodyjnością, ale i kompozycyjną erudycją.

Mówiąc o katharsis, Arystoteles bankowo wieszczył właśnie takie momenty, jak kulminacja, do której w powyższym „Starwood Choker” dochodzi od 5:04.

A to jedynie początek, bo przecież „Scrapes”, „Flat Line/Peak Color” czy „The How of It Sped” są równie przejmujące.

5. Kelly Lee Owens – „Kelly Lee Owens”

W muzyce klubowej działo się w ubiegłym roku tak wiele, że nawet jej entuzjaści będą pewnie zdziwieni, ile im umknęło. Z całego tego ogromu, gdzie często zjawiska społeczne okazywały się nadrzędne wobec stricte muzycznych, absolutnie nie można jednak przegapić jednego krążka – długogrającego debiutu Kelly Lee Owens. Ten cholerny chłód, jaki Brytyjce udało się wsączyć w swoje (taneczne przecież) nagrania, to absolutny majstersztyk. Jeśli chcecie w ułamku sekundy doznać pełnej dehumanizacji – „Evolution” bądź „Lucid” będą dobrym zapalnikiem.

Wszystkie powyższe płyty znajdziecie na spotify.

Tekst: Wojciech Michalski

TU I TERAZ