W finale NBA bez niespodzianek, świetny Curry, osamotniony LeBron. Golden State – Cleveland 2:0

Napakowani gwiazdami Warriors w drugim meczu finału nie dali Kawalerzystom żadnych szans.
.get_the_title().

Po pierwszym, niezwykle emocjonującym i zakończonym dogrywką starciu, jakie zaserwowali nam koszykarze Golden State Warriors i Cleveland Cavaliers, drugi odcinek serii okazał się znacznie bardziej przewidywalny. Kawalerzyści, którym absurdalny przebieg końcówki poprzedniego meczu musiał podciąć skrzydła, wyraźnie przegrali w hali faworyzowanego rywala 103:122 i muszą teraz wziąć się w garść i wykorzystać siłę własnego parkietu.

LeBron James, opoka Cavs, tradycyjnie błyszczał, choć nie aż tak jasno jak ostatnio – lider zespołu rzucił 29 punktów, dokładając do tego 13 asyst i 9 zbiórek. Mógł też liczyć na wsparcie Kevina Love’a (22 punkty, 10 zbiórek).

Show skradł mu jednak ktoś inny, a mianowicie Stephen Curry, którego 33 punkty poprowadziły Golden State do pewnej wygranej. Co więcej, Amerykanin pobił absolutny rekord finałów i w jednym meczu trafił aż 9 rzutów za trzy punkty, czym zgłosił swój silny akces do chęci podjęcia z Jamesem rywalizacji o miano MVP finałów.

Świetny występ uzupełnił 8 asystami i 7 zbiórkami. W Warriors nie zawiódł także Kevin Durant, który dołożył 26 punktów, 7 asyst i 9 zbiórek.

Spotkanie w niczym nie przypominało emocjonalnego rollercoastera, z jakim mieliśmy do czynienia w pierwszej potyczce. Golden State szybko ugruntowali kilkopunktową przewagę, której następnie bronili niczym tygrysica swoich młodych. Mimo usilnych, desperackich często prób ze strony Kawalerzystów, nie byli oni w stanie zbliżyć się do przeciwnika na tyle, by móc nawiązać walkę, zaś ostatnia kwarta (przegrana przez nich 23:32) stanowiła już pokaz bezradności pokrewny temu z dogrywki w pierwszym meczu.

Cała nadzieja fanów skupia się więc teraz na kolejnych dwóch spotkaniach, które odbędą się w Cleveland. To właśnie one dadzą nam odpowiedź na pytanie, czy Cavs są jeszcze w stanie nawiązać wyrównaną walkę z napakowanym gwiazdami koszykówki Golden State, czy też rywalizacja rozstrzygnie się błyskawicznie w czterech meczach. Pierwszy z tych scenariuszy byłby oczywiście znacznie bardziej pasjonujący, niemniej prawdopodobieństwo wystąpienia drugiego jest wysokie. Jeśli by do niego doszło, jak bumerang będzie z pewnością powracał temat szans zaprzepaszczonych w pierwszym spotkaniu przez J.R. Smitha i jego absurdalne zachowanie z przetrzymywaniem piłki przy remisie.

Jeśli Cavaliers mają cokolwiek wskórać, LeBron James musi zaś wrócić na poziom rzucania 40, 50 punktów i liczyć, że koledzy tym razem nie stracą głowy. Kolejne spotkanie odbędzie się w nocy z środy na czwartek o 3:00.

Tekst: Wojciech Michalski

TU I TERAZ