Za 100 lat nowa linia brzegowa może być w Płocku, a Gdańsk pod wodą

To oczywiście ekstremalny przykład, który nam grozi w sytuacji, gdy poziom mórz podniesie się o 60 metrów. Dziś tempo zmian i ich gwałtowność są trudne do przewidzenia. – Język równań matematycznych, które dotąd pozwalały określać prawidłowości, może być niewystarczający w dokładnym przewidywaniu przyszłych zmian – twierdzi profesor Rowiński.
Optymistyczny scenariusz zakłada wzrost poziomu mórz nawet o 2 metry. Sprawi to, że Żuławy Wiślane znikną, tak samo jak znaczna część Elbląga oraz Gdańska.
Zatopieniu ulegnie także Słowiński Park Krajobrazowy, a miliardowa inwestycja rozbudowy Portu w Szczecinie stanie się mrzonką, skrywaną głęboko w morskich muszlach.

O zjawiskach, które te zmiany kształtują, profesor Paweł Rowiński opowiada w rozmowie ze sceptycznym wobec zmian klimatycznych dziennikarzem TVP Cezarym Korynckim. Profesor podkreśla, że grupa zaprzeczająca znaczącej ingerencji człowieka w klimat plasuje się na antypodach nauki – jak płaskoziemcy czy antyszczepionkowcy. – Jeżeli w wyniku wzrostu temperatury stopnieje lodowiec oddzielający Morze Arktyczne od Morza Barentsa, nie tylko podniesie się poziom oceanu, ale zupełnie zmieni to prądy morskie oblewające Europę – tłumaczy profesor, sygnalizując, że problem, z którym przyszło nam się zderzyć, wymaga wyjścia ze swojego podwórka oraz współpracy na arenie międzynarodowej. W innym wypadku jedną z konsekwencji dla Polski może być odcięcie portów, a także autonomizacja Kaszub, które w wyniku zalań prawdopodobnie za ponad sto lat staną się wyspą. Zabawne?

Nie do końca. Bo kiedy dodamy do tego przerwy w dostawach prądu, trudności z pozyskaniem wody pitnej, a także załamanie się rolnictwa i wzrost cen żywności, perspektywa przesunięcia linii brzegowej do Płocka nie poprawi życia naszych wnuków. Życia pod znakiem naporu i burzy.
Zdjęcie główne: Flood.firetree.net
Tekst: Magdalena Czubaszek