Czy życie pod dyktando pokazów mody to prosta droga do zrujnowanego zdrowia?
Trudno się dziwić temu, że zdrowie psychiczne osób pracujących w branży mody to jeden z największych tematów tabu. Praca w modzie to spełnienie marzeń każdej nastolatki i sporej ilości nastolatków. Dlatego publiczne narzekanie na zbyt napięty grafik najbardziej topowych pokazów mody często spotyka się z brakiem zrozumienia i ironicznymi komentarzami.
To, że praca w modzie w rzeczywistości spełnia tylko cześć marzeń, a w drugiej części jest tytaniczną pracą, wiedzą tylko ci, którzy w modzie pracują.
A o tym, że uczestniczenie we wszystkich liczących się w branży pokazach mody może być bardziej wyczerpujące od trzech maratonów w miesiącu, wiedzą tylko ci, dla których pokazy mody to przede wszystkim praca, a dopiero w dalszej kolejności obfita relacja na Instagramie.
Mowa tutaj przede wszystkim o modelkach, fotografach, redaktorach, kupcach i krytykach mody. W przeciwieństwie do blogerów, którzy pojawiają się na poszczególnych pokazach, bo czerpią z tego przyjemność i zysk w postaci nowych followersów, osoby zależne od Tygodni Mody muszą być na nich obecne bez względu na stan zdrowia, sytuację w rodzinie czy widoczne oznaki przemęczenia.
O przemęczenie tu nie trudno, bo grafik z każdym rokiem staje się coraz bardziej wymagający.
Przybywa nowych projektantów oraz przybywa wydarzeń towarzyszących, na których po prostu trzeba być, jeśli chcesz zostać zaproszony na kolejny pokaz.
Najważniejsze prezentacje kolekcji odbywają się niezmiennie w czterech miastach: w Nowym Jorku, w Paryżu, w Mediolanie i w Londynie. Kilka dni temu dobiegł końca Tydzień Mody Męskiej w Paryżu, a zaraz po nim rozpoczął się festiwal luksusu nazywany Paris Haute Couture. Po nim nastąpią dwa tygodnie przerwy i rozpocznie się New York Fashion Week na sezon jesień/zima 2019.
W kilka godzin po jego zakończeniu trzeba się będzie szybko przetransportować do Londynu, bo tam już na wybieg wchodzić będą modelki otwierające London Fashion Week, a zaraz po nim rozpocznie się to samo wydarzenie kolejno w Mediolanie i w Paryżu.
Ostatni pokaz jesienno-zimowych kolekcji datowany jest na 5 marca, zatem przez cały miesiąc, dzień w dzień odbywają się kolejne pokazy, na których po prostu nie może zabraknąć najbardziej rozchwytywanych modelek, fotografów, redaktorów i kupców mody. Strach przed FOMO (fear of missing out) przybiera tutaj na ogromnym znaczeniu, które może zadecydować o dalszych losach kariery jednostek z branży.
Kwiecień i maj to miesiące, w których można nieco podleczyć nadszarpnięte po miesięcznym maratonie całodziennych pokazów zdrowie fizyczne – o ile nie bierze się udziału w Bridal Fashion Week oraz oczywiście w najbardziej ekskluzywnej imprezie roku, czyli Met Gala. Czerwiec to już ponownie wyścig z czasem i własną kondycją zdrowotną, bo w kalendarzu na czerwono świeci się już kolejny Tydzień Mody Męskiej oraz Paris Haute Couture na sezon zimowy. Po krótkich wakacjach szybko nadchodzi wrzesień i październik, który jak wiemy z dokumentu „The September Issue”, w świecie mody oznacza nowy początek całego cyklu.
Podczas Tygodni Mody rozpiski pokazów obejmują cały dzień, od godzin porannych do późnych godzin wieczornych, a kolekcje największych marek porozrzucane są po różnych porach dnia.
Oznacza to nie tylko brak wystarczającej ilości snu, ale także brak czasu na spokojne zjedzenie posiłku, bo taksówka od dziesięciu minut stoi na zewnątrz, a Karl Lagerfeld ze swoją kolekcją Chanel czeka tylko na Annę Wintour.
Trzeba się więc wiecznie spieszyć kosztem skręconego żołądka i rozwianej fryzury.
Jeśli te problemy wydają się wam trywialne, to znak, że nie mieliście bliższej styczności z branżą mody. Ten biznes kręci się dzięki pięknym (lub wyraźnie brzydkim) ubraniom, fantazyjnym dodatkom i ludziom, którzy wyglądają jak wyciągnięci z Photoshopa.
Targowisko próżności swoje epicentrum przeżywa właśnie podczas kolejnych Tygodni Mody, które są jednocześnie niekończącym się karnawałem i balem debiutantów, na którym każdy chce zabłysnąć — od modelek po tajemniczych kupców mody.
Czasem presja jest tak silna, a ambicje tak wygórowane, że łatwo jest zapomnieć o tym, że trzeba zjeść, napić się odpowiedniej ilości wody i przespać wystarczającą ilość godzin, aby naoliwić tę maszynę zwaną organizmem.
Nie bez znaczenia pozostaje także kwestia niskiej samooceny – w branży mody staje się ona oddzielnym tematem, o którym szepcze się w ciemnych kuluarach.
Jednostki, które widzą niebezpieczeństwo tego błędnego koła, zaczynają głośniej mówić o tym, że czasem warto ominąć jeden czy dwa pokazy i spotkać się z terapeutą, który zapewni, że buty z poprzedniego sezonu wcale nie powinny być powodem do popadania w bardzo poważne kompleksy.
Niestety, tak trywialne zdawałoby się problemy są przykrą codziennością osób, dla których moda stała się wyznacznikiem życia. Trudno pojawić się w kolejce na pokaz Diora, stanąć obok najpiękniejszych aktorek Hollywood i poczuć się tam na swoim miejscu. Tutaj wszystko jest przeskalowane: bogactwo, luksus, stylizacje, dodatki, piękno i gwałtownie spadająca samoocena.
Sezon pokazów mody to nie tylko praca polegająca na „bywaniu”. Redaktorzy, kupcy i fotografowie największą pracę zaczynają po godzinach – choć ciało błaga o chwilę wytchnienia, to przecież jutro z samego rana szef oczekuje twoich zdjęć, tekstu i decyzji w sprawie zakupu konkretnych strojów z bieżących pokazów.
Nie bez przyczyny osoby pracujące w branży mówią o poczuciu nieustannego kaca, wyczerpania i przemęczenia organizmu podczas najbardziej wyczerpujących miesięcy w modowym kalendarzu.
O problemach w życiu prywatnym, relacjach na odległość i chęci rzucenia wszystkiego i wyjechania w przysłowiowe Bieszczady jeszcze się tak głośno nie wspomina. Ale to zapewne tylko kwestia czasu, bo kiedy praca marzeń zamienia się w mały koszmar, to nawet najpiękniejsze suknie i luksusowe upominki nie są odpowiednim wynagrodzeniem zniszczonego zdrowia fizycznego i psychicznego doła, z którego wyjść znacznie trudniej, niż z nieudanego pokazu mody.
Tekst: Malwa Wawrzynek