Previous Slide Icon Next Slide Icon
Play Daily Button Pause Daily Button
Exit Daily Button

„Gentryfikacja stylówy”, czyli jak bogaci przejmują stylizacje biednych

Być może ubrania są jedynym, co łączy bogatą klasę średnią z afroamerykańskimi mieszkańcami getta oraz biednymi prostytutkami. Nie byłoby w tym nic złego, gdyby nie to, że ci pierwsi często zapominają o historii i kulturze przejmowanych trendów.
.get_the_title().

Wiele wskazuje na to, że pojęcie gentryfikacji – oznaczającej zmiany w przestrzeni miejskiej, które powodują wzrost cen czynszów i wypierają mniej zamożnych mieszkańców z danych obszarów – mogłoby znaleźć nowe zastosowanie. Termin ten można w pewnym, bardzo szeroko i luźno pojmowanym znaczeniu, zastosować do mody, która od kilku lat czerpie z elementów garderoby kojarzonych do tej pory głównie z biedniejszymi mieszkańcami przedmieść metropolii. Zjawisko to najlepiej opisuje przykład dresu, który z taniej, codziennej odzieży trafił na okładki modowych magazynów, stając się tym samym towarem luksusowym, za który najbogatsi są w stanie zapłacić nawet kilka tysięcy dolarów. Ale to nie pierwszy i jedyny przykład. Zacznijmy od początku.

Bogata biała klasa średnia upodobała sobie szczególnie stylizacje czarnoskórych Amerykanów.

Bluzy z kapturem trafiły do mainstreamu kilkanaście dobrych lat temu, lecz ich historia była długa i pogmatwana. Grube łańcuchy na szyję, kolorowe włosy czy w końcu złote tipsy zaczynają pojawiać się z kolei dziś zarówno w edytorialach prestiżowych marek oraz, co chyba najważniejsze, na Instagramach wpływowych influencerów. Problem w tym mogą widzieć jedynie mieszkańcy amerykańskich, często zdominowanych przez czarnoskórych obywateli dzielnic, w których każdego dnia wciąż odbywa się walka o przetrwanie. Walka, którą uprzywilejowana klasa średnia zna jedynie z teledysków rapowych czy gangsterskich filmów.

@ragsworldwide

Mimo że opisywany problem dotyczy głównie „kradzieży” stylizacji czarnoskórych oraz nadużywania hasztagu #hoodies, „na białym podwórku” zaobserwować można analogiczne zjawisko. Przypomnijcie sobie chociażby Halley – bohaterkę głośnego ostatnio filmu „The Florida Project”, rewelacyjne zagraną przez Brię Vinaite, którą reżyser znalazł na Instagramie. Samotna matka, która wraz ze swoją sześcioletnią córką mieszka w tanim motelu na przedmieściach, z powodu kiepskiej sytuacji finansowej decyduje się z pewnym momencie na trudny krok (uwaga, spoiler) – prostytucję. Jej stylizacje idealnie oddają estetykę znaną z ubogich dzielnic – zielone włosy, kolorowe staniki, crop topy czy w końcu dżinsowe szorty.

Czy przy obecnym, notabene niezwykle rozwiniętym, rynku modowym ktoś chciałby naśladować stylizację biednej prostytutki?

Wszystko wskazuje na to, że chętnych jest całkiem sporo, i to już od dawna. Wystarczy na przykład przeanalizować wygląd uczestników letnich festiwali muzycznych (dokładnie tych, na które bilet kosztuje kilkaset dolarów) czy kanały social media nastoletnich licealistek z dobrych domów.

THE FLORIDA PROJECT
Coachella 2016

Podobne odczucia można mieć w stosunku do postsowieckiej fali, za którą odpowiadają m.in rosyjski projektant Gosha Rubchinskiy, Vetements czy w końcu Balenciagia. Sesje na brudnych blokowiskach, dresy, białe skarpety czy mokasyny ciekawie wyglądają w edytorialach, co więcej, stanowią pewną alternatywę dla znudzonych haute couture mieszkańców Paryża czy Londynu. Jednak przypomnijmy – świadoma moda, zarówno w Polsce, jak i w innych krajach dawnego ZSRR w latach 90. w zasadzie nie istniała. Wynikało to nie tylko z powodu masowo zamykanych fabryk czy biedy, ale przede wszystkim z braku dostępu do najnowszych trendów. Owszem, część naszych matek szyła zapewne w tamtych czasach sukienki czy garsonki, wzorując się na wykrojach dołączonych do Burdy, która stanowiła w tym okresie jedno z głównych źródeł wiedzy o modzie, jednak dla przeciętnego Polaka to Stadion Dziesięciolecia był najważniejszym adresem, jeżeli chodzi o kupno odzieży. Ortaliony, żarówiaste kolory, wielkie adidasy i zakupy, którym towarzyszyła puszczana na kasetach magnetofonowych nowo powstająca muzyka disco polo to obraz Polski z lat 90. Obraz, do którego z pewnością nie chciałby powrócić nikt urodzony w latach 70. czy 80.

Vetements, Spring Summer 2018
po lewej: banelciaga Men Spring Summer 18 campaign, po prawej narodowe archiwum cyfrowe lata 90.

Nie oszukujmy się, ówcześni młodzi Polacy nie chcieli mieć nic wspólnego ze Wschodem – foliowa reklamówka z logo znanej marki produkującej papierosy była dla nich symbolem bogactwa, powiewem Zachodu. W tym sezonie, za sprawą Vetements oraz Balenciaga, zużyta reklamówka, która dla Polaków, Rosjan czy Ukraińców jest już znakiem obciachu, powraca. Przynajmniej na ulice Europy Zachodniej. O ile w przypadku Goshy Rubchinskiy’ego czy innych marek, za które odpowiadają projektanci o wschodnioeuropejskim pochodzeniu trudno mówić o jakimkolwiek zagrabieniu kulturowym, o tyle ciężko ocenić, czy w pozostałych przypadkach obecne tendencje są rzeczywistym hołdem składanym wschodnioeuropejskiej kulturze, żartem czy opisywaną we wstępie gentryfikacją.

po lewej: Gosha Rubchinskiy Menswear Spring Summer 2016, po prawej: Gosha Rubchinskiy’s Autumn Winter 2016

Pozostając w temacie dresów, warto przypomnieć historię wspomnianej już bluzy z kapturem, której produkcja rozpoczęła się na początku lat 30. ubiegłego wieku. Po raz pierwszy kaptur z bluzą połączyła firma Champion Products, która początkowo promowała ten typ odzieży jako bieliznę. Bluza szybko przekształciła się jednak w mundurek szkolny – najpierw dla chłopców, a w późniejszym czasie także dla dziewczynek. Po kilkunastu latach, dokładnie w drugiej połowie lat 70., bluzy (wtedy jeszcze z logo szkoły) zaczęły być wykorzystywane przez młodzież podczas drobnych przestępstw, głównie napadów. Były wygodne, ale przede wszystkim pozwalały zachować anonimowość.

Kaptur bez wątpienia spopularyzowany został przez rozwój kultury hiphopowej. To właśnie wtedy bluza stała się pewnego rodzaju symbolem amerykańskiego getta.

Przyczyniło się to również do pewnej stygmatyzacji – bluzy zaczęły być bowiem w tym okresie kojarzone głównie z Latynosami oraz Afroamerykanami, którzy nie stronili od przestępstw. Obrazują to doskonale amerykańskie produkcje z lat 90., np. „Chłopaki z sąsiedztwa” Johna Singletona. Film opowiada historię trzech młodych mieszkańców getta, którzy za wszelką cenę chcą się wyrwać z domu. Jest również świetnym studium stylizacji noszonych przez ówczesną afroamerykańska młodzież. Grający jedną z głównych ról Ice Cube, poza oczywistą bluzą z kapturem, ma na sobie złote łańcuchy, czapeczki z daszkiem czy w końcu basicowe białe t-shirty, czyli wszystko, co możemy zobaczyć w najnowszych kolekcjach lansowanych przez największe domy mody. Problem w tym, że ich obecni odbiorcy to nie chłopaki z sąsiedztwa, a klienci z grubo wypchanym portfelem.

Chłopaki z sąsiedztwa (1991)

Pomimo wielu głosów nawołujących do zakazu noszenia bluz posiadających kaptur, do czego z pewnością przyczyniło się kilka głośnych przestępstw, odzież ta stawała się coraz popularniejsza. Nie pomogły nawet specjalne strefy, jakie powstały w Australii, do których nie miała prawa wejść żadna osoba mająca na sobie bluzę z kapturem. Do mainstreamu ten rodzaj odzieży trafił ostatecznie w latach 90. Trwale zapisał się w historii ubioru i stał się jednym z najpopularniejszych elementów garderoby, który nosimy obecnie niezależnie od rasy, poglądów czy stanu konta. Czy obecne trendy na zakładanie złotych tipsów czy noszenie bandan na głowie mają szansę powtórzyć tę historię? Ciężko prorokować, jednak wiele wskazuje na to, że nie. Po pierwsze brakuje im bez wątpienia uniwersalności, po drugie zaś wspomniane trendy przemycane są do popkultury zbyt agresywnie.

po prawej @yg__69

Jako przykład można w tym momencie podać jeden z artykułów, jaki ukazał się w zeszłym roku w internetowym wydaniu Vogue Beauty. Liana Satenstein opisywała w nim 5 najciekawszych trendów w manicure, jednym z nich były prace nowojorskiej manikiurzystki Sarah Nguyen. Przeraźliwie długie paznokcie ozdobione złotą biżuteria były zdaniem dziennikarki jednym z największych hitów sezonu. I nie było by w tym nic dziwnego, gdyby nie to, że w artykule nie pojawiło się ani słowo na temat tego, że trend ten dominował już w latach 90. i był ściśle związany afroamerykańskim środowiskiem.

po lewej: @VogueRunway

Gdy biedni ludzie kreują się na bogatszych, często spotyka ich za to krytyka, jednak ich działania są w pełni zrozumiałe. Co jednak, gdy ma miejsce odwrotne zjawisko? Być może wcale nie trzeba szukać powodów, dla których bogaci konsumenci sięgają po ciuchy kojarzone do tej pory z obciachem. Ich decyzje mogą być związane ze znudzeniem dotychczasowymi trendami czy kreowaniem własnej marki. Jednak modowe wybory bogatej klasy średniej nie muszą mieć żadnego ideologicznego podłoża i nie stanowi to żadnego problemu, bo ten tkwi zupełnie gdzie indziej. Problemem może być bowiem ignorancja, tych którzy przejmują cudze trendy, zapominając, a może po prostu specjalnie pomijając obszerny temat ich historii czy kultury, z jakiej się wywodzą. Niezwykle ważne jest to szczególnie w przypadku środowisk afroamerykańskich, których ogromny wkład w modę wciąż nie został należycie doceniony.

Tekst: Aleksandra Chruścielewska

FASHION