Krakowskie sharing is caring, czyli gdzie zjeść w grupie przyjaciół
1. Euskadi, ul. Brodzińskiego 4
Kuchnia baskijska w wydaniu właściciela i szefa kuchni Damiana Surowca. W kameralnym lokalu położonym na malowniczym Podgórzu rekomenduje się zamawianie po 3-4 tapas na osobę – ale gwarantujemy, że jak tylko przejrzycie menu, będziecie chcieli spróbować absolutnie wszystkiego. Nie możecie stąd wyjść bez zjedzenia ultradelikatnej ośmiornicy podanej z grillowanymi ziemniakami i prawdziwej hiszpańskiej tortilli, którą smażą tutaj, tylko zbliżając się do granicy ściętości. Z rzeczy sezonowych koniecznie weźcie bób w maślanym sosie, posypany skwarkami z hiszpańskiej szynki jamon, a także kwiat cukinii faszerowany kozim serem.
W Euskadi dostaniecie też kraba do zjedzenia w całości, który dzięki obsmażeniu w panierce staje się prawdziwym comfort foodem.
Po kolacji zjedzonej na Podgórzu zaczniecie się zastanawiać, jak szybko ogarnąć wycieczkę do kraju Basków, by powtórzyć tę wspaniałą gastronomiczną przygodę u samego jej źródła.
Do jednego z licznych kątów Placu Nowego przyciąga świeży zapach pieczywa – i o dziwo, nie ma on nic wspólnego z aromatem spalonych bułek z sąsiednich kultowych budek z zapiekankami. Całkiem młodziutkie bistro Bazaar oferuje nie tylko śniadania na bazie swoich wypieków (lub całkiem pokaźne, sycące na resztę dnia zestawy śniadaniowe), ale też fantastyczny koncept oparty na mini talerzykach za niewielką cenę.
Przyjdźcie tu w kilka osób i weźcie do podziału świetnego bakłażana duszonego w palonym maśle, aksamitnego matjasa (od znanych i lubianych Śledzi z Bornholmu!) w mięciutkiej bułeczce z bazaarowego pieca, młode marchewki z woka przygotowane na modłę arabską i na deserek frytki posypane serem Gruyer.
Oczywiście powyższy zestaw można potraktować jako wstęp do konkretów, w rolach których wystąpią klasyczny chłodnik, kanapka z pastrami ze świetną, lekko korzenną kiszoną kapustą i pokaźny gar muli w esencjonalnym, ostrym sosie. Ostrzegamy tylko, że wtedy postanowicie sobie już nigdy więcej nie zjeść niczego.
Karta Bazaaru opracowana jest na sezonowych produktach i przywołuje wspomnienia z dzieciństwa. To bardzo komfortowe, znajome smaki, podane w nieco odświeżonym wydaniu. Na pewno będziemy tu wracać!
Tajska restauracja położona na terenie uwielbianych przez wszystkich Dolnych Młynów. W Molam obsługa sama będzie zachęcać do wyboru dań w taki sposób, aby było możliwe podzielenie się nimi ze współbiesiadnikami. Ponadto całe wasze zamówienie wyląduje na środku stołu, by z góry nie przypisywać żadnego talerza do konkretnej osoby.
Póki jeszcze trwa sezon, w pierwszej kolejności na rozgrzewkę bierzcie stir fry z bobu z chilli, koperkiem, limonką i sosem rybnym. Cudny miks lokalno-azjatycki!
Potem już mogą wjechać klasyki: Mussaman Curry (pod tym adresem dostępne bez pasty krewetkowej, czyli w wersji wegańskiej!), Pad Mee Korat (czyli nieco lżejszą wersję klasycznego pad thaia) czy tatar bez tradycyjnego ogórka kiszonego i grzybków marynowanych, za to z zaskakującymi tajskimi dodatkami.
Osobno trzeba dodać, że Molam ma też świetnie wyposażony bar, więc w zasadzie można tu wpaść tylko na drinka, ale skoro w karcie tyle wspaniałości – to chyba nie warto ich ignorować.
Tym razem nie tylko Tajlandia, ale wciąż pozostajemy w klimatach dalekiej Azji, jak wskazuje sama nazwa kolejnego lokalu – Wschód Bar.
Do podziału macie tutaj szeroką gamę dań kuchni chińskiej, wietnamskiej czy japońskiej. Żeberka duszone w chińskim winie, „japońskie KFC”, czyli kara age w zestawie z azjatyckim colesławem, wontony, garnki curry i bao podawane po dwie sztuki. Absolutnie każdy w tej karcie znajdzie coś dla siebie, a i przy okazji podzieli się tym, co ma z sąsiadem.
Świetną opcją jest wyraźny podział karty na część mięsną i wegańską, dzięki czemu osoby o kompletnie różnych preferencjach dietetycznych mogą spokojnie spotkać się przy jednym stole.
Ciekawostką są też autorskie koktajle wyraźnie inspirowane wschodnimi przyprawami. Szkot w Tokio z sosem sojowym albo Kolipe z sake i tajską bazylią są szalenie intrygujące!
Na koniec wracamy nieco bliżej Europy – do kuchni gruzińskiej podawanej w Tbilisuri na Kazimierzu. Miłośnicy chaczapuri, chinkali i roladek z bakłażana wypełnionych przepyszną pastą orzechową dobrze wiedzą, że to są dania wprost stworzone do dzielenia się i długich posiedzeń przy wspólnym stole, podlanych sowitą ilością czerwonego wina.
Bierzcie zatem drożdżowe placki z serem i jajkiem i palcami rwijcie na kawałki, świetne do podziału będą też szaszłyki i przystawki z karty – duszony szpinak z orzechami włoskimi czy pieczarki zapiekane z serem imerytyńskim.
Pamiętajcie, że uczty gruzińskie trwają długo i nie biorą żadnych jeńców. Lepiej więc umówić się z przyjaciółmi w Tbilisuri, będąc porządnie wygłodniałym!
To w naszej opinii najlepsze miejsca do długich i smacznych posiedzeń z przyjaciółmi. Miejcie to na uwadze, gdy następnym razem ruszycie w Kraków dużą ekipą i dzielcie się z nami swoimi ulubionymi adresami!
Tekst: KG
Zdjęcie główne: fanpage Bar Wschód