Kulinarne oblicze Łodzi. Zobaczcie, gdzie zjeść i wypić w 2019
1. Beza
Beza to przede wszystkim butikowa cukiernia ze świetną kawą i bourbon barem. Zlokalizowana tuż przy Manufakturze, jest ostoją dla wszystkich, którzy prychają na widok Starbucksa czy innych masowych brandów z Manu. W Bezie czekają nas szykowne doznania. Duże witryny z widokiem na Pałac Poznańskiego pozwolą na mały flex z naszym cappuccino wśród pędzących za szybą przechodniów. Powoli bierzemy kęs deseru z czekoladą, bourbonem, sernikiem z zielonym pieprzem i solonym karmelem. Nam nie wypada się spieszyć, pośpiech nie jest wytworny.
Za piękne, nowoczesne słodkości odpowiada prawdziwy artysta dobrze znany w polskim cukiernictwie – Piotr Chylarecki.
Chętnie opowie wam o swoich najnowszych pomysłach przy codziennie uzupełnianej witrynce ze słodkimi pysznościami.
Beza to nie tylko słodycze. W karcie (i poza kartą) znajdziecie na miejscu wypiekane brioszki w ciekawych kompozycjach, autorskie pikle, śniadaniowe omlety i brunchowe quiche. Wieczorem warto wpaść na autorskie i klasyczne koktajle lub degustacje Bourbonów – szef baru jest w stanie ciekawie mówić o smakach, jakie możemy tu odkryć.
2. Zjadliwości
Jeśli tak jak ja, chciałbyś być wege, ale nie masz wystarczająco silnej woli, to w Zjadliwości pozwolą ci skutecznie zagłuszyć wyrzuty sumienia całkowicie wegańską kuchnią w wydaniu, które (uwaga) ma nawet smak. Do tego na miejscu często spotkasz uroczego gospodarza – labradora Cejlona. Kiedy talerzem sezonowej miski buddy składasz hołd naturze, głaszcząc przy tym przemiłego psiaka, to czujesz, jakbyś naprawdę robił coś dla Świata. Na początek dobre i to.
Podawane dania nie są nie tylko pyszne, ale też pięknie wyglądają. Czuć włożoną pracę i serce.
Ponieważ karta jest krótka i zmienia się bardzo często, warto zaglądać tu regularnie.
Latem możemy się cieszyć kuchnią roślinną w małym ogródku przy lokalu, a ścianka z kolorowym „muralem” świetnie nadaje się na tło do naszego wege insta story. Przecież wszyscy powinni wiedzieć, że bardzo staramy się być lepszym człowiekiem.
3. Fatamorgana
Księży Młyn to jedno z moich ulubionych miejsc w Łodzi. Piękne otoczenie z ceglanych famuł, starych, szeleszczących drzew i brukowanych uliczek. Blask dawnych czasów przywraca tu postępująca rewitalizacja. Przestrzeń po starych, fabrycznych sklepach zakładowych zagospodarowały trzy lokale: pierwsza prawdziwa francuska cukiernia w Łodzi – Maison, moto-kawiarnia dla fanów stalowych mustangów oraz Fatamorgana – świetna restauracja łącząca kuchnię lokalną z francuskim twistem, wykorzystując nowoczesne, fine diningowe metody, jak i tradycyjne podejście do kuchni.
Wnętrze wykorzystuje naturalny urok historycznego miejsca. Drewniane stropy, oryginalna mozaika na podłodze, ciężkie żeliwne drzwi. W ciepłe dni lunch podany przy stolikach na zewnątrz to prawdziwie łódzkie doznanie, w dobrym tego słowa znaczeniu. Obrazu dopełniają przechadzający się pracownicy okolicznych fabryk XXI-go wieku, którzy farbiarnie i przędzalnie zamienili na conference roomy i open space’y.
Karta jest krótka i zmienia się co dwa miesiące. Restauracja oferuje menu degustacyjne, lunche oraz weekendowe, 3-daniowe obiady za 50 złotych.
Na wyróżnienie zasługują również desery – zawsze wieloskładnikowe – gdzie nowoczesne i skomplikowane przeplata się z tradycją i prostotą.
Jeśli tylko z restauracyjnych głośników zniknie bootlegowy smooth jazz, a pojawi się prawdziwa muzyka, to będzie to lokal niemal idealny, gdyż tak jak czasy dawnych fabrykantów, tak i czasy Kennego G mamy już za sobą.
4. Aloha Poke
„Poke” po hawajsku znaczy „ciąć” i zazwyczaj słowo odnosi się do kawałków surowej, marynowanej ryby. Jeśli później położymy ją na lepkim ryżu, dodamy warzywa, orzechy i pyszne sosy, to mamy gotowy przepis na „Poke Bowl”, czyli główne danie nowego miejsca w centrum Łodzi. Trzeba dodać, że lokal jest nieco schowany i najłatwiej do niego trafić od strony ul. Kościuszki.
Być może są tacy, którzy pamiętają, że wcześniej był tu bar Pokusa. To był jeden z tych barów, który wyglądał jakby zabłądził i zamiast na drogę krajową w Borach Tucholskich trafił na główną aleję trzeciego największego miasta w Polsce. Zdarza się.
Całe szczęście, że dzisiaj jedyna pokusa w tym miejscu, to pyszne ryby skąpane w smakach umami, które można spróbować opisać jako nowoczesne, zdekonstruowane sushi w misce.
Miejsce prowadzą młodzi, fajni ludzie, którzy wcześniej podawali miseczki poke z food trucka w Norwegii. Oprócz dań rybnych można też spróbować ich interpretacji wietnamskiej zupy Pho.
Jest kilka powodów, dla których Dwa Przez Cztery jest winebarem innym niż wszystkie. Przede wszystkim obsługa – niejednokrotnie stałem przy ladzie, a opis moich potrzeb brzmiał w stylu: „pamiętasz trzy miesiące temu brałem takie wino… Chyba z północy Włoch, miało chyba czerwony napis na etykiecie i pachniało malinami… A może to było Hiszpańskie i miało z tyłu byka?”. Nikt mnie jeszcze nie wyrzucił za drzwi. Co więcej – zawsze w końcu znajduję „tę jedyną” butelkę, po którą przyszedłem. Ponadto sam dobór win uważam za bardzo udany.
Mnóstwo ciekawych smaków z małych winnic, w przystępnych cenach, bez pretensji i napinki.
Jest to też miejsce żyjące regularnymi eventami, w trakcie których można poznać wyjątkowe wina, jak i samych producentów zapraszanych przez Olę – twórcę conceptu winebaru.
Warto też dodać, że Dwa Przez Cztery właśnie przeniósł się na Pietrynę do nieco większego lokalu i połączył siły z fine diningową restauracją za ścianą Affogato, co zaowocowało specjalnie ułożoną kartą przekąsek na bardzo wysokim poziomie (np. krokiet z królika duszonego w rieslingu z estragonem pod pierożkiem z selera czy brandade z dorsza skrei z koperkowym majonezem i kiszoną marchewką).
Tekst: Mateusz „Smoku” Smoczyński