W Japonii brakuje sushi. To efekt problemów z zaopatrzeniem
Sushi to jedno z pierwszych skojarzeń, które przychodzą nam do głowy, gdy myślimy o Japonii. Tymczasem okazuje się, że sytuacja na tym rynku nie wygląda ostatnio różowo.
Po pierwsze: brakuje łososia.
W sushi używany jest łosoś hodowlany, który leci do Japonii z Norwegii. Zwykle podróżował przez Rosję, ale ta wprowadziła ograniczenia w przestrzeni powietrznej, a więc jego trasa wiedzie teraz przez… Zjednoczone Emiraty Arabskie. Dłuższa podróż obniża oczywiście świeżość ryby, a fakt, że lotów jest mniej – zmniejsza podaż. Obecnie 70 proc. łososi, które trafiają do Japonii, pochodzi z Chile i są to w dużej mierze ryby mrożone. Z Norwegii jest 20 proc., a 10 proc. z Rosji. W pierwszych czterech miesiącach tego roku import łososia do Japonii spadł o 10 proc. w stosunku do analogicznego okresu w ubiegłym roku, natomiast ceny wzrosły o 15 proc.
Ale problemy ze świeżym łososiem to jeszcze nie wszystko.
Brakuje także ikury, czyli kawioru z dzikiego łososia, który jest niezwykle popularny w japońskiej kuchni.
Ceny rosną jak na drożdżach i ma to związek nie tylko z wojną w Ukrainie. Podczas gdy w latach 2016-2020 za kilogram ikury płaciło się średnio 5,5 tys. jenów, w ubiegłym roku było to już ponad 7,3 tys. Ma to związek z wyraźnie zauważalnym spadkiem populacji dzikiego łososia. Programy wylęgu i zarybiania, które Japonia zapoczątkowała w latach 80., nie przyniosły oczekiwanego skutku. Trudno więc liczyć na to, że ceny ikury w najbliższym czasie spadną.
Rosnące ceny, a także poważne problemy z zaopatrzeniem sprawić mogą, że przyszłość sushi stanie pod znakiem zapytania.
Zdjęcie główne: Mahmoud Fawzy/Unsplash
Tekst: NS