Previous Slide Icon Next Slide Icon
Play Daily Button Pause Daily Button
Exit Daily Button

Your home is where you are – doświadczenie z Renault Trafic Wavecamper

Nie stawiam sobie żadnych celów, nie okupuję miejsc, nie zawłaszczam ich. Zatrzymuję się i ruszam, kiedy poczuję, że dość już tu byłem. Tylko i aż tyle. To mi daje podróżowanie samochodem.

Your home is where you are – głosi napis na bokach Renault Trafic Wavecamper i odkąd pamiętam jest to dla mnie najwyższa forma spędzania wolnego czasu. Kiedyś to był plecak z namiotem, który mogłem rozstawić byle gdzie w 5 minut. Z wiekiem jednak przestało mi się chcieć dźwigać za długo, moknąć za bardzo, albo zdawać się na innych. Stałem się bardziej wygodny i tak plecak, pociąg albo stopa zastąpił samochód, który daje po prostu nieporównanie większą niezależność. Dlatego musi być zwarty, sprytny i nie za duży. Przez wiele lat było nim szybkie kombi, które uzupełnione przetwornicą, dmuchanym materacem, a czasem hotelem sprawdzało się znakomicie. Później przyszedł czas na vana, a w pandemii na dużego 6-metrowego kampera z prysznicem, telewizorem, klimatyzacją i całą masą innych, czasem niepotrzebnych w podróży bajerów.

Prezentowany tutaj campervan Renault Trafic Wavecamper to kompromis między bogactwem wyposażenia dużego kampera, a kompaktowością auta codziennego.

 

W maju jak w garncu

15 stopni w dzień, 7 w nocy – taki mieliśmy maj, do tego pada i wieje, bo w tripa wybrałem się w momencie, gdy na zachodzie szalały wichury. Nie widziałem żadnej latającej krowy, ale za to kilka połamanych drzew. Jedyny widoczny walor takiej aury to piękne niebo malowane soczystymi granatami zestawione z rzepakową żółcią, która oblała północną Polskę obficie z uwagi na kryzys olejowy w spożywce. Ale kto myśli o takich bzdetach jak pogoda, gdy rusza w pierwszego roadtripa od 9 miesięcy? Nie ja. Jadę i jest dobrze. Wystarczy. Do tego mogę się zatrzymać, gdzie zechcę, bo za plecami podwójne łóżko, pełna lodówka, kuchenka gazowa i zapas wody, a w plecaku noż Beara Gryllsa i latarka czołówka. Jedzie mi się tak fantastycznie, że próbuje tym 2,5 tonowym vanem linii wyścigowej po pustych drogach Puszczy Piskiej. I tu Was zaskoczę, bo ten napędzany 2-litrowym turbodieselem 170 KM campervan prowadzi się całkiem przyzwoicie, a fotele pochodzą chyba z jakiegoś RS-a, bo mają doskonałe trzymanie boczne. Do tego nic z tyłu nie stuka i trzeszczy, co w prowadzeniu tego typu jednostek jest doświadczeniem wartym odnotowania, bo nowym. Cisza jak w zwykłym aucie osobowym. I tak dojeżdżam tu.

Banner Image
System foteli osadzonych na szynach pozwala dowolnie modyfikować przestrzeń z tyłu - chować, przesuwać, usuwać, a nawet dodawać kolejne i zamienić tego campervana w dostawczaka albo busa.


Tu już ciszy nie ma. Zewsząd dochodzi rechot żab, a na niebie wyraźnie widać zarys Drogi Mlecznej. Idę z psem na pomost, kilka głębokich wdechów przed snem i wracam szykować się do pierwszej nocki. Rozkładanie łóżka opanowałem jeszcze przed startem, żeby oszczędzić sobie gimnastyki po ciemku. Wystarczy złożyć oparcia drugiego rzędu foteli, przesunąć je na szynach (genialne rozwiązanie!) pod półkę i rozłożyć z niej 2-metrowe łóżko. To wszystko. Warto w tym miejscu zaznaczyć, że nawet po pełnym rozłożeniu łóżka mamy dostęp do wszystkich najważniejszych półek i schowków, a co najważniejsze kuchni, zlewu i lodówki. Robi się coraz zimniej od jeziora. Włączam ogrzewanie postojowe Webasto. Nie działa. Cały czas na konsoli wyskakuje błąd T12. Jest za późno na telefony, nie chce mi się sprawdzać bezpieczników. Nawet nie wiem, gdzie są. Mam dobry śpiwór, dam radę. Zajmę się tym rano, a może samo się naprawi… Tutaj dodam, że cały samochód wraz z zabudową Wavecamper podlega pełnej obsłudze gwarancyjnej Renault – w tym także instalacja Webasto. Wygodne.

Banner Image
Rytm podróży układa się z małych, na pozór nieistotnych czynności.

Rano budzi mnie stukot deszczu o karoserię. Jest zimno, wilgotno, może wręcz ponuro, ale to już ocena, którą na pewno da się szybko poprawić. Trzeba tylko ułożyć sobie plan. Najpierw śniadanie, później prysznic u znajomych z pobliskiego pensjonatu, kawa i będziemy myśleć dalej. Nie wymagam od siebie zbyt dużo za rano. Jakby co prysznic w tym vanie jest, ale został wymyślony dla bardziej sprzyjających warunków. Znajduje się za samochodem, pod otwartą, tylną klapa, do której przymocowany jest uchwyt, gdzie wkładamy kabel ze słuchawką zimnej wody i voile. Sprytne, ale dzisiaj z tego nie skorzystam. Otwieram zawór na butli gazowej umieszczonej w bagażniku, rozstawiam stolik, wyjmuję jedzenie. O proszę. Zapomniałem naczyń. I sztućców też. Mam tylko garnek, patelnię i nóż. Ech, zamiast jajecznicy, będą sadzone. Luz. Fantastycznie wyszły, aż zrobiłem zdjęcie. Patrzę na psa, on na mnie. Mówi chyba – Po co tu przyjechaliśmy w taką pogodę? Nawet jak wejdę do wody, to będę sechł 2 dni, a wcale mi się nie chce kąpać. Jest już stary i bardziej się nim przejmuję niż kiedyś. Dobra, cicho, zamykam furę i idziemy na prysznic i kawę.

Polacy ruszyli na zagraniczne wycieczki. Na Mazurach pusto.


Tam spotykam znajomą właścicielkę pensjonatu i chwilę rozmawiamy. Mówi, że wśród gospodarzy slowhopowych miejscówek panuje przerażenie, bo ludzie prawie wcale nie rezerwują miejsc na lato. Wcześniej o tej porze roku byli już prawie sold out, a teraz pustki. Dlaczego? – pytam. – Myślę, że nałożyły się 3 rzeczy – mówi. Po pierwsze szeroko otwarto granice po pandemii i ludzie ruszyli na wycieczki po świecie. Po drugie inflacja i wysokie stopy procentowe robią w wielu domach niemałe spustoszenie w budżecie, po trzecie w pandemii otworzyło się wiele nowych miejscówek, co zwiększyło konkurencję, a i ludzie pokupowali własne działki i teraz tam siedzą. Wyglądam za okno, tam już nie pada, tam leje i wskazuję to jako powód czwarty. Żegnamy się i ruszam do kampa pojeździć po miejscach, które znam od lat. Może do tego czasu przestanie padać? Do Sztynortu mam 40km. Przejeżdżam obok jeziora Dargin. Po lewej stronie w Kirsajtach jest plaża, zupełnie pusta. Zatrzymuję się tuż nad brzegiem wody, otwieram tylną klapę, rozkładam łóżko. Czas na drzemkę. Wieje, na jeziorze są fale, które chlupią o brzeg i błogo mnie usypiają. Budzę się 2 godziny później. Ruszam dalej, przejeżdżam przez Most Sztynorcki. W sezonie jest tu ruch jak na Marszałkowskiej, teraz pusto. Dojeżdżam do Sztynortu. Zęza zamknięta, Pruska Baba otwarta. Siadam do stolika, przeglądam menu. Odkładam i wychodzę. Ugotuję coś po drodze w kampie. Tylko gdzie ja właściwie jadę?

Banner Image
Idę o zakład, że wielu osobom lepiej jeździłoby się tym campervanem niż zwykłą osobówką albo niejednym SUVem.


Nie patrz na pogodę, jedź nad morze

Trzeciego dnia poddałem się i zjechałem do domu. Bo życie to sztuka odpuszczania prawda? Po konsultacji z serwisem nie udało się naprawić zdalnie Webasto, a temperatura w nocy spadała do 6 stopni. Odwiedziłem jeszcze po drodze Wilczy Szaniec, gdzie akurat odbywał się festyn gospodyń wiejskich. Śpiewy, tańce, browar i kiełbasa obok hitlerowskich bunkrów. Może to ten kwaśny kontrast ostatecznie mnie przegonił?

Wróciłem, wyspałem się, wygrzałem w wannie i dwa dni później znowu ruszyłem. Tym razem nad morze bez psa, ale z koleżanką, z którą lubię tak podróżować. Wyruszyliśmy w środku tygodnia z obowiązakami pracowymi za plecami. Do Łodzi lało, po niej przestało. Po drodze słuchaliśmy Dom Gucci, ale bardzo nas ta książka zmęczyła, bo to jedynie suchy zapis faktograficzny losów rodziny. Jakbym czytał Wikipedię. Już do niej nie wróciłem. Zatrzymam się tu jednak na moment, żeby docenić komfort, jaki nowy Trafic daje kierowcy. Mój model wyposażony był w opcjonalny system multimedialny EASY LINK i rzeczywiście obsługa jest bajecznie prosta i działa całkiem logicznie. Niestety ekran centralny czasem laguje, a jego rozdzielczość mogłaby być lepsza. Pamiętajmy jednak, że to van czyli jeszcze do niedawna półka wyżej od spartańskiego dostawczaka, a my tu mamy bluetooth, tempomat, pełną elektrykę (oprócz obrotowych siedzeń), asystenta pasa jazdy, czujniki świateł, 3 gniazdka mini USB, wcale nie ślamazarną automatyczną skrzynię biegów i fantastyczną pozycję za kierownicą na wspomnianych już wcześniej wygodnych fotelach z podłokietnikami. 500 km do Lubiatowa połknęliśmy w niespełna 5 godzin. Oprócz nas na parkingu tuż nad samym morzem – to chyba jedyne takie miejsce na wybrzeżu – stał jeszcze jeden kamper. Rano przywitało nas słońce, choć apka w telefonie mówiła o deszczach.

Nie umiem pracować w czasie podróży, ale są tacy, którzy to potrafią i tutaj mogą.


Czy da się tak pracować?

Teoretycznie tak, bo prawie cała powierzchnia kraju pokryta jest już zasięgiem 5G albo LTE, campervan ma przetwornicę, dzięki której na postoju, bez wpinania kabla zewnętrznego mamy prąd 230V, a przestrzeń, jak pisałem wcześniej, można dowolnie aranżować. A jak to wygląda w praktyce? Najpewniej różnie w zależności od osoby. Są ludzie, którzy potrafią spać w samolocie i tacy, którzy oka nie zmrużą. Są tacy, którzy potrafią pracować w dowolnym miejscu i tacy, którzy do skupienia potrzebują swojej stałej przestrzeni. Ja należę do tej drugiej grupy. Oczywiście są czynności, które mogę, bo muszę wykonywać w takim mobilnym biurze, ale to na pewno nie jest ten sam work flow, który mam codziennie w swoim gabinecie. Tutaj za dużo rzeczy przykuwa moją uwagę. O! przyjechał właśnie kolejny kamper, zerknę, co tam mają w środku. Wyjmują deski. Kite czy windsurfing? A ten pies obok jest ich? Ciekawe, czy otworzyli już sklep? Zjadłbym drożdżówkę, bo najlepiej smakują nad morzem. W sumie to zawsze chciałem pojeździć quadem po plaży. Itd, itd.. Myśl goni myśl, z nich powstają pomysły i plany na resztę dnia. I na pewno nie te związane z pracą. Dla mnie wyprawa samochodem zawsze jest czasem akumulacji doświadczeń, z których dopiero później powstaje jakiś wynik. Albo nie.

Banner Image
Banner Image

Przejechałem ponad 3 tysiące kilometrów w dzień i w nocy, w słońcu i deszczu. Spędziłem trochę czasu sam, z rodziną, znajomymi w wielu rożnych miejscach. Bez samochodu byłoby to niemożliwe, albo nie tak wygodnie niezobowiązujące. Zawsze miałem opcję, poczucie pełnej niezależności, wolności. Za to najbardziej kocham taki sposób odkrywania świata. Nie stawiam sobie żadnych celów, nie okupuję miejsc, nie zawłaszczam ich. Zatrzymuję się i ruszam, kiedy poczuję, że dość już tu byłem. Tylko i aż tyle. I na koniec każdej takiej wyprawy czuję w kościach, że coś przeżyłem.

Tekst: KJ
Fot. wszystkie zdjęcia wykonane Samsung Galaxy S22 Ultra
więcej o modelu: wavecamper.pl

 

MOTO