Nowozelandzkie miasteczko chce zakazać kotów, aby chronić zwierzęta

Władze miasteczka twierdzą, że koty są drapieżnikami i zabijają lokalne gatunki zwierząt.
.get_the_title().

Omaui to niewielkie miasteczko położone na południowym wybrzeżu Nowej Zelandii. Mieszka w nim zaledwie 35 osób i siedem czy osiem kotów domowych. Okazuje się, że już wkrótce może się to zmienić – przynajmniej jeśli chodzi o koty, bo nowy plan związany z ochroną przyrody zakłada, że w Omaui nie będzie na nie miejsca.

Jak sądzą władze miasteczka, koty każdego roku sieją spustoszenie wśród lokalnej fauny – ptaków, ssaków czy gadów.

Dlatego też, zdaniem władz, powinno się zrobić z nimi porządek. Należy zacząć od zarejestrowania, wysterylizowania i zachipowania istniejących kotów, aby zawsze można było określić ich położenie. Na dopełnienie tych procedur właściciele, jeśli prawo wejdzie w życie, będą mieć pół roku. Po upływie sześciu miesięcy mieszkańcy miasteczka nie będą mogli sprawić sobie kolejnego kota, na przykład w przypadku śmierci swego pupila. Kotów nie mogą mieć także osoby, które zamierzają przeprowadzić się do Omaui.

Oczywiście planowane prawo zdążyło już wzbudzić wiele kontrowersji. Mieszkańcy miasteczka uważają swoje koty za część rodziny, a plany miasta wydają im się barbarzyńskie. Z drugiej strony władze są zdania, że nadszedł czas, aby ludzie zaczęli traktować koty podobnie do psów. Szczególnie że koty, które chodzą gdzie chcą, przyczyniają się w Omaui do śmierci innych zwierząt. To zresztą problem, z którym boryka się cała Nowa Zelandia.

Wiele gatunków zwierząt – koty, myszy czy szczury – kolonizatorzy sprowadzili tam stosunkowo niedawno, bo około 200 lat temu. Lokalna fauna nie zdążyła się więc do nich przystosować i na nowozelandzkiej ziemi stały się drapieżnikami.

Tymczasem na terenie Nowej Zelandii żyje aż 668 zagrożonych gatunków zwierząt. Liczba kiwi – ptaków będących symbolem kraju – wynosiła kiedyś kilka milionów, a obecnie spadła do 68 tys. i każdego roku spada o kolejne 2 proc. Powodem wymierania kiwi są m.in. właśnie drapieżniki. Plan ochrony rodzimych gatunków przed gatunkami inwazyjnymi pojawił się w Nowej Zelandii już 2 lata temu. Kraj zapowiedział wówczas, że do 2050 roku znikną z niego wszelkie drapieżniki, do których zaliczane są szczury, oposy czy gronostaje. Wygląda na to, że wojna wypowiedziana została właśnie także kotom. Tymczasem miłośnicy zwierząt są zdania, że do wymierania lokalnych gatunków bardziej niż koty przyczyniają się czynniki, za które odpowiada człowiek – jak wylesienie czy zanieczyszczenie powietrza.

Źródło: New York Times, Wp.pl, Polityka

SURPRISE