Previous Slide Icon Next Slide Icon
Play Daily Button Pause Daily Button
Exit Daily Button

Obraźliwy czy do bólu szczery? Ilustrator Joan Cornellà obnaża absurdy rzeczywistości

Jeszcze do niedawna komicy równo wylewali kubły zimnej wody na wszystkie grupy społeczne. Komedii nie zagłuszyły wojny, zmiany polityczne ani nasz rodzimy PRL. Czy może to zrobić poprawność polityczna i kultura „woke”? Hiszpański rysownik Joan Cornellà gwiżdże na poprawność polityczną i w pastelowych barwach serwuje mroczną prawdę o współczesnym społeczeństwie.
.get_the_title().

Czy to możliwe, że niedługo doczekamy zmierzchu filmowej komedii, a z gazet znikną rysunki satyryczne? Trudno sobie to wyobrazić, ale pogodzenie poprawności politycznej i satyry staje się coraz trudniejszym zadaniem. Stworzenie komedii, komiksu czy jakiejkolwiek innej formy mającej na celu obśmianie naszych przywar tak, by nikogo nie obrazić, bywa niekiedy karkołomne.

Są jednak tacy, którym wciąż udaje się spojrzeć na świat przymrużeniem oka, obnażyć nasze najgorsze cechy i najbardziej absurdalne trendy.

Urodzony w Barcelonie Joan Cornellà Vázquez jest rysownikiem słynącym z surrealistycznego poczucia humoru.

Jego twórczość jest często opisywana jako niepokojąca lub wręcz obraźliwa. Za pomocą uproszczonej wizualnie formy komentuje złowrogą i ponurą stronę ludzkiej natury. Jego rysunkowe historie są tak absurdalne, że trudno przejść obok nich obojętnie. Budzą niesmak, oburzenie i złość, bo dla Cornelli nie ma świętości.

Wszystko, począwszy od nienaturalnego przywiązania do mediów społecznościowych, przez pornografię, po tematy polityczne i społeczne, takie jak aborcja, uzależnienia i kwestie płci – w jego ocenie nic nie podlega cenzurze. Na pierwszy rzut oka prace tego artysty wydają się lekkie i zabawne, bo wszystkie postacie mają szeroki uśmiech, a całość ilustracji jest utrzymana w jasnych, cukierkowych kolorach. Scenki przywodzą na myśl reklamy z lat 50. lub popularne ulotki dotyczące bezpieczeństwa, rozdawane pasażerom samolotów przez linie lotnicze. Bohaterem jest zwykle przeciętny biały mężczyzna, uwikłany w dziwaczne, przerysowane historie. Ta celowa groteska zwraca uwagę na ważne tematy i „choroby”, jakie toczą ludzkość. – Wierzę, że istnieje równość dla całej ludzkości. Wszyscy jesteśmy do niczego – powtarza ilustrator. Wiara w to, że przemilczenie pewnych zjawisk cokolwiek zmieni, jest myśleniem życzeniowym i na pewno nie przyniesie żadnych korzyści uciśnionej grupie. Ostatnio mnożą się tematy, o których mówić nie wypada, a odważni muszą liczyć się z konsekwencjami. Joan Cornella niespecjalnie przejmuje się tym, co wypada, karmiąc widza wyłącznie „niewłaściwymi” obrazami.

Twórczość katalońskiego artysty jest nihilistyczna i prowokująca, nie stroni od przedstawień samobójstwa, biedy, kalectwa, degradacji środowiska czy wszechobecnych krwawych i skatologicznych urazów.

Cornellà nie jest buntownikiem świata sztuki, stroniącym od rozgłosu i mediów społecznościowych. Pracował dla „The New York Times”, projektował okładki albumów muzycznych, posiada również własną linię gadżetów, takich jak koszulki czy winylowe figurki. Ma też prężnie działające konta na Instagramie i Facebooku.

Okazuje się jednak, że nawet Joan jako artysta nie pozostaje bezkarny w oczach opinii publicznej i wszechobecnej cenzury – jego konta w mediach społecznościowych są notorycznie zawieszane i banowane. Facebook i Instagram mają podobne zasady, szczególnie jeśli chodzi o treści o charakterze seksualnym, co zmusiło artystę do pikselizacji pewnych elementów jego grafik, by uniknąć zawieszania profilu.

Mimo jawnej pogardy wobec mediów, internetu i kupczenia prywatnością, Cornellà publikuje na swoich profilach, traktując je z jednej strony jako wirtualne galerie, a z drugiej jako eksperyment badający granice demokracji i wolności wypowiedzi.

Trudno zaprzeczyć, że codzienność jest brutalna, a desperacja i porażka towarzyszą nam na co dzień i raczej nic tego nie zmieni – najlepsze, co możemy zrobić, to po prostu się z tego śmiać.

Zdjęcie główne: Joan Cornellà / I’M GOOD THANKS / artsy.net
Tekst: Anna Puszczewicz-Siodłok

SURPRISE