Previous Slide Icon Next Slide Icon
Play Daily Button Pause Daily Button
Exit Daily Button

Częstochowa – niezręczne ciarki wstydu w rytmie Alleluja

Z jednej strony monumentalne i imponujące sakralne budowle. Z drugiej – bieda, ruiny i odrapane mury. Co jest nie tak z Częstochową?
.get_the_title().

Jeśli cnota skromności jest jedną z ważniejszych spośród tych, które powinny przyświecać katolikom, już samo zagospodarowanie przestrzenne dzisiejszej Częstochowy stanowi istną herezję. Oczywiście, ten swoisty świątynny kompleks, z Jasną Górą na czele, dla wielu wierzących osób (a zwłaszcza tych dotkniętych w życiu przez nieszczęście czy chorobę) to przede wszystkim miejsce nadziei. Nadziei, że prośby o pomyślność i błogosławieństwo złożone pod cieszącym się mianem świętego obrazem Matki Boskiej Częstochowskiej zostaną wysłuchane. I, niezależnie od poglądów, jak najbardziej trzeba to uszanować. Tyle tylko, że przyglądając się temu, w jakim stanie jest Częstochowa jako miasto, tamtejsza polityka budzi niestety wrażenie wyrachowanego żerowania na wspomnianym ludzkim nieszczęściu, przy jednoczesnym ignorowaniu „tutejszych”, którzy mniejszego lub większego dyskomfortu doświadczają każdego dnia tuż pod nosem.

Odrapane mury, bieda, zdezelowane ławki, nierówne chodniki, ludzie, których wolnorynkowa rzeczywistość wyrzuciła na bruk. Taki obraz miasta rysuje się dla przygodnego turysty, który zdecyduje się zboczyć na chwilę z głównego miejskiego traktu, jakim jest – a jakże – Aleja Najświętszej Maryi Panny i pobuszować trochę w bocznych uliczkach.

Obrazki te wyjątkowo niezręcznie kontrastują z utrzymanymi w doskonałym stanie, pełnymi przepychu kościołami, bazylikami, pomnikami, na które można natknąć się na każdym kroku. Dochodzi więc do absurdalnej sytuacji – monumentalne i robiące ogromne wrażenie budowle (np. przepiękna Bazylika archikatedralna Świętej Rodziny) dosłownie graniczą z zapuszczonymi obiektami i obskurnymi alejkami, w które strach zapuszczać się samemu po zmroku. Wygląda to tak, jakby czas po prostu się tu zatrzymał, i gdyby Robert Zemeckis chciał kolejny „Powrót do przyszłości” nakręcić w klimacie PRL-u, nie musiałby nawet inwestować w scenografię.

fot. czestochowa.simis.pl

Pal licho już nawet to wszystko z polskiej perspektywy, do absurdów na każdym kroku można u nas przywyknąć, ale nie zapominajmy, że Częstochowę w związku z pielgrzymkami rokrocznie odwiedzają lawinowo zagraniczni turyści (co, z pozytywów, napędza koniunkturę). W 2016 roku, w zawrotnej całościowej liczbie 4,5 mln pielgrzymów, znalazły się tysiące osób z aż 82 krajów świata. Po odwiedzeniu Jasnej Góry ci ludzie muszą gdzieś spać, coś jeść i siłą rzeczy także oni – chyba że odgórnie organizowane wycieczki starannie dbają o dobór trasy, serwując wersję demo tego, co dzieje się w Korei Północnej – natrafiają w końcu na to, co kryje się gdzieś w cieniu witraży, wież, ołtarzy i kaplic. Ciekawe, co muszą sobie wtedy myśleć i czy ta architektoniczna schizofrenia nie zapala im w głowie ostrzegawczej lampki.

Niestety także sama Jasna Góra potęguje jeszcze nieprzyjemne wrażenie wykorzystywania religii jako biznesowego paliwa.

Oczywiście, cały niezwykle ważny z historycznego punktu widzenia, otoczony parkami kompleks jest pięknie utrzymany i pozwala poczuć się niczym w progach opactwa znanego z „Imienia róży”. Tyle tylko, że i tu wśród kolejnych złoceń, pomników, armat czy intrygująco wkomponowanych w krajobraz stacji drogi krzyżowej poukrywane są punkty, z których w pasywno-agresywny (a czasem i zupełnie ostentacyjny) sposób wyłania się ręką z „prośbą” o ofiarę. Mając w pamięci odstraszający Stary Rynek, stan wylotówki na Opole czy rozklekotane wiaty przystankowe, znów pojawia się w takich chwilach to dziwne, niezręczne uczucie, że coś tu jest nie w porządku, że coś się już bardzo mocno burzy.

fot. zabytek.pl

Żeby nie było, to nie jest jednostronny diss na Częstochowę. Od każdej tendencji są przecież odstępstwa, więc znajdziemy tu też miejsca naprawdę urokliwe, zwłaszcza jeśli chodzi o przyrodę. Przykładem jest choćby usytuowany na obrzeżach Las Aniołowski (którego oznaczenie pozostawia jednak wiele do życzenia) – długa przechadzka wśród natury po pomysłowo poprowadzonych ścieżkach i przy ptasim akompaniamencie to sama radość. Mieszkańcy z pewnością znają też wiele własnych, skromnych i wartych odwiedzenia kącików, ale niestety, dla kogoś z zewnątrz, kto nieopatrznie skieruje swoje kroki wbrew przewidzianej turystycznej linii programowej, nie ma to żadnego znaczenia, bo od razu trafia w krainę mroku. W jakiejś długoterminowej strategii rozwojowej wypadałoby z tym coś zrobić.

Raptem 8 lipca doszło też w mieście do innego absurdu. Po raz pierwszy w historii zorganizowano w nim (zaskakująco liczebny) marsz równości. Przypomnijmy – w mieście, w którym niemal wszędzie w zasięgu wzroku majaczy jakiś kościół, a w przestrzeni publicznej wprost można natknąć się na populistyczne hasła typu „Bóg, Honor, Ojczyzna”.

Trudno nie potraktować tej manifestacji w kategoriach prowokacji, która zresztą (a to niespodzianka) szybko doczekała się agresywnego odporu ze strony lokalnej i chętnej na radykalne spory „frakcji konserwatywnej”. A takie powierzchowne ideologiczne zderzanie wody z ogniem w miejscu, które nigdy raczej nie zmieni swojej specyfiki, za to przy mądrej rewitalizacji mogłoby naprawdę ciekawie rozkwitnąć, chyba nawet bardziej szkodzi niż pomaga, bo sprzyja jeszcze większemu narastaniu międzyludzkiej nienawiści.

Jeśli Częstochowa byłaby festiwalem muzycznym – można odrobinę utożsamić ją z Szgiet. On też, choć organizowany na Węgrzech, jest przygotowywany głównie z myślą o przyjezdnych (zagranicznych gości jest tam co roku więcej niż miejscowych). Tyle tylko, że tu nie mówimy o cyklicznej imprezie, a miejscu, w którym codziennie toczy się życie, a nie każdy (jak taksówkarze, hotelarze, sprzedawcy) jest beneficjentem bieżącej polityki. Byłoby dobrze, gdyby w dłuższej perspektywie jakaś elementarna równowaga choć w małym stopniu została tu w najbardziej wymagających tego miejscach przywrócona. Oglądanie zdezelowanych, sypiących się budynków bezpośrednio graniczących z imponującymi wizualnie świątyniami nie jest fajne.

Tekst: WM

TRAVEL