Koniec tanich imprezowni dla backpackersów. Tajlandia chce zmienić swój model turystyki na bardziej zrównoważony
Wyspa Koh Phangan to obowiązkowy przystanek wielu backpackersów i imprezowniczów. Jeszcze w latach 80. jawiła się ona jako bardziej atrakcyjna – „dzika” i „autentyczna” – alternatywa dla innych pobliskich wysp, które dosięgnęła już komercjalizacja wynikająca z dynamicznego rozwoju masowej turystyki. Koh Phangan kusiło więc hipisowskim klimatem, przyciągało miłośników dziewiczej natury czy podróżników, których nie zniechęcał brak elektryczności. W takich właśnie okolicznościach odwiedzający Koh Phangan przed trzydziestoma laty bawili się na plaży, tańcząc w świetle księżyca.
Opowieści o magii tego miejsca szybko się rozeszły – niedługo później przewodniki rozpisywały się o wyspie, a uczestnictwo w tamtejszym Full Moon Party stale trafiało na bucket listy młodych podróżników.
Nietrudno zgadnąć, że wyspa stała się ofiarą własnego sukcesu. Mimo że ogromna większość mieszkańców Koh Phangan żyje z turystyki, nie są oni zadowoleni z kierunku, w jakim ona poszła. Większość wizyt na wyspie to pobyty zaledwie kilkudniowe – turyści zaglądają tu, żeby poimprezować i lecą dalej, bo na trasie podróży po regionie przystanków jest wiele. Podróżują z ograniczonym budżetem, wybierając zwykle najtańsze noclegi, a nie pozostawiają po sobie nic oprócz zaśmieconych plaż. Dodatkowo, ze względu na ogromną popularność turystyki imprezowej, Koh Phangan przyciągnęła gangi handlujące alkoholem i narkotykami, co przełożyło się na wzrost przemocy na wsypie. Do tragicznego wydarzenia doszło w 2013 roku, kiedy w związku z porachunkami grup przestępczych zginął w wyniku postrzału brytyjski turysta.
Odkąd z początkiem pandemii koronawirusa Tajlandia zamknęła się na turystów, Koh Phangan po raz pierwszy od lat przypomina to spokojne, pełne zachwycającej przyrody miejsce, które 30 lat temu zaczęli podbijać przyjezdni z zachodu. Mimo że sytuacja lokalnych mieszkańców jest obecnie niezwykle trudna, wydają się oni doceniać ten okres, w którym wyspa, jak i oni sami mogą odetchnąć. I choć wyczekują powrotu obcokrajowców, chcą, aby turystyka odbywała się teraz na nowych, bardziej zrównoważonych zasadach.
Ideą jest odejście od modelu turystyki kilkudniowej, niskobudżetowej i imprezowej. Właściciele lokalnych pensjonatów chcieliby teraz stawiać na pobyty nawet kilkutygodniowe.
Ze względu zarówno na kwestie środowiskowe, jak i ryzyko zakażenia wynikające z częstych podróży bardzo możliwe, że będziemy coraz bardziej skłonni do spędzenia dłuższych wakacji w jednym miejscu. Mieszkańcy Koh Pha Ngan zauważają, że takie kilkutygodniowe pobyty pozwoliłyby odwiedzającym na prawdziwe poznanie miejsca i lokalnej społeczności, na wytworzenie pewnego rodzaju więzi, co stanowiłoby obopólną korzyść. Priorytety długoterminowych turystów są też na pewno inne niż w przypadku backpackersów. Mieszkańcy wyspy liczą więc, że scena imprezowa zostanie ograniczona, za to rozwinie się sektor usług kosmetycznych i medycznych oraz ekoturystyka.
Koh Phangan nie jest odosobnionym w skali kraju przypadkiem. Nie ma wątpliwości co do tego, że rozwój turystyki wymknął się z Tajlandii spod kontroli, dlatego sytuacja wywołana pandemią koronawirusa tylko przyczyni się do głębokich zmian w sektorze.
Póki co tajski rząd mówi o stopniowym otwieraniu niektórych regionów kraju na turystów, ale ich liczby miałyby być ograniczone do 1200 miesięcznie.
Ceny lotów przez jakiś czas pewnie utrzymywać się będą na wysokim poziomie, a po przylocie obowiązkowe będzie odbycie w Tajlandii 14-dniowej kwarantanny. Powrót masowej turystyki jest więc póki co i tak mało prawdopodobny.
Zdjęcie główne: Daniel Bull / BBC
Tekst: Agata Dawid