Na kwestie zmian klimatu powinniśmy spojrzeć zupełnie inaczej

Zrzućmy z siebie to paraliżujące i demotywujące poczucie winy, że to my zniszczyliśmy ten świat. Jesteśmy częścią tego świata jak wszystko to, co wytworzyliśmy.
.get_the_title().

Na zmiany klimatu spowodowane działalnością człowieka zwykliśmy patrzeć jak na czynnik zewnętrzny, jak gdyby Ziemia fantastycznie sobie funkcjonowała w stabilnej ekosystemowej banieczce, a zły truciciel, człowiek przyszedł i wszystko popsuł. Skąd przyszedł? No właśnie. Przecież człowiek jest elementem tej układanki tak samo jak wulkan, prąd morski, albo asteroida, które kiedyś w historii również były przyczyną zmian klimatu.

Nasza obecność i działalność to również element ewolucji, naturalnego procesu, który ma swoje skutki.

W skali większej czasowo trudno te skutki jednoznacznie oceniać, bo czym są nasze dzisiejsze emisje krakowskich kopciuchów w porównaniu do wybuchu wulkanu Tambora w 1815 roku, którego erupcja utworzyła aerozole siarczanowe w stratosferze, odbijające promieniowanie słoneczne, obniżając w ten sposób temperatury na całym świecie do tego stopnia, że spowodowały małą epokę lodowcową – więcej pisaliśmy o niej tutaj. – Bo wulkan jest naturalny, a wyprodukowany przez człowieka kopciuch nie – ktoś powie. To niewłaściwe i krzywdzące dla nas samych rozumowanie. Wytwory ludzkiej obecności na Ziemi i cała technologia to elementy naturalnego procesu, który odbywa się na Ziemi od miliardów lat. Nie ma w nich niczego absolutnie nienaturalnego. Już w XIX wieku część filozofów i naukowców, jak choćby Piotr Kropotkin, rosyjski geograf i biolog podkreślali, że ludzkie życie społeczne i jednostkowe są wynikiem naturalnych procesów biologicznych, podobnie jak rozwój kwiatów czy życie społeczne mrówek, a moralność i współpraca są jak wszystko dookoła produktami ewolucji biologicznej.

Dlatego zrzućmy z siebie to paraliżujące i demotywujące poczucie winy, że to my zniszczyliśmy ten świat.

Zamiast tego przyznajmy, że w skali całej ludzkiej populacji jesteśmy cywilizacją dość prymitywną, dalece zróżnicowaną na bardzo wczesnym etapie rozwoju – globalną dopiero od 1946, kiedy to rakieta V-2 wystrzelona z poligonu White Sands w stanie Nowy Meksyk zrobiła pierwsze zdjęcie kuli ziemskiej. Od tamtej pory nie minęło jeszcze nawet 100 lat.

 

Według zaproponowanej w 1964 roku przez radzieckiego astrofizyka Nikołaja Kardaszewa skali klasyfikacji cywilizacji, która ocenia ją na podstawie ilości energii, jaką jest w stanie pozyskać i wykorzystać, obecnie ludzkość znajduje się na poziomie 0,72, co oznacza, że wciąż nie osiągnęliśmy statusu cywilizacji planetarnej.

Szacuje się, że do typu I (wykorzystuje całą energię dostępną na swojej macierzystej planecie, w tym energię geotermalną, słoneczną i wiatrową), dojdziemy dopiero w ciągu 100–200 lat, jeśli rozwój technologiczny i energetyczny będzie postępował w obecnym tempie. Pamiętajmy jednak, że rozwój ludzkości na świecie nigdy nie przebiegał w sposób liniowy – podobnie jak liczba populacji – dlatego nie zakładajmy, że kolejne etapy tego procesu będą odbywały tak spokojnie jak ostatnie 70 lat w Europie.

Czekają nas dynamiczne czasy niełatwych wyborów.

Zmiany Klimatu