Bogaci Amerykanie kontra koronawirus. Bunkry, odludzie i prywatne samoloty
Dystansowanie społeczne to bardzo istotny czynnik, który pomoże ograniczyć rozprzestrzenianie się koronawirusa. Jednak siedząc kolejny dzień w tym samym pokoju, możemy z łatwością pozazdrościć nie tylko tym, którzy mają do swej dyspozycji ogromne rezydencje, ale też posiadaczom domów z ogrodem. Bycie bogatym wiąże sięz szeregiem przywilejów, które w przypadku pandemii widać jak na dłoni. W Stanach Zjednoczonych znacząco wzrosło ostatnio zapotrzebowanie na prywatne odrzutowce.
Firmy, które zajmują się ich wynajmem, odnotowały ogromny wzrost zainteresowania – w przypadku Jettly chętnych jest aż dwa razy więcej niż zwykle.
Do tego są oni gotowi zapłacić więcej – nawet 10-15 tys. dolarów za godzinę, podczas gdy dotychczasowy koszt godzinnego wynajmu wynosił ok. 5 tys. dolarów. – Dużo zleceń to takie w rodzaju „chcę zabrać swoje dzieci ze szkoły do domu” albo „mam starszych rodziców w Nowym Jorku i dom w miejscu, gdzie jest cieplej, chciałbym ich tam zabrać jak najszybciej”. Wielu ludzi chce przemieszczać się do miejsc, w których – jak sądzą – będzie lepiej – mówi w rozmowie z „Motherboard” Daniel Hirschhorn z Luxury Aircraft Solution.
A gdzie może być lepiej? Na przykład w luksusowym domu na odludziu, gdzie nie dosięgną nas cudze zarazki. Jak podaje „Guardian”, popularnym miejscem wśród miliarderów z Doliny Krzemowej jest Nowa Zelandia. Nic dziwnego – tamta część świata wydawała się bezpieczniejsza co najmniej od czasów powieści Nevila Shute’a „Ostatni brzeg”. W powieści, w wyniku wojny nuklearnej, Australia stała się jedynym miejscem na Ziemi, gdzie w dalszym ciągu istniało życie – ostatnie pożary z pewnością obniżyły jej rating wśród osób szykujących się na wypadek apokalipsy, a więc Nowa Zelandia wydaje się absolutnie naturalnym wyborem.
Poza tym w grę wchodzą oczywiście wszystkie odosobnione miejsca – góry, lasy i wszelkie mało zaludnione tereny.
Są też bunkry – pisaliśmy już kiedyś o tym, że amerykańscy miliarderzy je uwielbiają. Ci, którzy nie zdążyli wybudować własnych, mogą kupić apartament w dzielonym schronie. Popularnością cieszą się oferta firmy Vivos Group. W środku jednego z jej bunkrów, który znajduje się w Kansas, zmieści się 75 osób, a oprócz nich biblioteka, bar, kino, ściana do wspinaczki i oczywiście w pełni przeszkolona obsługa. Koszt luksusowego apartamentu to od 1,5 do 4,5 mln dolarów.
Powyższe przypadki należą raczej do kategorii „kto bogatemu zabroni”. Problem pojawia się jednak, kiedy okazuje się, że to bogaci i sławni Amerykanie mają większe szanse na to, by zrobić test na zakażenie koronawirusem.
Podczas gdy zwykli obywatele Stanów mają utrudniony dostęp do testów, część bogatych i sławnych robi je nawet wtedy, gdy nie wykazuje żadnych symptomów koronawirusa – donosi „New York Times”.
Gwiazdy chwalą się na Instagramie wynikami tak jakby był to nowy trend. Wykupują maseczki, choć wciąż ich brakuje, organizują sobie prywatną opiekę lekarską i nabywają respiratory – tak na wszelki wypadek. Jako że koronawirus atakuje płuca, respiratory są obecnie niezwykle potrzebne w szpitalach. Sprzętu brakuje, a firmy nie nadążają z produkcją. Na szczęście nie zawsze klienci indywidualni mogą liczyć na zakup deficytowego sprzętu – firma Ventec, produkująca przenośne respiratory, do obsługi których potrzebna jest tylko jedna osoba, zadeklarowała na przykład, że nie będzie realizować takich zamówień. W sytuacji pandemii kolejny raz potwierdza się to, co wiemy już od dawna – znaczna część bogatych żyje w zupełnie innym świecie niż nasz.
Zdjęcia: Vivos Shelters
Tekst: NS