Czy Gdańsk zmienia się w Barcelonę?
Barcelona to miasto, które padło ofiarą turystyki na masową skalę. Jak podają władze, w 2016 roku stolicę Katalonii odwiedziło ponad 30 mln turystów, przy czym liczba stałych mieszkańców wynosi ponad 16 razy mniej, bo 1,8 mln osób. Sprzeciw mieszkańców w krótkim czasie przerodził się w masowe protesty. Na ulicach pojawiły się transparenty, plakaty i graffiti wyrażające niechęć i wrogość wobec przyjezdnych. Królowały hasła “Turyści do domu!” i “Barcelona nie jest na sprzedaż!”.
Nastroje społeczne znalazły swoje odbicie również w lokalnej polityce – w 2015 roku burmistrzem została Ada Colau, aktywistka działająca na rzecz ograniczenia postępującej turystyfikacji miasta.
Związane z turystyką problemy – takie jak tłumy na ulicach, korki na drogach czy zatłoczone plaże – to tylko wierzchołek góry. Masowa ilość odwiedzających pociąga za sobą szereg konsekwencji, które każdego dnia odczuwają mieszkańcy.
Gdańsk zamieszkują ok. 464 tys. ludzi. W 2017 roku liczba odwiedzających wyniosła prawie 6 razy więcej – dokładnie 2 660 306 osób. Już w tym momencie dostrzegalne są w Gdańsku najpoważniejsze trudności związane z masową turystyką, które doprowadziły mieszkańców Barcelony na krawędzie wytrzymałości.
Jak przekonują badacze protestów miejskich związanych z nieograniczoną turystyką, Joanna Kowalczyk-Anioł z Uniwersytetu Łódzkiego i Piotr Zmyślony z Uniwersytetu Ekonomicznego w Poznaniu, masowa turystyka niesie ze sobą szereg problemów, które podzielić możemy wedle grup: ekonomiczne, przestrzenne, społeczne oraz psychologiczne.
Najpoważniejszy z nich to gentryfikacja, czyli gwałtowna zmiana charakteru części miasta. W Śródmieściu Gdańska nie zniknęły jeszcze wszystkie małe, niezależne sklepy, ale wzrost obiektów sieciowych i franczyzowych zauważalny jest gołym okiem. Lokale mieszkalne i sami mieszkańcy wypychani są przez hotele, hostele, pensjonaty i apartamenty. Wymienić tu należy budowę hotelu Hampton by Hilton w miejscu kultowego kina Neptun czy olbrzymiego kompleksu hotelowo-apartamentowego na Wyspie Spichrzów. Wzrastają też ceny najmu lokali użytkowych i przede wszystkim mieszkalnych, gdyż dla właścicieli bardziej opłacalne jest wynajmowanie ich turystom. Wszystko to prowadzi do wzrostu kosztów życia w mieście.
Nie dość, że drożej się żyje, to na dodatek przestrzeń wokół staje się brzydsza i bardziej uciążliwa. W obrębie Śródmieścia licznie występują pseudo-artyści, których repertuar lokalsi znać mogą już na pamięć. Iluzje prezentowane do soundtracku z “Amelii” czy “Hit the road, Jack” na dwie pary skrzypiec to standard każdego sezonu. Zatłoczone ulice zasłane stoiskami z pamiątkami i zabawkami to codzienny widok w okolicach pomnika Neptuna czy Złotej Bramy. Turystom, którzy z kolei wieczorami trochę zaszaleją, nieobce są wandalizm i ordynarne zachowanie. Tak zwany “stag party tourism”, który namiętnie w Gdańsku uprawiają grupy Brytyjczyków, Holendrów i Skandynawów, prowadzi do konfliktów na tle nocnego użytkowania przestrzeni publicznej. Masowa ilość przyjezdnych może mieć też znaczący wpływ na zjawiska przestępczości, pospolitych kradzieży czy prostytucji.
Również środowisko naturalne nie ma lekko z turystami.
Zwiększona ilość ludzi na danej przestrzeni owocuje odpowiednio zwielokrotnioną ilość produkowanych śmieci, wzrastającym zużyciem wody i zanieczyszczeniem powietrza.
Dużo głębiej w społeczność mieszkańców sięgają trudności społeczne i psychologiczne, które mogą narastać przez wiele lat, ale ich efekty, spotęgowane problemami ekonomicznymi i przestrzennymi, mogą ujawnić się nagle. Tak było w Barcelonie.
Masowa turystyka zwiększa podziały społeczne między tymi, którzy na niej zyskują, a tymi, którzy są przez nią poszkodowani.
Wizje dziedzictwa miasta i kierunki jego rozwoju są zazwyczaj zupełnie odmienne dla mieszkańców i dla inwestorów. Jarmark Dominikański, tradycyjna impreza handlowo-kulturalna w Gdańsku i jednocześnie największa tego typu impreza plenerowa w Europie, skupia w sobie kilka społecznych problemów dotykających miasto pod wpływem mas turystów. Jest przykładem komercjalizacji, eksploatacji i wypaczenia kultury i przestrzeni publicznej Gdańska. Jego organizacja wiąże się ze znacznymi utrudnieniami w poruszaniu się po Śródmieściu, przy czym niewielka część oferowanych przez wystawców towarów ma charakter lokalny lub luksusowy. Często są to po prostu gadżety i „pamiątki”, które można kupić nie tylko na Krupówkach i we Władysławowie, ale i na ulicach turystycznych miast całej Europy. Na spodzie zwykle znajdziemy napis “Made in China”.
Miasto opanowane przez turystów – czy raczej turystom oddane – poddawane jest presji kultury masowej.
Polska i gdańska tożsamość zostaje zatracona na rzecz uniwersalnego gustu, którego targetem jest turysta.
By przekonać się, do kogo należy Śródmieście Gdańska, wystarczy już teraz przejść się w okresie zimowym okolicami ulicy Długiej. Poza niedobitkami turystów i kilkoma przechodniami nie spotkamy tak nikogo. Jeśli Gdańsk nie będzie rozwijać oferty turystycznej w sposób zrównoważony, w obrębie Śródmieścia może w niedługim czasie zabraknąć mieszkańców, którzy mogliby przeciw temu zaprotestować. Pozostaje mieć nadzieję, że w oczach władz miasta Gdańsk nie jest na sprzedaż.
Tekst: Dawid Chrąchol