Imigranci jako szansa na rozwój, czyli jak Niemcy stawały się coraz bardziej otwarte

Powojenną historię Niemiec można umownie podzielić na trzy okresy. Pierwszy z nich, sięgający do lat 60., to czas powolnej rekonstrukcji i odbudowy. Drugi, zawieszony w widełkach 1960-1990, to dekady stopniowego oswajania przeszłości i przyznawania się do swoich przewin. Od upadku muru berlińskiego i lat 90., Niemcy zjednoczyły się i stały normalnym, jednolitym etnicznie państwem, którego obywatele z obrzydzeniem odnoszą się do mrocznych chwil ze swojej dwudziestowiecznej historii.
Rządy Angeli Merkel przyniosły dalsze otwieranie się kraju na świat, w czym szczególną rolę – oprócz ogromnej kolonii Turków – odegrała polityka otwartych drzwi, w wyniku której w samych latach 2015-2016 przyjęto tam 1,2 mln uchodźców i imigrantów. A przecież mówimy o państwie, które aż do 2000 roku miało duże opory w przyznawaniu obywatelstwa osobom nieposiadającym niemieckich przodków, zaś do 1999 nie angażowało się w żadne międzynarodowe misje wojenne i humanitarne.
Nasuwa się tu analogia z Ampelmanchennem, czyli kultowym post-NRD-owskim człowieczkiem ze świateł, który, kiedyś hermetyczny i propagandowy, dziś stał się maskotką wszystkich Niemców.
Otwartość i zróżnicowanie są widoczne także na innych polach, jak choćby w zatrudnieniu kobiet, które w ciągu 15 lat wzrosło z 58 do 70 proc., czy w dialogu z mniejszymi krajami. Choć oczywiście w tym drugim przypadku wiadomo, że nie chodzi wyłącznie o wsparcie – małe kraje stanowią też świetny długofalowy rynek zbytu na lokalne towary, więc tym bardziej warto dbać o dobre relacje.
Sprawnie działająca gospodarka to jedno, jednak istotnym problemem jest stopniowe starzenie się społeczeństwa, w którym największą grupę wiekową stanowią osoby w wieku 50-54 lata. To właśnie umiejętnie nadzorowane (bo to do metod weryfikacji imigrantów było najwięcej zastrzeżeń) wprowadzanie na rynek chętnych do pracy młodych ludzi z zewnątrz stanowi, w ocenie władz, jedną z głównych szans na wypełnienie tej luki. O tym, że Europa się wyludnia i jedynym rozwiązaniem, by procesowi zapobiec jest według ekspertów migracja, pisaliśmy więcej tutaj. Nie zapominajmy też, że drugą najliczniejszą grupą migrantów w Niemczech po Turkach są Polacy – ponad 783 tys. osób, składające się na 7,8 proc. wszystkich międzynarodowych gości.
Liczne rozdmuchiwane przez media incydenty i dramatyczne wydarzenia (zupełnie tak, jakby gwałtów czy morderstw nie popełniali również „tubylcy”) pokazują, że proces zmian w obrębie struktury ludnościowej wciąż jest w toku i dla całego świata za jakiś czas będzie papierkiem lakmusowym tego, czy taka otwarta polityka przyniesie krajowi więcej szkód czy pożytku.
Z silnym, zorientowanym na sprawy wewnętrzne oraz wrażliwym na zewnętrzne przywództwem – i mowa tu już o czasach po Angeli Merkel – przed naszymi zachodnimi sąsiadami otworzą się zapewne nowe perspektywy i, jak wskazuje historia, rozpocznie się prawdopodobnie kolejny z wyraźnych i łatwych do wyodrębnienia etapów w ich dziejach najnowszych.
Tekst: WM
Źródło: The Economist