Previous Slide Icon Next Slide Icon
Play Daily Button Pause Daily Button
Exit Daily Button

Pierwotne obawy współczesnych ludzi. Dlaczego coraz więcej osób rezygnuje z posiadania dzieci

Posiadanie potomstwa było kiedyś normą, a nawet koniecznością. Ilość dzieci świadczyła o zdrowiu, przychylności bogów (lub Boga) i bogactwie, rodzina w tradycyjnej formie była osią napędową państw, a dzieci traktowano jak niezbędne trybiki napędzające ogromną społeczną machinę. Czy tak jest nadal? Czy rozmnażanie jest wciąż kwestią najistotniejszą dla współczesnej jednostki?
.get_the_title().

Obecny obraz macierzyństwa, przepełniony cukierkowymi kadrami, pachnący oliwką i pudrem, nie wiele ma wspólnego z początkiem historii ludzkości. Wydawać by się mogło, że niewiele nas łączy z ludźmi pierwotnymi, by jednak zrozumieć obecny niepokój, a nawet niechęć do posiadania dzieci warto przyjrzeć się temu, czym było macierzyństwo dla naszych prapraprzodkiń.

W książce „Sapiens. Od zwierząt do bogów” Yuval Noah Harari wskazuje, że dla pierwszych ludzi prowadzących koczowniczy tryb życia posiadanie potomstwa było co najmniej uciążliwe, a kobiety często decydowały się na swego rodzaju „sezonowe urodzenia”.

Ciągłe rodzenie dzieci, które przez pierwsze miesiące, a nawet lata wymagały stałej, bezwarunkowej opieki, było dla grupy ogromnym obciążeniem. Kobiety, które w normalnych warunkach mogły trudnić się zbieractwem, polowaniem, a w późniejszych okresach uprawą roli, musiały spędzać czas razem z potomstwem, które przez lata nie przyczyniało się do polepszenia bytu grupy rodzinnej. Podobnie sprawa miała się z ciężarnymi, które spowalniały migrujących, lub umierały podczas porodu. Zadziwiać może fakt, że prehistoryczne kobiety starały się planować ciąże na okresy mniejszej aktywności grupy. Przywiązanie do dzieci najprawdopodobniej nie istniało, a rozmnażanie, choć naturalne i potrzebne, nie miało wyraźnie duchowego wymiaru.

Fot. Aleksander Vlad / Unsplash

Simone de Beauvoir w swojej głośnej pracy „Druga płeć” pisze: „Kobieta, która rodziła, nie znała więc dumy tworzenia; czuła się bierną igraszką tajemniczych sił, a bolesny poród był wydarzeniem zbędnym, a nawet nie pożądanym. Nieco później zaczęto przypisywać dziecku większe znaczenie. Rodzenie i karmienie nie były jednak uważane za działania, lecz za naturalną funkcję; nie wyrażał się przez nie żaden projekt, toteż kobieta nie mogła znaleźć w nich powodu do wyniosłego potwierdzenia się w swojej egzystencji.”

Nasuwa się więc pytanie, czy instynkt macierzyński i chęć posiadania dzieci jest czymś naturalnym, czymś, co przekazali nam nasi przodkowie, czy może jest jedynie projekcją społecznych potrzeb?

Aby ludzkość mogła się rozwijać i zasiedlać nowe tereny, potrzebowała siły opartej na liczebności, co w sposób znaczący wpłynęło na kobiety, których funkcja przez wieki coraz bardziej ograniczyła się do roli matki. Te, które nie obdarzyły rodziny potomkiem lub zasiliły jej szeregi samymi córkami, kończyły w najlepszym przypadku podobnie jak Katarzyna Aragońska. Wiele współczesnych kobiet zaczyna coraz głośniej protestować wobec narzucanej im roli matki i żony. Obdarzone tym samym potencjałem intelektualnym i zawodowymi kompetencjami co mężczyźni, mogą zadbać o społeczne dobro w zupełnie inny sposób, niż zgadzając się na przypisaną im prokreacyjną rolę. Powodów rezygnacji z posiadania dziecka jest tak wiele, jak wiele jest kobiet. Od tych najbardziej osobistych wynikających z obawy o życie i zdrowie, po ekonomiczne, a nawet ekologiczne. Te ostatnie zaczynają być wymieniane coraz częściej wśród powodów dobrowolnej rezygnacji z tradycyjnej rodziny, nie tyko przez kobiety, ale i przez mężczyzn. Pierwszym z brzegu przykładem może być zatrważająca ilość śmieci produkowana przez każdego człowieka w ciągu trwania jego życia. Dodatkowo dzieci zużywają o wiele więcej produktów zawierających plastik, polimery, a nawet substancje ropopochodne. O ile można ograniczyć lub w skrajnych przypadkach zrezygnować z góry gadżetów i zabawek, o tyle większość rodziców nie wyobraża sobie zamiennika popularnych jednorazowych pieluch. Przeciętne dziecko w ciągu swojego okresu niemowlęcego zużyje ich około 6-8 tys., a każdy z tych zabrudzonych, zużytych artefaktów będzie się rozkładał kolejne kilkaset lat. Tworzy to prawdziwą hekatombę, wyrządza środowisku nieodwracalne szkody. Temat ten podejmuje między innymi Jenny Mustard, szwedzka blogerka, która w swoich filmach, oprócz wielu osobistych powodów rezygnacji z dzieci, przywołuje również watek przeludnienia Ziemi i zmian klimatycznych.

Troska o dobrostan planety nie jest na pewno na pierwszym miejscu, jeśli chodzi o stanowczą rezygnację z powiększenia rodziny, nawet jeśli coraz częściej pojawia się jako sensowne uzasadnienie. W obecnych czasach wiele par odkłada lub zupełnie rezygnuje z rodzicielstwa ze względu na coraz większe problemy finansowe i mieszkaniowe. Bezdzietni, określani kiedyś jako „wygodni”, obecnie bywają po prostu niewydolni finansowo. Opłacenie małego mieszkania, zakupy i podstawowe potrzeby pochłaniają lwią część pensji, a dodatkowa osoba rozpatrywana w przyzwoicie funkcjonującym budżecie domowym może doprowadzić do jego załamania.

Koniec epoki wielopokoleniowych domów i gromadzenia majątków przekazywanych dzieciom i wnukom sprawił, że współcześni młodzi ludzie mieszkającym w typowym „M na kredyt” nie widzą sensu i korzyści w tradycyjnym, wielodzietnym schemacie.

Kolejnym, bardzo aktualnym argumentem jest pandemia, która od wielu miesięcy toczy niemal wszystkie kraje świata i napawa obawami coraz więcej osób, nie tylko w kwestii własnego zdrowia, ale również bezpieczeństwa potencjalnego potomstwa. Wyraźnie było to widać na samym jej początku, kiedy to nawet lekarze odradzali zachodzenie w ciążę ze względu na nieznane wówczas konsekwencje, jakie zakażenie może nieść dla płodu i matki. Pandemia pogłębiła istniejące dysproporcje społeczne poprzez załamanie wielu gospodarek świata, a brak lub ograniczony dostęp do badań i opieki medycznej skutecznie przeważył szale w przypadku tych, którzy rozważali różne scenariusze dotyczące przyszłości. Mówiąc o medycynie, dostępie do badań i obawach związanych z samym biologicznym procesem rozrodczym, nie można nie wspomnieć o wpływie, jaki na wiele Polek może mieć wyrok Trybunału Konstytucyjnego ograniczający prawo do aborcji. Demografowie z Polskiej Akademii Nauk zwracają uwagę na konsekwencje społeczne, jakie niesie decyzja o zaostrzeniu prawa do wcześniejszego przerywania ciąży. Wymieniają takie potencjalne problemy, jak zaburzenie procesu planowania rodziny, zwiększenie obaw kobiet i ich partnerów związanych z zajściem w ciążę czy wzrost liczby aborcji w nieodpowiednich warunkach, co może się przyczyniać do trwałej utraty płodności. Dla jednych te argumenty mogą być powodem do emigracji i planowania rodziny poza granicami państwa, dla innych będą ostatecznym argumentem, by nie podejmować ryzyka.

To właśnie ryzyko jest jest głównym powodem rezygnacji z macierzyństwa i ojcostwa. Ryzyko utraty zdrowia i życia, ryzyko wad płodu, ryzyko ekonomiczne, lokalowe. Już nie wygoda, chęć zwiedzania świata czy kariera staje się problemem, ale fundamentalne kwestie dotyczące bezpieczeństwa jednostki.

Historia ludzkości zdaje się zataczać w tej kwestii koło, a co za tym idzie – na nowo pojawiają się problemy, które towarzyszyły naszym praprzodkom. Atawistyczne obawy o życie, zdrowie i stabilność ekonomiczną, które przez wieki zagłuszane dobrem ogółu, ponownie dochodzą do głosu, zwłaszcza w obliczu niepewnej przyszłości związanej z pandemią, konfliktami i zmianami klimatycznymi.

Zdjęcie główne: Alex Iby / Unsplash
Tekst: Anna Puszczewicz-Siodłok

FUTOPIA