Previous Slide Icon Next Slide Icon
Play Daily Button Pause Daily Button
Exit Daily Button

To nie rząd, ale globalna finansjera wydała wyrok na energetykę węglową i zwróciła polską gospodarkę w stronę OZE

Ciężko sobie wyobrazić ogromny wysiłek codziennej pracy górników. Mamy do nich wielki szacunek, ale jeszcze większy będziemy mieć do polityka, który odważnie powie im, że epoka węgla się skończyła.
.get_the_title().

W ubiegłym tygodniu górnicy przeprowadzili protest – dość specyficzny, ale wpisujący się w tradycje zawodu. W kilku kopalniach należących do ultradeficytowej Polskiej Grupy Górniczej (ponad 500 mln zł straty od stycznia do czerwca) odmówili wyjścia na powierzchnię. Żądali jasnej deklaracji rządu, że kopalnie nie będą zamykane i w pewnym sensie ją dostali. Pod koniec tygodnia podpisano porozumienie, zgodnie z którym górnicy mają zagwarantowaną pensję do emerytury, a ostatnia kopalnia ma być zamknięta do 2049 roku, o ile Komisja Europejska zgodzi się na rządowe dopłaty do każdej tony wydobywanego węgla.

Ale ja myślę, że to porozumienie to ściema. Dlaczego?

Było ono potrzebne wszystkim stronom. Związkowcy mogli honorowo wyjść na powierzchnię, a rząd uniknął eskalacji konfliktu i grożących rozruchami protestów w Warszawie. Natomiast konkrety są tak oddalone w czasie, że obie strony będą miały setki okazji, by je odrzucić. A świat oraz biznes energetyczny zmieniają się bardzo szybko i nie mają czasu patrzeć na tych, którzy zostają w tyle. Problem w tym, że przestali im również pomagać. I to jest prawdziwa rewolucja, która zlikwiduje kopalnie szybciej, niż komukolwiek się wydaje. Górnictwo węgla kamiennego jest drogie. Jak bardzo?

Do 2015 roku istniał popyt na węgiel kamienny. Prywatna Bogdanka (notowana na GPW) przeprowadziła modernizację i poprawę efektywności wydobycia. Jednak państwowe kopalnie nie wykorzystały tego czasu na podniesienie produktywności i zabezpieczenie środków na wypadek dekoniunktury. Nowy rząd ogłosił utworzenie PGG i powiązał eksploatację z państwowymi firmami energetycznymi, które i tak muszą kupować węgiel do elektrowni. W sumie dokapitalizowały one PGG (czyli przekazały kasę na funkcjonowanie) kwotą 2,3 mld złotych w latach 2016-2017. Do tego w latach 2016-2018 rząd przekazał z budżetu na ratowanie kopalń około 4 mld zł, czyli prawie tyle samo, ile państwo dopłaciło do kopalń w poprzednich dziewięciu latach (4,3 mld zł w latach 2007–2015). A my ten węgiel dalej kopiemy, choć nie ma już go gdzie składować, bo na hałdach czeka na kupca 7 mln ton czarnego złota (zapotrzebowanie Polski na węgiel to 36 mln ton rocznie). I tak by to sobie mogło dalej funkcjonować, gdyby nie skończyła się kasa. Najpierw Unia Europejska zdecydowała, że od stycznia 2019 roku pomoc publiczna, czyli różne formy rządowego wsparcia dla firm wydobywczych (często w wymyślny sposób ukryte), jest możliwa tylko dla tych kopalń, które zostały postawione w stan likwidacji do końca 2018.

Dwa tygodnie temu zaostrzono cele klimatyczne – Unia ma być zeroemisyjna do 2050 roku, a więc nie ma mowy o dopłatach do wydobycia. Ale silniejszy cios przyszedł zza Oceanu, o czym w Polsce mało się mówi.

We wrześniu 2019 roku w ramach UN Climate Action Summit pod przewodnictwem Sekretarza Generalnego ONZ zebrali się w Nowym Jorku szefowie największych instytucji finansowych zachodniego świata i po prostu podjęli decyzję, że już nie będą finansować ani górnictwa ani węglowych elektrowni. Proste?

Proste i bolesne, o czym przekonaliśmy się w Polsce, a konkretnie w Ostrołęce. Kilka miesięcy temu zrezygnowano z budowy rozpoczętego bloku węglowego i ogłoszono przeprojektowanie na blok gazowy. Sęk w tym, że wydano już na budowę około 250 mln zł. W sumie możemy się cieszyć, że tylko tyle, bo całość miała kosztować 5 mld. Rezygnacja była jedyną możliwością, bo bankowcy wiedzą, że karnawał się skończył i nikt już nie da kasy na spektakularne przepalenie. Nawet PKO Bank Polski, który zawsze mógłby kupić jakieś kopalnie w imię wyższej konieczności, ogłosił w lutym strategię, w której zapowiedział koniec finansowania w jakiejkolwiek formie wysokoemisyjnej energetyki i wydobycia.

Górnictwo węgla kamiennego jest więc w Polsce nieopłacalne (pisząc w dużym skrócie, bo szczegóły wymagałyby wchodzenia w lata zaniedbań inwestycyjnych) i skończył się strumień rynkowych pieniędzy gwarantowanych przez państwo.

Nawet kredytów obrotowych umożliwiających bieżącą obsługę rachunków i zobowiązań. Sytuacja górników nie jest wesoła. Najgorzej mają jednak związkowcy, którzy wiedzą, że wraz z zamknięciem wydobycia związki zawodowe zostaną rozwiązane, a oni stracą zajęcie. Bo wiecie, że w firmach liczących od 150 do 500 członków związku jedna osoba z ich zarządu zwolniona jest ze świadczenia obowiązku pracy przy utrzymaniu wynagrodzenia? No to w sumie rozumiecie, dlaczego tak bardzo zależy im na utrzymaniu nieefektywnych zakładów opartych na ludzkiej pracy.

Jeden z najbogatszych Polaków, Zygmunt Solorz, przeprowadził niedawno zwrot w stronę OZE. Zamknął kopalnię węgla brunatnego zasilającą jego elektrownie i ogłosił program promocji zielonej energii. Wszystkim dotychczas pracującym przy wydobyciu dał możliwość przekwalifikowania na instalatorów fotowoltaiki. Wszystkim pracownikom swoich firm dał możliwość taniej instalacji ogniw na domu, tak jak oferuje im dekoder Polsatu i telefon Plusa. Chyba zadziałało, bo choć początkowo górnicy protestowali, to centrala na Ostrobramskiej stoi jak stała.

Tak zrobił Zygmunt. Bądź jak Zygmunt.

Tymczasem, po cichu, liczba zatrudnionych przy instalacjach fotowoltaicznych w całej Polsce przekroczyła już 80 tysięcy osób, przekraczając liczbę czynnych zawodowo górników. Rewolucja już trwa i zobaczycie ją. Wystarczy się rozejrzeć.

Tekst: Marcin Dobrowolski
Fot: Mariusz Cieszewski / www.fotcom.biz
Zabytkowa kopalnia Guido w Zabrzu. Nie wydobywa już węgla, ale możesz ją zwiedzać.

FUTOPIA