Zewsząd słyszysz dobre rady, jak stać się bogatym? Mamy dla Ciebie kolejną. Olej je i rób swoje.
Żyjemy w czasach, w których praktycznie zewsząd atakują nas slogany o tym, że jesteśmy kowalami własnego losu. W czasach, w których „agresorzy” o względnej stabilizacji materialnej torturują osoby harujące codziennie z poczuciem, że nic z tego nie mają powiedzonkiem: „Oszczędnością i pracą ludzie się bogacą”. Swe toksyczne mądrości w duchu „Jesteś zwycięzcą” oświeconym tonem artykułują coachowie, a wtórują im celebryci podejrzanej proweniencji czy różni fanatycy korporacyjnego stylu życia. Na dokładkę w sieci co rusz można natknąć się na różne potworki pokroju: „Znalazł jeden prosty sposób, żeby…”, a centra handlowe skutecznie bombardują ułudą bogactwa na wyciągnięcie ręki. I tak dalej, i tak dalej. I jak tu komuś w trudnej sytuacji ekonomicznej i na dobre zamkniętemu w swojej bańce, przytłaczanemu jeszcze psychicznie przez taki bełkot, ma się w ogóle chcieć?
Oczywiście wiele na pozór zrównoważonych rad wydaje się wartych rozważenia. Tyle tylko, że w przypadku osób, które rzeczywiście nie są w stanie nic odłożyć, bo bieżące wydatki pochłaniają cały ich tymczasowy kapitał, te metody zwyczajnie nie zadziałają.
Wszystko rozgrywa się bowiem w obrębie dwóch nieprzystających do siebie porządków – planowania długo- i krótkoterminowego.
Na to pierwsze mogą pozwolić sobie ci, którzy nie żyją z dnia na dzień i posiadają pewne – nawet jeśli skromne – oszczędności, co samo w sobie jest już swego rodzaju uprzywilejowaniem. Pozostali muszą obejść się drugą opcją i liczeniem każdego grosza, a tym samym wiecznymi niedoborami na koncie i tkwieniem w finansowym marazmie. No, chyba że rzeczywiście trafi się jakiś łut szczęścia i splot korzystnych okoliczności.
Ciekawie napisała o tym ostatnio Talia Jane w artykule dla VICE’a, gdzie wytknęła wiele absurdów związanych z niemożnością wyrwania się z ekonomicznej pułapki, jeśli mieliśmy nieszczęście trudniejszego startu w życiu. Wspomina ona, że po wpisaniu w wyszukiwarkę fraz typu „Dlaczego jestem biedna?” pojawiają się liczne „sugestie” wytykające, że tacy ludzie zbyt często wychodzą, są nieodpowiedzialni, żyją ponad stan czy nie mają konta oszczędnościowego. Innymi słowy najbardziej oczywisty zarzut można sprowadzić do: „To wasza wina i zróbcie z tym coś”. Zarzut sformułowany wobec osób, dla których, jak ujęła to Jane, jednorazowe pozwolenie sobie na latte to już powiew luksusu.
Myślenie przez pracowników z niskimi zarobkami w kategoriach klasy średniej stanowiłoby nieprzystosowanie. Adaptowanie do okoliczności przebiega w cyklu krótkoterminowym. Nie ma sensu prowadzenie konta oszczędnościowego, gdy nie stać nas na spłatę czynszu – mówi zajmująca się tą problematyką Linda Tirado, autorka „Hand to Mouth: Living in Bootstrap”. Potwierdzają to badania dotyczące procesów decyzyjnych i planowania u osób ubogich.
Wniosek Jane jest prosty – większość ogólnikowych porad finansowych jest kierowana do reprezentantów klasy średniej, którzy dokonywali złych ekonomicznych wyborów.
Jeśli więc czyjeś potyczki z rynkiem polegają głównie na walce o codzienne przetrwanie, takie osoby według autorki absolutnie nie muszą mieć poczucia winy, że cokolwiek robią źle, a w swym krótkoterminowym podejściu powinny pozwalać sobie na małe przyjemności i pojedyncze wydatki, które nie naruszą skrupulatnie planowanej struktury. Bo to nie od tego, czy ktoś pozwoli sobie na smakołyk czy wyjście do kina, zależy to, że potem nie radzi sobie finansowo, co tak bardzo lubią zarzucać biedniejszym osoby lepiej ustawione i na pozór „idealnie zorganizowane”. To właśnie te chwile oddechu dają według Jane, której w życiu się nie przelewało, ukojenie od codziennej, często bardzo ciężkiej pracy oraz energię, by dalej działać.
A zatem, róbcie swoje i nie oglądajcie się na boki. To nie ma sensu.
Tekst: WM