Ja na tej pustyni zostałem – rozmawiamy z legendą Dakaru i polskiego motorsportu Markiem Dąbrowskim
Ruszamy na pustynię razem z Markiem Dąbrowskim, legendą Dakaru i polskiego motorsportu, wielokrotnym mistrzem świata, szefem polskiego teamu rajdowego Duust. Odwiedzamy go w Dubaju, ale nie zwiedzamy miasta, a początek Empty Quarter – najbardziej nieprzystępnego miejsca na Ziemi.
Marek to jeden z najbardziej utytułowanych polskich motocyklistów, pierwszy Polak na Dakarze i na jego mecie, oczywiście razem z Jackiem Czachorem, trenerem i przyjacielem. Od lat dzieli się swoją wiedzą i pasją szkoląc nie tylko zawodników, ale też amatorów z całego świata – teraz w ramach Rally Training Center.
Dakar to najtrudniejszy rajd świata, wymagający doskonałych umiejętności technicznych, doświadczenia i wytrzymałości – zarówno od ludzi, jak i od sprzętu. Przy okazji pytamy Marka o to jak w ekstremalnych warunkach sprawdza się sprzęt, który dostał od nas do testów – biznesowy smartfon do zadań specjalnych ThinkPhone by Motorola.
Wielkie marzenia rodzą się nawet na blokowiskach warszawskiego Grochowa. Pierwszy Dakar? To było jak sen... i ten sen trwa nadal.
F5: Marek, skąd ta pustynia? Jesteś chłopakiem z warszawskiej Pragi.
Marek Dąbrowski: Wielkie marzenia rodzą się nawet na szarych blokowiskach warszawskiego Grochowa (śmiech). W latach 80. i 90. każdy, kto miał dostęp do 'satelity’ i Eurosportu, mógł oglądać relacje z rajdu Paryż-Dakar. Obserwowaliśmy śmiałków, którzy przemierzali Saharę na motocyklach rajdowych i w samochodach. Dla młodego motocyklisty, zawodnika enduro, marzenie o Dakarze jest dość oczywiste. Przynajmniej dla mnie było.
Pewnego dnia w 1999 roku zadzwonił do mnie mój przyjaciel, trener Jacek Czachor i zapytał: ’Marek, jedziesz ze mną na Dakar?’. To było jak sen… i ten sen trwa nadal.
Zdobycie funduszy i przygotowanie się do tej imprezy to był absolutny kosmos, ale udało nam się tego dokonać w dużej mierze dzięki olbrzymiej determinacji Jacka. Staliśmy się pierwszymi Polakami, którzy osiągnęli metę rajdu Dakar. I to na motocyklach. Rok 2000 był początkiem przygody z pustynią i ja na tej pustyni nadal jestem niemal codziennie. Spędzam tu długie godziny, trenując zawodników czy jeżdżąc z moim teamem Duust na rajdy.
Pierwszy Dakar to był lot na Księżyc w rakiecie własnej produkcji. Nie wiedzieliśmy dokąd jechać, z motocykli odpadały nam zbiorniki, ale się udało.
Jak wspominasz ten pierwszy Dakar?
Pierwszy Dakar mogę porównać do lotu na Księżyc w rakiecie własnej produkcji. Nie wiedzieliśmy nic o tym, jak się przygotować, nie mieliśmy pojęcia o tym, czym jest nawigacja i roadbook oraz jak uzbroić motocykl, aby mógł przemierzyć całą Saharę. Akurat edycja Dakar 2000 wiodła z Dakaru w Senegalu do Kairu w Egipcie, także challenge był niesamowity. Cała Afryka, cała Sahara w poprzek. W tamtym czasie offroadem motocyklowym w Polsce zajmowało się zawodowo pewnie maksymalnie 150, no, może 200 osób.
Wylądowaliście i… wyglądaliście jak radzieccy kosmonauci czy kosmici?
Raczej miks. Mieliśmy najbrzydsze motory na Dakarze, a przed wiatrem i chłodem chroniły nas worki na śmieci zakładane pod ubrania (śmiech). Na starcie rajdu wielu zagranicznych zawodników pytało nas, czy w Polsce w ogóle uprawia się sport motocyklowy i jeździ w terenie. Pierwszy Dakar był dla nas ogromnie trudny. Nie mieliśmy pojęcia dokąd jechać, gubiliśmy się, z motocykli odpadały nam zbiorniki, jechaliśmy z minimalnym wsparciem i ograniczoną ilością części zamiennych. To był hardcore, ale udało się. Na mecie czekała na nas rodzina i przyjaciele. Pamiętam ogromne szczęście.
Wtedy działaliśmy bez sprzętu, technologii, bez możliwości komunikacji. Obecnie możemy śledzić każdy kilometr przejechany przez danego zawodnika. Mamy najlepszy sprzęt i technologię, którą kiedyś na pustynie zabrać mogli co najwyżej żołnierze z US Army. Super, że dziś możesz kupić smartfon spełniające militarne normy i wykorzystujący w swojej konstrukcji ten sam materiał, co kamizelki kuloodporne – włókna aramidowe, czyli tak naprawdę kevlar.
Ktoś może powiedzieć, że to jest jakiś overkill i szklane plecki w normalnych smartfonach też są solidne. Jednak, gdy jedziesz trenować na pustynię, to wszechobecny piasek jest w stanie wszystko porysować. Drobny pył wciska się w każdy zakamarek, stąd niedostosowana do ekstremalnych warunków elektronika strasznie obrywa. Potem nie da się tego nawet wytrzepać z telefonu, a przecież zwykłego smartfona nie wsadzisz pod kran. Stąd ten pomysł, żeby spróbować ThinkPhone. Niby to smartfon dla biznesu, ale nie taki kojarzący z salonami i sterylnym środowiskiem korporacji. ThinkPhone jest naprawdę ekstremalnie solidny – aluminiowo-kevlarowy. Od razu mi się spodobał, kiedy go przysłaliście. Idealnie wpisuje się w mój styl.
Polubiłeś się z ThinkPhone?
Tak. Na co dzień, tak jak dziś, trenujemy na pustyni wokół Dubaju, gdzie zaczyna się Empty Quarter – dzikie, nieprzyjazne, ekstremalnie gorące miejsce. To jest największy obszar piaszczystej pustyni na świecie, która dosłownie zaczyna się na rogatkach hiper nowoczesnego miasta. W takim miejscu bez technologii nie da się funkcjonować, ale to też nie może być jakaś tam sobie technologia. Tu wszystko musi być niezawodne i dopracowane. Dotyczy to tak samo motocykla jak i elektroniki. Silnik nie może się zatrzeć, a łączność musi być niezawodna.
Prowadząc team i firmę nawet na granicy Empty Quarter muszę być non stop pod telefonem. Dzwonią partnerzy biznesowi, dziennikarze sobie o mnie przypomną. To nie jest tak, że gdy jedziemy na pustynię to Marek Dąbrowski jest OFF. Nie mogę sobie pozwolić na to, żeby znikać ludziom z radaru podczas treningów. Tym bardziej, że Duust dużo (i długo) trenuje. Czasami nawet zabieram ze sobą laptopa, muszę mieć dostęp do dokumentacji, planów, nie zawsze wszystko da się ogarnąć na ekranie telefonu. Pamiętaj, że teraz jestem więcej trenerem niż rajdowcem. Ostatnio wożę Lenovo ThinkPad X1, który znakomicie uzupełnia się z ThinkPhone. Smartfon ma funkcję Ready For PC, odpalasz aplikację i łączysz oba urządzenia, wszystko działa w kilka sekund. Ja nie mam czasu na grzebanie w ustawieniach, cenię wygodę i bezpieczeństwo – dla mnie sprzęt musi też działać out of box. Tak swoją drogą, w tym smartfonie szczególnie polubiłem się z ekranem. Jest super jasny, dzięki czemu nawet w pustynnym słońcu da się bez problemu obsługiwać telefon.
Skoro chcieliście ThinkPhone przetestować, to postanowiliśmy pójść w lekkie ekstremum tu na pustyni. Wpadliśmy na taki pomysł, żeby Konrad (mój syn) poskakał ze smartfonem po wydmach. Jeździliśmy Can-Anami, rzucaliśmy nim w piasek. Jest gorąco, wieje wiatr i unosi ten wszechobecny pył. Po całym dniu na pustyni masz go absolutnie wszędzie. Popatrz, te nasze hardcore testy wypadły pomyślnie. Ekran i aparaty nadal nie są porysowane, wszystko w ThinkPhone wciąż działa. Mogę Wam dać ceryfikat Marka Dąbrowskiego z przetrwania na Empty Quarter, jeśli nie wystarczą te wszystkie normy militarne, które spełnia (śmiech).
W Duust dzielimy się naszą pasją i ponad 20-letnim doświadczeniem z ludźmi, którzy kochają rajdy, motorsport – nieważne, czy robią to zawodowo czy amatorsko. Pomagamy spełniać marzenia.
Wszyscy kojarzą Cię z Orlen Teamem, czym jest Duust?
Duust to nasz autorski projekt rajdowy. Jesteśmy jedynym polskim zespołem startującym w rajdach Cross Country i w Dakarze, który oprócz własnego zawodnika – mojego syna Konrada – obsługuje komercyjnie innych zawodników z całego świata.
Jesteśmy jednym z kilku zespołów, do którego każdy zawodnik może przyjść jedynie ze strojem sportowym i kaskiem i przygotować się, wystartować i ukończyć taki rajd jak Dakar. Korzystając z ponad 20-letniego doświadczenia, staramy się pomagać zawodnikom zawodowym i amatorom w osiąganiu sportowych celów.
Przez nasze ręce przeszło już ponad 80-ciu zawodników, od projektów amatorskich, po zawodowe, jak chociażby debiut rajdowy dwukrotnego zwycięzcy dakarowego – Toby’ego Price’a. Podczas ostatniej edycji Rajdu Dakar 2023 pomogliśmy nowej fabryce motocykli Kove przygotować motocyklistów do rajdu oraz osiągnąć jego metę w pełnym składzie. Duust to nasza ogromna pasja, którą dzielimy się z innymi.
Pustynia wokół Dubaju to początek najdzikszego miejsca na świecie – Empty Quarter. To pół miliona kilometrów pustyni, na której w tym roku rozegrał się Dakar. Nie ma lepszego miejsca do treningu i sprawdzenia sprzętu.
Dlaczego Dubaj?
Dubaj jest naszym poligonem treningowym. Na nim przygotowujemy obecnych i przyszłych zawodników nie tylko motocyklowych, ale również UTV oraz kierowców rajdówek w terenie identycznym do tego, jaki spotykamy na Dakarze. W zasadzie pustynia wokół Dubaju to zaczątki ogromnej Empty Quarter. Nie ma lepszego miejsca do treningu.
Oprócz tego Dubaj jest niesamowitym i bardzo przyjemnym miejscem ze świetną bazą noclegowa, do którego łatwo się dostać. Przyjeżdżają do nas zawodnicy z całego świata. Duust prowadzi treningi pod egidą Rally Training Center – to instytucja dla każdego, kto chciałby wejść w świat prawdziwego offroadu i motorsportu.
Treningi kiedyś były trudniej osiągalne niż same starty. Zorganizowaliśmy w Duust system, w którym jest to możliwe, można przyjechać pojeździć z nami w Dubaju. To nie koniec świata, łatwo do nas trafić.
Co czujesz trenując innych? Widziałam Cię podczas treningu i widać, że to kochasz.
Trenowanie innych daje równie wielką satysfakcję jak same starty. Pamiętam, jak ciężko było nauczyć się przemierzać wydmy, jak trudno było kiedyś zorganizować treningi. Zorganizowaliśmy taki system, w którym jest to osiągalne, można przyjechać z nami pojeździć. Szybko wyczuwam, jak ktoś czuje się na wydmach, od tego zaczynamy, a później zwiększamy stopień trudności, żeby uczyć się każdego dnia czegoś nowego.
Konrad, Twój syn jest najmłodszym zawodnikiem, który przejechał kiedykolwiek Dakar na motorze…lubicie rekordy. Co czujesz patrząc na karierę sportową swojego syna?
Konrad jest bardzo młodym i bardzo zdolnym zawodnikiem. Za moich czasów nie było tak młodych ludzi w tym sporcie. Z tak młodymi zawodnikami zupełnie inaczej się pracuje. Startują w najtrudniejszych rajdach świata, w dorosłym sporcie…
Te same zawody są zupełnie czymś innym w przypadku różnych dyscyplin. Motocykle są takie, jakie są – jedzie się bardzo szybko, skacze się, nawiguje się samemu, nie ma się żadnej ochrony. To jest bardzo skomplikowane. Do tego dochodzi jeszcze siła fizyczna – zawodnicy muszą być bardzo mocni, a taką moc osiąga się w późniejszym wieku. Rajd taki jak Dakar to wielkie wyzwanie dla młodych zawodników. Z kolei, jeśli zawodnik zaczyna wcześniej, to może się spokojniej rozwijać, o ile wytrzyma presję. Konrad świetnie sobie daje radę, świetnie nawiguje, jest bardzo szybki, zdeterminowany, opanowany.
Do nas, do polskiej ekipy Duust zgłaszają się ludzie z całego świata, teamy fabryczne, fantastyczni zawodnicy. Stajemy się rozpoznawalni. To jest olbrzymia satysfakcja i bardzo dobrze się z tym czuję. Nie muszę sam startować.
Czy chciałbyś jeszcze startować?
Jeżeli to miałby być jakiś fajny projekt i jeżeli w tym miałby być Jacek Czachor, to tak. Mówimy tu o starcie samochodem, ewentualnie jakąś ciężarówką. W tym sporcie mam jeszcze czas do namysłu. Tak to emocji mi starcza (śmiech). Wystarczy, że jeździ Konrad, że mamy zespół, że robimy nowe rzeczy, przygotowujemy starty dla zawodników, dla nowych fabryk z różnych rejonów świata. To jest olbrzymia satysfakcja i bardzo dobrze się z tym czuję. Idziemy w tę stronę.
Najbliższe plany?
Na razie robimy wszystko, żeby startować w Mistrzostwach Świata. To są gigantyczne koszty, stąd nasza komercyjna działalność, która idzie coraz lepiej. Rozwijamy się biznesowo, co jest gigantycznym wysiłkiem i pracą całego teamu. Szkolimy ludzi prywatnych i zawodników, współpracujemy z różnymi team’ami. Umożliwia nam to starty w zawodach. Kalendarz mistrzostw świata to Meksyk, później Argentyna i Maroko. Takie są wstępne plany.
Na zdjęciach: Marek Dąbrowski, Konrad Dąbrowski/Duust Rally Team.
Zdjęcia: Oscar Munar/MMG Artists dla F5
Materiał powstał we współpracy z marką Motorola.