Previous Slide Icon Next Slide Icon
Play Daily Button Pause Daily Button
Exit Daily Button

Śladami moszczu: za kierownicą Audi RS 4 Avant w Dolnej Austrii

Pomiędzy Wiedniem a Tyrolem leży jeszcze spory skrawek Austrii, który Polacy często pomijają. Tymczasem jeśli sielskie widoki i slow food to wasze klimaty, ciężko o lepszą destynację wczesnym latem. Gdy dołożyć jeszcze do tego zestawu spektakularne lokalne drogi, w podróż najlepiej zabrać jakiś komfortowy, acz dynamiczny samochód…
.get_the_title().

Przełomowa wiadomość: Austria to nie tylko Mozart i Alpy. W tym, zajmującym około ćwierć powierzchni Polski, kraju kryje się jeszcze wiele niewyeksplorowanych atrakcji, które są elementami każdego idealnego urlopu.

Piękne widoki, bogactwo kulturowe i kulinarne, bezpośredni kontakt z historią i różne – relaksujące i bardziej dynamiczne – sposoby spędzania wolnego czasu czekają na odkrycie także przez polskich turystów.

Do ich eksploracji potrzeba trochę determinacji i przygotowania, ale nagrodą za ten wysiłek są rewelacyjne doświadczenia z miejsc, których nie doświadczyły jeszcze aż tak komercja i tłumy.

Nawet jeśli 62 proc. powierzchni Austrii zajmują Alpy, a co czwarty obywatel tego kraju mieszka w Wiedniu, to kraj ten potrafi jeszcze wieloma rzeczami zaskoczyć – na przykład najstarszą nieprzerwanie działającą restauracją na świecie (założona w 803 roku w Salzburgu Stiftskeller St. Peter), spa Bad Gastein oferującym wody z radioaktywnym (choć leczniczym) radonem czy też muzeum upamiętniającym założenie marki Porsche (która do Niemiec przeniosła się dopiero w roku 1950).

W Austrii nieodkryte i praktycznie wolne od turystów pozostają wręcz całe regiony. Jednym z tych, o których prawdopodobnie nie słyszeliście, jest Mostviertel. Położona na zachód od Wiednia kraina już w swojej nazwie zdradza największą miejscową atrakcję, która nas do niego sprowadza: der Most, czyli moszcz. Moszcz otrzymuje się w wyniku wyciśnięcia owocu lub warzywa. To z niego robi się później soki, wina oraz napój o tej samej nazwie.

Mostviertel to region wielu kilkusetletnich opactw oraz bogatych tradycji rzemieślniczych upamiętnianych przez wiele kultywujących je miejsc i festiwali.

Najlepiej i najpełniej można go jednak doświadczyć, podążając Szlakiem Moszczu (die Moststraße). To licząca około 200 kilometrów pętla, na której leży 29 zajazdów, 21 winiarni oraz 24 gospodarstwa oferujące lokalne produkty.

Serwowany w tych miejscach moszcz to napój alkoholowy (mocą podobny do piwa – z zawartością alkoholu od 4 do 8 proc.) i bezalkoholowy wytwarzany z jabłek lub gruszy. Owoce te są pozyskiwane z lokalnych sadów – rosną sobie niespiesznie, nie niepokojone przez żadne sztuczne nawozy czy opryski, na starych, porozrzucanych tak jak chciała natura, gruszach i jabłoniach. Pagórkowate rejony pomiędzy rzekami Ybbs a Anizą zapewniają w końcu tak sprzyjające warunki dla tych drzew, że wystarczy im tylko nie szkodzić. Miejscowi zbierają owoce dwa razy do roku, a następnie w magazynowanych w piwnicach kadziach fermentują je już w formie moszczu od czterech do ośmiu tygodni. Dowiedziałem się o tym od Mario, który już od kilkunastu lat zajmuje się tym w przekazywanym z pokolenia na pokolenie biznesie. Ochoczo pokazał nam cały proces powstawania jego produktu. Moszcz naprawdę traktowany jest tutaj serio – ma nawet swoje własne muzeum Mostbirnhaus.

Rzeźba tutejszego terenu sprzyja jeszcze jednej, mającej już zupełnie inny wymiar, uczcie motoryzacyjnej. Po spokojnych, pustych zboczach tego pofałdowanego terenu plączą kręte drogi. Są puste, w większości równe i zapewniają świetną widoczność. To idealne warunki do tego, by pomiędzy kolejnymi leniwymi przerwami w lokalnych Gasthausach ożywić trochę senną atmosferę i zapewnić sobie zdrowy zastrzyk adrenaliny sesją za kierownicą.

Czy takie życzenie da się połączyć jednak z wakacyjnym wypadem w większym gronie? Czy jest jakiś samochód, który potrafiłby zapewnić sportowe emocje, jednocześnie dając komfort podróży rodzinnego auta? Jak najbardziej jest – i to od dawna. Choć idea luksusowego kombi z osiągami superauta wydaje się pozornie sprzeczna i absurdalna, Audi już od blisko ćwierć wieku udowadnia, że jest w tym szaleństwie coś genialnego i wywołującego uśmiech na twarzy na samą myśl o takim über-kombi. Pierwszym z nich był produkowany w latach 1994-95 model RS2 Avant, 315-kombi na bazie modelu 80. Jego popularność przekroczyła wszelkie oczekiwania i koncept szybkiego, rasowego sportowca dla całej rodziny spodobał się w Ingolstadt na tyle, że od tamtego czasu stworzono jeszcze siedem kolejnych modeli tego typu.

Najnowszym z nich jest widoczne tutaj Audi RS 4 Avant, które zadebiutowało na polskim rynku dosłownie parę miesięcy temu.

Choć idea luksusowego kombi z osiągami superauta wydaje się pozornie sprzeczna i absurdalna, Audi już od blisko ćwierć wieku udowadnia, że jest w tym szaleństwie coś genialnego.

Model niemieckiego lidera segmentu performance premium bazuje na obecnej od 2016 roku na rynku szóstej generacji A4 i korzysta z opracowanego wspólnie z Porsche podwójnie doładowanego silnika V6 o mocy 450 KM. To tym bardziej wymowne, że w gamie producenta z Zuffenhausen stanowi on serce nie modeli stricte sportowych, a dojrzałej, luksusowej limuzyny Panamera.

Brzmi to może mniej romantycznie, ale tak naprawdę to właśnie dzięki temu RS 4 stało się bardziej wszechstronne i przemawiające do większego grona odbiorców niż kiedykolwiek wcześniej.

W liczącej 750 km podróży z Polski ten model potrafił być po prostu dobrym kombi od Audi: wykonanym na poziomie najznamienitszych limuzyn, wyróżniającym się dopracowaną ergonomią i nowoczesnymi technologiami. Przejawiają się one między innymi przez umieszczony za kierownicą duży, wirtualny kokpit wyświetlający mapę nawigacji z odzwierciedleniem obrazu i rzeźby terenu czy też możliwość sterowania pokładowymi urządzeniami gładzikiem lub głosowo. Nie ma także żadnego problemu z bagażem – przestrzeń pod klapą pomieści całe 505 litrów. Hej, przecież to po prostu wygodne kombi, a nie skazujące na niekończącą się listę kompromisów niskie, małe coupé.

Dwubiegunowość RS 4 Avant ukryta jest w przyciskach sterujących trybami jazdy. Wybierz tryb komfortowy, a przeniesiesz się za kierownicę najzwyklejszego A4: silnik wycisza się i uspokaja swoje reakcje, pozwalając wmieszać się w ruch drogowy i korzystać z 450-konnego superauta jak ze zwykłego samochodu – zużycie paliwa na obwarowanego ograniczeniami prędkości w okolicach 100-130 km/h trasie do Austrii wyniosło 8,8 l/100 km – nieprawdopodobny wynik!

W końcu trzeba przejść na tryb dynamiczny i przekonać się, do czego RS jest zdolne.

Przekręcam kluczyk, a silnik posłusznie ustawia się z mechanicznym vibrato na optymalnych obrotach i z pomocą napędu quattro katapultuje to ważące 1,7 tony kombi do pierwszych 100 km/h w 4,1 sekundy.

Zaraz, w ile?! Przecież to czas na poziomie Ferrari F430 czy Lamborghini Gallardo, a nie normalnie dostępne w polskich salonach kombi! Ale nie czas o tym myśleć – gdy duże cyfry wyświetlające prędkość wokół wyraźnego, sportowo kontrastowego obrotomierza układają się w 100, wduszam pedał hamulca i fizycznie czuję, jak zaciski hamulców wgryzają się w perforowane tarcze o średnicy aż 375 mm z przodu i 300 mm z tyłu. Chwilę później znów stoję w miejscu. Wow. Co tu się właściwie stało?

Tak wygląda po prostu potęga Vorsprung durch Technik w praktyce. W tym sloganie nie ma pustych obietnic – to klucz do zrozumienia fenomenu Audi zamknięty w trzech słowach. O każdy szczegół stanowiący o jakości prowadzenia RS 4 – od wgniatającego w fotel przyspieszenia, przez zapewnioną właściwie przy każdych przeciążeniach i na każdej nawierzchni beznamiętnie skutecznej przyczepności, po robiącą wrażenie obracającą samochód wokół własnej osi podczas skrętu zwinności – dba tu rzeczywiście przewaga osiągnięta dzięki wprost miażdżącej technice. Uff, co za przeżycie! Czas trochę ochłonąć. Zasługujemy na zakończenie dnia ze szklanką moszczu w ręku.

No dobrze, ale którego dokładnie? Liczba gatunków – warunkowana odmianami grusz i jabłoni, z których powstaje napój – jest niezliczona i zmienia się tu praktycznie z pagórka na pagórek, tak jak w dolinie Bordeaux każdym meander rzeki płodzi inne wino. Pomiędzy tymi wszystkimi drzewami nie sposób nie dostrzec jednak jednego motywu wspólnego – jednakowego czasu kwitnięcia, który przypada na przełom kwietnia i maja. Wtedy austriackie zbocza z soczystej zieleni zmieniają barwę na perłową, śnieżną biel. Niemniej tutejszy moszcz będzie smakował tak samo dobrze całe lato – macie więc jeszcze trochę czasu na odkrycie nowych miejsc i smaków!

Tekst i zdjęcia: Mateusz Żuchowski

MOTO