Previous Slide Icon Next Slide Icon
Play Daily Button Pause Daily Button
Exit Daily Button

Innowatorzy w muzyce: Prince

Do dzisiaj ciężko ogarnąć całokształt jego twórczości. Prince grał we własnej lidze i stanowił osobny fenomen na mapie muzycznej.
.get_the_title().

Amerykanin był niesamowicie wręcz nadaktywny artystycznie i w ciągu prawie czterech dekad nagrał niezliczone ilości utworów, wśród których są też te zmagazynowane w jego prywatnych zasobach, czekające jeszcze na ewentualną premierę. Oczywiście przy takiej intensywności wydawniczej, nieuleczalnej megalomanii i tendencji do przesady, sporo też było na jego koncie płytowych niewypałów i niepotrzebnych muzycznych skoków w bok. Gdyby jednak Prince Rogers Nelson nie był takim barwnym ptakiem, niespełnionym marzycielem i prowokatorem, to nie stworzyłby wyrazistej, różnorodnej dyskografii, obfitującej w przełomowe dla muzyki pop dzieła.

Kolekcjoner brzmień

Popularny Książę upodobał sobie funk jako styl, który towarzyszył mu na przestrzeni całej kariery, ale nigdy nie ograniczał się do jednego tylko gatunku. Wręcz przeciwnie – był mistrzem w tworzeniu nowych, zupełnie nieznanych wcześniej fuzji stylistycznych. Funk żenił więc zarówno z R&B jak i z synth popem, glam rockiem, psychodelią, electro, housem i wszystkim tym, co akurat go zainspirowało. Posiadał otwarty umysł i chłonął różne brzmienia, czasem nawet z zupełnie innej bajki, jak wyrosłe z ruchu punkowego new wave, pojawiające się przy okazji prince’owej płyty „Dirty Mind”. Prince również rapował (niektórzy twierdzą, że to akurat mógł sobie darować), komponował utwory jazzowe, orkiestrowe, wydawał pod pseudonimami muzykę, z którą nikt by go nie kojarzył.

Artysta był bardzo hojny i oddawał swoje utwory innym m.in. power popowemu The Bangles. Także zapewniający Sinead O’Connor wielką sławę hit „Nothing Compares 2 You” jest jego autorstwa.

Kameleon

To był dla świata szok, że popowy wokalista może śpiewać o seksie w tak bezpośredni sposób, w jaki robił to Prince. Przez konserwatystów wrażliwych na sprawy moralności wyzywany był od erotomanów i nimfomanów. To wszystko prawda – Nelson miał obsesję na punkcie sfery erotycznej, ale nie znaczyło to wcale, że nie miał innego, wrażliwszego oblicza.

Nikt inny nie potrafił na przestrzeni dwóch piosenek zaśpiewać lubieżne wersy skierowane do kochanki i przepełnione niewinnością wyznania miłosne.

Taki też był w teledyskach, gdzie romantyzm sąsiadował z dekadencją. Właściwie, obok Davida Bowiego, to właśnie Książę był najbarwniejszym artystą, zmieniającym styl przy niemal każdym kolejnym albumie, uwielbiającym skrajności i kontrowersje. Podobnie też jak Bowie grał w filmach już na wczesnym etapie kariery (jego najbardziej znany album, „Purple Rain” to przecież soundtrack do zapomnianego już nieco filmu, w którym grał główną rolę) i mocno inwestował w swój wizerunek sceniczny. Spójrzcie tylko na ten teledysk, który powstał na wiele lat przed pojawieniem się Lady Gagi.

Człowiek orkiestra

Jako autor piosenek Prince był samowystarczalny. Najwięksi muzyczni herosi albo grali w zespołach, tworząc na zasadzie synergii kilku osób, albo też korzystali z pomocy wybitnych muzyków i producentów. Jackson nie odniósłby takiego sukcesu bez Quincy’ego Jonesa, a Madonna przez całą karierę poszukiwała najświeższych nazwisk na scenie, z którymi mogłaby współpracować.

Z Prince’m było inaczej – on musiał mieć wpływ na wszystko.

Oczywiście grał z zespołami The Revolution i The New Power Generation, ale nikt nie miał wątpliwości, że one mu tylko towarzyszą na scenie. Niektóre albumy rejestrował niemal w całości samodzielnie, grając na bębnach, gitarze (której był wirtuozem), basie, klawiszach i automacie perkusyjnym. Najjaśniejszy przykład takiego one man show to monumentalne „Sign ‘O’ The Times”. W „If I Was Your Girlfriend” z tego krążka nawet kobiecy wokal należy do Księcia, co zapewniła odpowiednia obróbka nagrania.

Wiecznie nienasycony twórca

Były lata 80. i nie każdy jeszcze potrafił do końca korzystać z nowoczesnych syntezatorów. Co zrobił w tej sytuacji Prince? Nauczył się wszystkiego sam, poświęcając niezliczone ilości godzin na grzebanie w sprzęcie. Artysta słynął z tego, że nie spocznie, nim nie osiągnie zamierzonego efektu.

To właśnie dzięki piekielnej ambicji i pracoholizmowi zmieniał oblicze globalnego popu.

Dzięki temu popchnął dziki funk Jamesa Browna i kalejdoskopowy soul Steviego Wondera na zupełnie nowe tory, nadając im futurystyczne brzmienie i wprowadzając do ścisłego popowego mainstreamu. Nelson zawsze był o dwa kroki przed innymi, bo nic nie ograniczało jego wyobraźni. Płyta „1999” na pewno nie brzmiała jak to, co się ukazywało na początku lat 80. – atakowała mechanicznymi rytmami, zapowiadając tym samym nowe prądy w elektronice. Ale jak to często z Księciem bywało, po rewolucyjnych albumach zaczynał się nudzić i znów zanurzał się w wir pracy, która miała przynieść coś zupełnie innego.

Buntownik

Wytwórnia Warner Bros. miała ciężkie życie z takim podopiecznym. Artysta wciąż kłócił się ze swoimi wydawcami, pragnąc coraz większej wolności twórczej, a tym zależało głównie na zyskach, bo w pewnym momencie Prince stał się kurą znoszącą złote jajka. Ten jednak poszedł drogą Boba Dylana i po gigantycznym sukcesie komercyjnym, jakim było „Purple Rain”, przesłał później szefom wytwórni „Around The World In A Day” – album kompletnie inny, który zamiast kontynuować przebojowość poprzednika, zanurzony był w retro brzmiącej psychodelii. Niektóre krążki nagrywane w czasach Warnera zostały nawet zablokowane przez decydentów i ukazały się po latach (radykalnie mechaniczny funk „The Black Album” i obfite, trzypłytowe „Crystal Ball”).

I całe szczęście, że tak się buntował! Gdyby Nelson pozostał przy klepaniu wciąż tej samej płyty, to w pewnym momencie kariery zostałby po prostu zapomniany.

Tekst: Michał Weicher

TU I TERAZ