Magazyn Porażka: Dlaczego „wieśniak” nie chce słuchać „dżentelmena”?
Od kilku dni w moim społecznościowym bąbelku drugie życie wiedzie ubiegłoroczny fragment programu TTV „Dżentelmeni i wieśniacy”, w którym zamożny mężczyzna z miasta prowadzi krótkie i dość owocne, przynajmniej dla widzów, szkolenie biznesowe. Dwuipółminutowa scenka jest interesująca na tylu poziomach, że można byłoby napisać o niej książkę. Więc po kolei.
„Dżentelmeni i wieśniacy” to program, w którym według założenia dwaj mężczyźni, jeden z miasta, drugi ze wsi, na trzy dni zamieniają się miejscami. Jest to kontynuacja ukraińskiego formatu „Damy i wieśniaczki PL”.
Osoby wyczulone na klasizm drapie już sama nazwa programu. Możemy się domyślać, że jest to tytuł ironiczny i nawet kiedy narrator mówi o „wieśniakach”, czuje się rodzaj jakiegoś sztucznego dystansu, który jest tylko elementem gry. To samo czuć, kiedy mówi o „dżentelmenie”: wyczuwamy nutę ironii i zgrywy. Natomiast hardy dekonstrukcjonista mógłby zapytać, ale jeżeli to tylko gra, to dlaczego powtarza głupi stereotyp o jakichś „dżentelmenach”, stawiając ich naprzeciwko „wieśniaków”, jakby w dzisiejszym społeczeństwie dało się taką opozycję uznać za istotną? Pomijam tu oczywiście stygmatyzujący charakter słowa „wieśniak”. Przecież format mógłby się równie dobrze nazywać „Wieśniaki i mieszczuchy”. A jeżeli chcielibyśmy obrócić wektor pogardy, również „Cwaniaki i ludzie pracy”. No więc właśnie.
Scena rozpoczyna się od tego, że nienaturalnie do okoliczności ubrany „dżentelmen” przeciera plastikowy, wysłużony stolik. Następnie kładzie na nim obrus, herbatkę, kajecik, telefon. Wszystko dzieje na podwórku wiejskiego domu, wokół leżą zabawki, sterta kamieni, jakieś deski z niekończącego się nigdy remontu. Na spotkanie przychodzi trzech „wieśniaków” vel „ludzi pracy”. „Dżentelmen” vel „cwaniak” zaczyna perorować w stylu narracyjnym „wicie, rozumicie”. Mówi, że prowadzi szkolenia biznesowe i wizerunkowe, wiadomo rzeczy niezbędne dla każdego, kto się urodził.
Pyta zebranych gdzie pracują. Jeden z nich mówi, że zajmuje się malowaniem i szpachlowaniem, po czym podkreśla, że „trzeba zapieprzać, nie ma lekko”. Drugi mówi, że zajmuje się budowlanką, naprawianiem mostów i ścian. Doradca biznesowy w pewnym momencie szkolenia dochodzi do kluczowej w tępej propagandzie sukcesu kwestii: „nie pracuj ciężko, tylko mądrze”. Chodzi oczywiście o tworzenie biznesu. „19 lat miałem, jak otworzyłem własną działalność” – mówi biznesowy doradca. Później stwierdza, że z handlu poszedł jako manager do firmy. Zebrani nie dowierzają. „W wieku 18 lat ktoś cię zatrudnił jako managera”? „Ile posmarowałeś”? Doradca mówi, że nic go to nie kosztowało od strony finansowej.
No i tu przychodzi zupełnie niespodziewany twist – przyciśnięty „dżentelmen” przyznaje się, że jego rodzice osiągnęli sukces finansowy. No ale przecież to w zasadzie nie ma żadnego znaczenia, bo on poszedł w swoją stronę. Czas na kolejny motywacyjny spazm: „Możesz być 19 latkiem i zarobić miliardy”. Najlepszym dowodem na to, że każdy może być Markiem Zuckerbergiem jest Mark Zuckerberg.
„Wieśniaki” coraz bardziej się gotują, konflikt wisi w powietrzu. I oto nadchodzi motywacyjna bomba atomowa, po której krajobraz dialogu już nie pozostanie taki sam: „Wiesz dlaczego nie osiągnąłeś sukcesu? Jest taka zasada – po prostu nie chciałeś go osiągnąć”. Jednemu ze słuchaczy nie pozostaje nic innego jak skonfrontować tę zasadę ze zwykłym życiem bez rodziców, którzy osiągnęli sukces w biznesie: „Ja pierdolę, ja muszę zapierdalać na chleb, nie rozumiesz tego, nie?”.
Mężczyźni rozstali się gwałtownie, acz bez rękoczynów, choć po wysokim stężeniu motywacyjnej energii konfrontacja fizyczna wisiała na włosku. „Dżentelmen” na koniec dorzucił: „Sukces osiąga tylko 5 proc. osób na świecie. Trzeba być w tych 5 proc., trzeba podjąć tę decyzję. 95 proc. błędnie myśli, tak jak panowie, którzy tutaj byli”.
Dżentelmen, cwaniak, mieszczuch, jakkolwiek nie nazwiemy niestosownie do okazji ubranego człowieka, zdaje się absolutnie nie rozumieć powodów, dla których to on znalazł się w pozycji uprzywilejowanej wobec ludzi pracy. Nie potrafi złożyć do kupy takiej kwestii, że inną drogę ma do pokonania ktoś, kogo „rodzice odnieśli sukces finansowy”, niż osoba, która urodziła się na wsi i dorastał na niej w latach 90.
Wszystko to przypomina rady Tima Gurnera, tego ziomka od awokado i sojowej latte, który zapomniał, że czynnikiem ważniejszym niż oszczędzanie na millenialsowych kanapkach (tak użyłem tego sformułowania) był fakt, że dziadek kupił mu siłownię, kiedy Tim był jeszcze nastolatkiem.
Ludzką cechą jest przecenianie własnego wpływu na rzeczywistość.
Kiedy odniesiemy sukces, nasze umysły tworzą spójną narrację, której główną funkcją jest podbudowanie własnej oceny, a nie obiektywne spojrzenie na łańcuchy przyczynowo-skutkowe. Dlatego dżentelmenowi wystarczy hasło „pracuj mądrze, a nie ciężko”. To po prostu uzasadnia jego miejsce w strukturze i jest nieco ładniejszym komunikatem: „jestem bogaty, bo zapracowałem, jesteście biedni, bo zasłużyliście”.
Ale przecież nawet na gruncie własnej maksymy dżentelmena możemy sprawdzić, czy jego praca wypełnia znamiona pracy mądrej. Jeżeli prowadzi szkolenia biznesowe i nie potrafi dostosować języka do odbiorcy, to nie jest to praca mądra – jest to praca głupia. Jeżeli nie potrafi nawet zbliżyć się do oczekiwanego efektu, którym byłoby choćby przyznanie mu racji ze strony audytorium, to nie jest praca mądra, jest to praca głupia. Jeżeli natomiast pod koniec szkolenia rękoczyny wiszą w powietrzu, to jest to po prostu praca nieudolna, głupia, wręcz debilna.
Dżentelmen nie zauważył również, że jeżeli według jego twierdzenia 5 proc. ludzi osiąga sukces (co to w zasadzie znaczy, jeżeli życie na poziomie zachodnioeuropejskiej klasy wyższej, to raczej mówimy o promilu ludzi), to z matematyki wynika, że nie wszyscy mogą być ludźmi sukcesu. A więc jego próby nawracania są z góry skazane na porażkę, ponieważ sukces jest domeną wąskiego grona. Idąc dalej – jeżeli wszyscy mieliby osiągnąć sukces, to kategoria ta nie miałaby żadnego sensu. No ale zostawmy filozofię, nie po to są mówcy motywacyjni, żeby mieli rację.
Dokonajmy założenia zupełnie fantastycznego, że wszyscy pracują mądrze, wszyscy osiągają sukces, ponieważ zostali wystarczająco zmotywowani na szkoleniach. Kto w świecie pracujących mądrze, a nie ciężko naprawi mosty, zajmie się malowaniem i szpachlowaniem, posprząta ulice, kto sprzeda nam w księgarni poradnik o tym jak być bardziej efektywnym w byciu efektywnym i kto przyjedzie karetką, kiedy od tych sukcesów dostaniemy wylewu?