Previous Slide Icon Next Slide Icon
Play Daily Button Pause Daily Button
Exit Daily Button

Powrót szatana 2023

Zauważyliście, że wszystko robi się trochę bardziej czarne i mroczne? Estetyka metalowa wraca, choć już nie w swojej zdeklarowanej i nieco jednowymiarowej formie z lat 80. czy 90.

Wydaje się, że wreszcie mamy ochotę przyjrzeć się tej wszechobecnej, ale dotąd rzadko grającej pierwsze skrzypce subkulturze. To nieco paradoksalne, bo w końcu dzisiejsza rzeczywistość nie jest specjalnie przyjazna dla subkultur – to raczej czasy estetyk i chwilowych zajawek, które w następnym sezonie można bezboleśnie wymienić na inne. Przeglądając TikToka, można odnieść wrażenie, że dozgonna wierność jednej stylówce jest nieco ograniczająca. Dlatego też choć dzisiaj metal wypływa na powierzchnię, to już nie w swojej ejtisowej czy najntisowej zdeklarowanej formie. Przyglądamy się nieco bliżej przejawom i genezom tej estetyki w obecnych czasach.

METAL is back!

That's so metal

W świecie (pop)kultury zaczęło się ostatnio roić od metali. Koronnym dowodem jest tu Eddie Munson (Joseph Quinn) z ostatniego sezonu 'Stranger Things’, który zapewnił utworowi 'Master of Puppets’ Metaliki nieoczekiwany renesans popularności na TikToku. Nic dziwnego, bo scena, w której ten bohater coveruje utwór w serialowym Upside Down, przypominającym popularne wyobrażenia piekła, jest naprawdę spektakularna. Ale Eddie nie jest jedynym metalem, którego w ostatnim czasie mogliśmy podziwiać na ekranach, a nawet na deskach teatru: w netfliksowskim filmie 'Metal Lords’ mogliśmy śledzić historię dwóch licealistów chcących założyć zespół metalowy, a w 'Lords of Chaos’ zagłębić się w ponure realia blackmetalowej sceny Norwegii lat 90., te same wydarzenia stały się także kanwą spektaklu 'Prawdziwy norweski black metal’ Michała Kmiecika w reżyserii Marcina Libera. O metalach robi się komiksy, jak 'Będziesz się smażył w piekle’ Prosiaka, a dziennikarz Jarek Szubrycht napisał nawet autobiograficzną książkę 'Skóra i ćwieki na wieki. Moja historia metalu’, z której możecie się dowiedzieć, co w zasadzie bycie metalem oznacza i jak to drzewiej bywało.

fot. Lords of Chaos

Banner Image
Świat mody spaceruje pod rękę z władcą piekieł.

Kto cię tak ubrał? Szatan

W świecie mody raz na jakiś czas zdarzają się naprawdę niespodziewane współprace, ale dwa lata temu pobity został chyba jakiś rekord. To właśnie wtedy Rammstein połączył siły z… Balenciagą. Efektem był merch zespołu w bardzo Balenciagowych cenach – t-shirt kosztował 650 dol., bluza tysiąc, a i tak rozeszły się w mgnieniu oka. To raczej zasługa oddanych fanów Rammsteina, a nie pasjonatów mody, jednak zdecydowanie nie jest to jedyny przypadek, kiedy świat mody inspirował się nie tyle nawet metalem, co… najprawdziwszym szatanem. A może i oddawał mu część – przynajmniej jeśli zapytać o zdanie zatroskanych internautów. Jesienna kampania Balenciagi była z jednej strony niewątpliwie głośna, a z drugiej – niewątpliwie w złym guście. Sesja fotograficzna, w której jednocześnie pojawiły się dzieci i gadżety BDSM spotkała się z głosami słusznej krytyki, ale i doprowadziła niektórych do naprawdę paranoicznych wniosków związanych z elitami, szatanem i wykorzystywaniem dzieci.

Głośnym echem odbiły się także buty, które Lil Nas X zaprojektował we współpracy z firmą MSCHF. 666 par sneakersów ozdobionych było pentagramami i odwróconymi krzyżami, w podeszwie znajdowała się kropla ludzkiej krwi, a cena, 1018 dolarów, nawiązywała do wersu z Biblii, który brzmi ‘widziałem szatana spadającego z nieba jak błyskawica’. Naturalnie nie obyło się bez kontrowersji. Przeciwko była firma Nike, bo buty wyraźnie inspirowane były jej popularnym modelem, ale i różnoracy samozwańczy obrońcy moralności, którzy faktycznie dali się sprowokować i uwierzyli, że Lil Nas X jest satanistą.

Fot. Getty Images

Może się wydawać, że pod rękę z szatanem spaceruje także Doja Cat. Spekulacje dotyczące jej relacji z władcą piekieł pojawiły się już, gdy urządziła ona urodziny inspirowane filmem 'Oczy szeroko zamknięte’ Kubricka. Stylizacja, w której pojawiła się pod koniec stycznia na pokazie Schiaparelli, dała więcej amunicji zwolennikom tej teorii. Doja Cat pokazała się tam bowiem nie dość, że cała na czerwono, to jeszcze pokryta 30 tys. kryształków Swarovskiego.

Jej look, podobnie jak nowa kolekcja Schiaparelli, inspirowany był 'Boską komedią’ Dantego, a konkretnie 'Piekłem’. Nic więc innego, że przywodził na myśl piekielny ogień, lawę, krew, a także cenobitów z 'Hellraisera’.

Prawdziwe demony i gotki ze szkoły z internatem

W tego rodzaju modzie i stylizacjach wcale nie chodzi o to, że ma być ładnie. Najlepiej, żeby ktoś się przestraszył, a ktoś inny – zafascynował. I to właśnie przyświeca także nowej estetyce tiktokowej o nazwie succubus chic. Tradycyjnie sukkub to kobiecy demon, który nawiedza śpiących mężczyzn i ich kusi. Współczesne sukkubki wyróżniają z kolei wyskubane, cienkie brwi, ciemne, wręcz kruczoczarne włosy, mocny makijaż podkreślający kości policzkowe oraz mroczne spojrzenie. Idealną przedstawicielką tej estetyki jest Angelina Jolie około przełomu wieków (więcej o tej estetyce pisaliśmy tutaj). Succubus chic to jednak nie tylko wygląd. Estetyka powstała niejako w opozycji do superogarniętych, megauporządkowanych clean i vanilla girls, dlatego też romantyzuje uzależnienia i brak dbałości o swoje samopoczucie. To trochę taki demon in her 'Fleabag’ era.

Jednocześnie popularność zyskuje także mniej diabelska, ale równie gotycka estetyka, czyli dark academia a la Wednesday Addams, inspirowana oczywiście serialem Netfliksa z Jenną Ortegą w roli głównej. To kolejna odsłona tak popularnego, że już prawie niewidzialnego stylu preppy, tym razem raczej na czarno. Zresztą i sama Ortega, jak na nową gwiazdę horroru przystało, nie też od czarnych, nieco gotyckich stylizacji.

Fot. 'Wednesday’

Dobrze, że krzyczą.

Zła muzyka jest dla nas dobra

W 1985 roku w Stanach Zjednoczonych rozpoczęła działalność organizacja Parents Music Resource Center (PMRC), której współzałożycielką i najbardziej słynną członkinią była Tipper Gore, żona późniejszego wiceprezydenta Ala Gore’a. Składała się z zatroskanych rodziców, których zaniepokoiła muzyka słuchana przez ich dzieci. Słowa piosenek i ich przekaz je demoralizują – sądzili. Nakłaniają do seksu, przemocy, satanizmu, picia, ćpania i masturbacji. Na celowniku znalazł się zwłaszcza popularny w tamtym czasie heavy metal, ale nie tylko, bo obok Judas Priest, Venom czy Black Sabbath wątpliwości rodziców budzili także Prince, Madonna i Cyndi Lauper (zresztą to właśnie utwór Prince’a, którego słuchała 11-letnia Córka Gore’ów był kamieniem węgielnym organizacji). PMRC działało niezwykle prężnie i jeszcze w 1985 w Kongresie USA powstała podkomisja zajmująca się demoralizującą muzyką, a następnie doszło do przesłuchań. Mimo słynnych już dziś przemów Dee Snidera z Twisted Sisters i Franka Zappy, PMRC udało się dopiąć celu. Na okładkach 'wątpliwych moralnie’ płyt pojawiły się ostrzeżenia dla rodziców – czarno-białe naklejki z napisem 'Parental Advisory’.

fot. CNN

Dziś muzyki słuchamy raczej ze Spotify, więc nikt już nie zwraca uwagi na nalepki na płytach. Ale niechęć do agresywnej muzyki pozostała, zwłaszcza metal kojarzy się często z czymś brutalnym i przepełnionym złem. Tymczasem słuchanie takiej muzyki może być dla nas korzystne. Kilka lat temu w czasopiśmie 'Frontiers In Human Neuroscience’ pojawił się artykuł naukowy 'Extreme Metal Music And Anger Processing’, którego autorami są Leah Sharman i Genevieve A. Dingle. Naukowcy wzięli pod lupę 39 miłośników ekstremalnej muzyki (czyli chaotycznej, głośnej, ciężkiej i często dotyczącej ekstremalnych stanów emocjonalnych) w wieku od 18 do 34 lat. Na początku badania wszyscy oni byli w fazie rozgniewania, a następnie rozzłoszczono ich jeszcze bardziej. Wówczas badani podzieleni zostali na dwie grupy. Członkowie pierwszej z nich mogli przez 10 minut posłuchać muzyki ze swojej własnej playlisty. Druga grupa spędziła ten czas w ciszy. W trakcie badania śledzono tętno każdego uczestnika i zadawano im pytania, by określić poziom ich wrogości, drażliwości i stresu. Okazało się, że różnice między dwoma grupami nie były szczególnie duże. 'Odkrycia wskazują, że…

ekstremalna muzyka nie rozzłościła uczestników; wydawało się raczej, że pasuje do ich fizjologicznego pobudzenia i powoduje wzrost pozytywnych emocji. Słuchanie ekstremalnej muzyki może być dla tych słuchaczy zdrowym sposobem radzenia sobie ze złością’

– napisali naukowcy. Do tego 79 proc. uczestników badania stwierdziło, że ekstremalna muzyka pomogła im w pełni doświadczyć gniewu, 69 proc. stwierdziło, że ta muzyka ich uspokoiła, a 74 proc. zgodziło się, że niweluje ona negatywne nastroje, takie jak smutek. Co najważniejsze, wszyscy uczestnicy zgodzili się, że słuchanie ekstremalnej muzyki poprawiło ich ogólne samopoczucie.

Z kolei Winfried Menninghaus wraz z grupą badaczy postanowili sprawdzić, czy negatywne emocje – zarówno w muzyce, jak i w innych formach sztuki – są nam w ogóle do czegoś potrzebne. Okazało się, że są dla nas korzystne Po pierwsze działa tu mechanizm zwany dystansowaniem psychologicznym, który implikuje osobiste bezpieczeństwo i kontrolę nad kontaktem z danym dziełem sztuki, zapobiegając w ten sposób negatywnym emocjom w rzeczywistym świecie. Z drugiej strony dzięki komponentom przetwarzającym negatywne emocje płynące z danego dzieła odbieramy… pozytywnie, a taka sztuka wydaje nam się ciekawsza i lepiej ją zapamiętujemy. Krótko mówiąc, wynika z tego, że agresywna muzyka wcale nie prowadzi do agresywnych zachowań w życiu. Często wręcz przeciwnie – a do tego, jak już dawno dowiedli naukowcy, redukuje stres. Choć to akurat nie dotyczy każdej muzyki, której lubimy słuchać, niezależnie od gatunku.

Frustracja w postpandemicznym świecie

Ale jedną z istotniejszych rzeczy, które daje nam muzyka, jest poczucie wspólnoty. Wiedzą o tym wszyscy, którym tak bardzo brakowało koncertów podczas lockdownów. Jeśli chodzi o samą scenę metalową, kwestia wspólnoty jest absolutnie fundamentalna – ten gatunek zawsze przyciągał outsiderów, którzy czuli, że nie przystają do dominującego porządku społeczno-kulturowego. Obracanie się w grupie osób o tych samych zainteresowaniach dawało im poczucie przynależności, ale i pozwalało trenować zdolności interpersonalne.

Ale dziś szatan wystawia swoje rogi nie tylko na koncertach metalowych. Przez niemal trzy dekady muzyką buntu był rap. Najpierw był wyrazem frustracji młodych zamieszkujących czarne amerykańskie getta. Nierówności społeczne, rasizm, niesprawiedliwość – to były problemy, których rap się nie bał. To było jednak wiele lat temu. Dziś rap przestał być muzyką buntu Afroamerykanów, a stał się niemal przezroczysty jak pop (szerzej pisaliśmy o tym tutaj).

Tymczasem współczesna rzeczywistość aż prosi się o dźwięki, przy których młodzi mogą dać upust swoim frustracjom. W najgorszej sytuacji jest pokolenie Z – z badań firmy DailyPay wynika wręcz, że zaledwie 28 proc. Amerykanów w wieku od 18 do 25 lat jest w tanie opłacić rachunki na czas. Rosnące ceny towarów, czynszu, energii i całej reszty przekładają się na to, że prawie 3/4 młodych ludzi nie może zaspokoić swoich podstawowych potrzeb. 54 proc. badanych zdecydowało się mieszkać z tego powodu z rodzicami. Z wrześniowych danych Bank of America wynika z kolei, że aż 73 proc. przedstawicieli pokolenia Z nie jest w stanie oszczędzać pieniędzy. Rosnące koszty szczególnie uderzają w młodych, którzy nie mieli szans zbudować sobie poduszki finansowej ani na dobre rozkręcić kariery zawodowej – zarówno z powodu pandemii, ale i po prostu wieku. Sytuacja millenialsów też oczywiście nie jest różowa i nie patrzą oni w przyszłość z optymizmem, ale generalnie, jako pokolenie, mają trochę lepiej niż zetki.

Kryzys jest tym razem egalitarny – nie zwraca uwagi na rasę czy płeć. Nagle biali są tak samo niezadowoleni jak czarni. Nic więc dziwnego, że wraca szatan. Oczywiście metaforycznie: w agresywnych dźwiękach, hałaśliwych koncertach, młynie pod sceną i ścianie śmierci.

 

Wyświetl ten post na Instagramie

 

Post udostępniony przez @risinggoesham

 

Wyświetl ten post na Instagramie

 

Post udostępniony przez Ivan (@hola_soy_keto)

Białe dzieciaki odnajdują się w tej estetyce i wreszcie mogą się naprawdę wyżyć. A mają ku temu powody, bo wyniki badania, które przytoczyliśmy powyżej, to zaledwie wierzchołek góry lodowej. Wskaźniki lęku i depresji u pokolenia Z są wyższe niż wśród millenialsów, większe są też ich obawy związane z przyszłością. Nic dziwnego, bo serio mają gorzej od starszych – najpierw pandemia, potem kryzys, następnie recesja. Nie są to wymarzone warunki ani do nauki, ani do wkraczania na rynek pracy, zwłaszcza że mogą zaważyć na dochodach na następne dekady. Związaną z tym frustrację trzeba więc wykrzyczeć, wytupać, wyskakać.

Kto się boi satanistów?

Satanic panic też WRACA

Razem z tymi wszystkimi zjawiskami powraca jednak stara, dobra satanic panic – panika moralna, która w latach 80. zatrzęsła Stanami Zjednoczonymi. Wtedy właśnie kraj ten zaczął się panicznie obawiać statanistycznych rytuałów i tropić samych satanistów, na celownik biorąc zwłaszcza wszystkich, którzy wyglądali nieco inaczej (czyli między innymi metali lub graczy w 'Dungeons & Dragons’). O korzeniach tego zjawiska szerzej pisaliśmy tutaj, a jeśli chcecie zaznajomić się lepiej z polską odsłoną tej paniki moralnej, zachęcamy was do wysłuchania stosownego odcinka 'Podcastexu’.

Po czterech dekadach satanic panic budzi się z uśpienia. Już wcześniej różne gwiazdy podejrzewane były o kolaborację z szatanem, jednak dziś tych oskarżeń jest o wiele więcej i są bardziej mainstreamowe. Buty Lil Nas X, Doja Cat i jej kreacje, no i oczywiście niesławna sesja Balenciagi – tym wszystkim zdaniem niektórych interesował się sam szatan. Do tego w internecie w najlepsze kwitną plotki o elitach groomingujących i wykorzystujących dzieci w imię władcy ciemności. Nieprzypadkowo to wszystko teraz wraca. W latach 80. nastroje były podobnie nieciekawe, a otaczający świat równie niestabilny. Z niepewnymi czasami nieodzownie łączy się nie tylko niezadowolenie społeczne, którego przejawem są tendencje opisane powyżej, ale i konserwatywne postawy – to jak dwie strony tej samej monety. Ludzie zwracają się w kierunku tradycji, religii i wartości rodzinnych, stanowczo odrzucając wszelką odmienność.

Fot. 'Stranger Things’

Obecnie ludzie próbują wytłumaczyć sobie rzeczywistość na wiele sposobów i jakoś ją zrozumieć. Problem w tym, że jednocześnie spada zaufanie do tradycyjnych mediów i coraz więcej osób szuka informacji na własną rękę – a to często sprawia, że wpadają w pętlę najdziwniejszych teorii spiskowych, a w efekcie reanimują stare paniki moralne. A tymczasem prawda jest bardziej skomplikowana i być może nawet smutniejsza i bardziej oburzająca: to wcale nie tajna szajka pedofilów/satanistów/illumitanów ponosi winę za problemy współczesnego świata.

Wątek Eddiego Munsona, który pojawił się w czwartym sezonie 'Stranger Things’, nie jest więc wyłącznie powrotem do teorii spiskowej, która dawno temu odeszła do lamusa. Wręcz przeciwnie – wydaje się bardziej aktualny, niż mógłby być powiedzmy dekadę temu. To, jak prędko mieszkańcy serialowego Hawkins doszli do konkluzji, że chłopak, który lubi metal i RPG-i, musi być mordercą jest nie tylko echem tragicznej historii Trójki z Memphis, która zainspirowała braci Duffer, ale i pewnego rodzaju przestrogą.

Tekst: NS

TU I TERAZ